EWANGELIA, KTÓRĄ PRZYJĘŁA POLSKA
Patrząc na stan współczesnego Kościoła w Polsce, jak też w Europie, uważam za pilne to, aby odkurzyć odłożone na półki świadectwa dawnych mężów Bożych. Jest to pilne, aby Kościół wreszcie zbudził się ze snu, gdyż przybliżyło się nasze zbawienie. Jest ono bliższe o około 2000 lat, tymczasem Zbór śpi „spokojnie” laodycejskim snem. Wielu jednak modli się o tzw. duchowe przebudzenie, lecz jeśli nie usłuchamy Bożych proroków, których Pan posyłał do nas, możemy modlić się do końca życia na tej ziemi, a nic nie zmieni się w duchowej rzeczywistości. Jeśli Zbór nie wróci do swoich korzeni, to umrze duchowo i Chrystus całkowicie wypluje go ze swoich ust. Musimy wrócić pod krzyż, odnaleźć ten zagubiony Boży ołtarz i uchwycić się jego narożników, a zachowamy swoje życie jako trofeum dla Pana. Amen.
Tylko taki człowiek, który wisiał w duchu na krzyżu Chrystusa, mógłby stać się martwym dla spraw tego świata, a żywy dla Królestwa Bożego. Tylko taki człowiek mógłby wejść w rzeczywistość, którą jest zmartwychwstały Chrystus i tylko taki człowiek mógłby przynieść nam to zwiastowanie, które było udziałem pierwszych uczniów Pana. Dowodem tego, że człowiek ten mówi od Boga byłoby jak zwykle niezrozumienie i odrzucenie przez większość ludzi jego zwiastowania. Tak było zawsze z Bożymi prorokami, gdy mówili oni do ludu Bożego. Wszyscy powinniśmy kiedyś znaleźć się w tym miejscu, czyli na krzyżu, aby mógł zajaśnieć nam Żywy Chrystus. Z pewnością takim człowiekiem, w którym śmierć Chrystusa doszła do doskonałości był A.W.Touzer. To, co zwiastował ten mąż Boży pochodziło prosto z nieba, on mówił jak posłaniec Boży, a nie jak współczesny uczony w Piśmie. Człowiek, który nigdy nie zawisł na duchowym krzyżu, na zawsze będzie tylko kaznodzieją, czyli współczesnym uczonym w Piśmie, tzw. teologiem. Tylko perspektywa krzyża i agonii na nim zmienia człowieka w męża Bożego, w proroka Pana. Takim był bez wątpienia Touzer.
Gdy myślę o tym, co będę chciał przekazać w tym słowie, w moim sercu budzi się jeszcze jedna refleksja. Wprawdzie Bóg posłał swojego Syna do narodu izraelskiego, aby go zbawić, ale jednocześnie w tym samym czasie aktualne było słowo z Pisma mówiące tak:I spełnia się na nich proroctwo Izajasza, które powiada: Będziecie stale słuchać, a nie będziecie rozumieli; będziecie ustawicznie patrzeć, a nie ujrzycie, albowiem otępiało serce tego ludu, uszy ich dotknęła głuchota, oczy swe przymrużyli, żeby oczami nie widzieli ani uszami nie słyszeli, i sercem nie rozumieli, i nie nawrócili się, a Ja żebym ich nie uleczył. Ale błogosławione oczy wasze, że widzą, i uszy wasze, że słyszą (Mat.13,14-16). Zatem, gdy Pan posyła swojego proroka ze słowem, to jeszcze nie jest przesądzone, że ludzie zrozumieją to poselstwo i je przyjmą. Dokładnie tak było z Chrystusem i Żydami. To był Boży sąd nad ludźmi, których oczy zostały zaślepione. Gdy obserwuję dzisiejszą sytuację chrześcijaństwa w kontekście nauczania Touzera, sytuacja dokładnie powtarza się. Jego słowo dotarło do niewielu serc, chociaż przeczytało je najprawdopodobniej wiele tysięcy ludzi, wynosząc z jego tekstów tzw. zbudowanie. Godnym zastanowienia jest fakt, że obecnie wielu wierzących uważa przesłanie A.W.Touzera za część współczesnego nurtu odrodzonego chrześcijaństwa. Człowiek ten pisał, na czym polega prawdziwe chrześcijaństwo, sam o sobie twierdził, że zwiastuje jedynie Chrystusa Ukrzyżowanego; pisał, na czym polega napełnienie Duchem Świętym i jak Bóg przygotowuje do tego przeżycia swój lud. To nauczanie jest całkiem sprzeczne z tym, co dzisiaj głosi się w Zborach. W świetle zwiastowania Touzera dzisiejsze nauczanie trudno nawet nazwać ewangelią, a prawdziwych chrześcijan już prawie nie ma. Sam spotkałem wielu ludzi mówiących językami i prorokujących, którzy uważają się za napełnionych Duchem Bożym, sam o sobie kiedyś tak myślałem, ale nigdy nie spotkałem ludzi, którzy mieliby takie przeżycie chrztu w Duchu Bożym, o jakim pisał Touzer. Nie spotkałem nigdy człowieka, który by naprawdę rozumiał, na czym polega napełnienie Duchem Świętym i swoim życiem innym wskazywał drogę, jak do niego dojść, jak chodzić w Duchu i co to znaczy żyć w ciele; po co jest krzyż w życiu chrześcijanina i jak ma on przejawiać się w jego życiu. A pomimo to wydaje mi się, że ten mąż Boży jest przyjęty jako jeden z wielu współczesnych chrześcijańskich nauczycieli. Laodycea jest ślepa, także ta współczesna, tzw. odrodzona. Na jej półkach leżą książki tego proroka, który w sposób jaskrawy proroczo opisuje upadek duchowy dzisiejszych zborów, ale nikt tego nie bierze sobie do serca. Współcześni przewodnicy i ich zborownicy są tak samo ślepi, jak kiedyś Żydzi i większość ludu Izraela, do których przemawiał sam Chrystus. Świadczy to o tym, że już Boży sąd zawisł nad Kościołem. Oby Pan znalazł chociaż jednego człowieka, który by stanął w wyłomie duchowego muru, aby Bóg mógł ocalić ludzi przed swoim gniewem. Człowieka, w którym śmierć Chrystusa doszłaby do doskonałości. Dlatego pisząc to słowo jestem świadomy, że być może dla niewielu serc Pan otworzy te prawdy. Ale jest ta resztka, która ponad wszystko pragnie Żywego Boga i jest w stanie Mu się poddać, a także pozwolić, aby zaprowadził ją na krzyż. I do tych ludzi skierowane jest to słowo.
Nie zamierzam przytaczać tutaj całego nauczania Touzera. Przy okazji jednak pragnę zainteresowanych odesłać do książek tego sługi Pana, na których sam chcę oprzeć to, co napiszę poniżej. Warto je przeczytać, jeśli ktoś chce być prawdziwie ochrzczony w Duchu Świętym, czyli napełniony Duchem Bożym. Warto je przeczytać, aby poznać Ewangelię Bożą, w centrum której stoi krzyż Chrystusowy – kamień obrazy dla współczesnego chrześcijaństwa. Jednak samo przeczytanie nic nie pomoże żadnemu człowiekowi, jeśli Pan nie otworzy mu serca.
Według doniesień Touzera początki laodycejskiej ewangelii, pozbawionej mocy krzyża oraz obecności Ducha Świętego, czyli samego Boga, są dosyć odległe. Mam na myśli głównie tę ewangelię, która dotarła do nas zza oceanu, z Ameryki. Ten mąż Boży pisał, że taka duchowa trucizna, czyli teologia pozbawiona Ducha Pana, jest już głoszona od dwóch pokoleń. Czyli już za czasów jego dziadków rozpoczął się potężnie szerzyć laodyceizm. Wiedząc, że Touzer żył w latach 1897 – 1963, można śmiało przyjąć, że w Ameryce prawowierne chrześcijaństwo zaczęło poddawać się duchowi tego świata już na przełomie XVIII i XIX wieku naszej ery. Pomimo to ten sługa Pana wymienia świadków wiary, o których słyszał lub znał osobiście, że byli prawdziwie napełnieni Duchem Boga. Ci ludzie, tacy jak Mikołaj Herman, Mikołaj z Kuzy, Mistrz Eckhart, Fenelon, Faber czy John Smith, jak też sam Touzer, dobrze wiedzieli, co to znaczy umartwiać ciało swoje, ponieważ szli oni odwieczną drogą krzyża. Dlatego też prawdziwie znali oni Pana, gdyż w Nim żyli, a On przez swojego Ducha w nich swobodnie poruszał się. Oni wiedzieli bardzo dobrze, czym jest napełnienie Duchem oraz czym jest chodzenie w Duchu. To było codziennie ich udziałem, czyli mieli udział w apostolskiej wierze wynikającej z realnego doświadczania w sobie Świętego Jahwe. Dlatego A.W.Touzer był w stanie obiektywnie i bardzo wyraziście opisać stan współczesnego mu Kościoła. Po pierwsze był on przesiąknięty tekstualizmem. O dziwo współczesne chrześcijaństwo, a szczególnie jego przewodnicy, wiedzą, czym jest tekstualizm. Pomimo to ci sami ludzie codziennie bez żadnych skrupułów sami go uprawiają, wręcz lubują się w nim. W nauczaniu Kościołów współczesnych Touzerowi nie było karcenia ludzkiego ego, demonicznego „ja”, nikt nawet nie podejrzewał jego istnienia. Aby stać się członkiem tamtejszych Zborów wystarczyła umysłowa akceptacja ich teologii, którą Touzer nazywał wiaromagią. Duch świata wniknął do Zborów, tak że były słabe moralnie, były w stanie duchowego zepsucia. Na ich nabożeństwach były obecne wszystkie ludzkie środki, ale był także złowieszczy brak mocy Ducha Bożego. Kościoły były mocno wplątane w sprawy tego świata, żyjąc powszechnie w kompromisie, a wielkie rzesze chrześcijan nawet nie domyślały się, jak dalece ich życie odbiegało od wzorców nowotestamentowych. W szerokich kręgach kościelnych panowała teologia samozadowolenia, a mądrości i mocy krzyża nikt nie znał. Tak było wtedy! I taką odstępczą religię, tak zwaną wiarę przyjęła Polska. Jest to wierny obraz współczesnego chrześcijaństwa. Jaka była matka, taka jest jej córka. Mało tego. Ta córka zmierza całym swoim usilnym staraniem do jeszcze większego zepsucia, do stanu, gdzie cyrkowy klaun oraz ewangelista stają się dosłownie jedną osobą. Nazywa się to klauning. Czyż Chrystus nie wypluje czegoś takiego z siebie? Czyż to nie jest świadectwo, że sąd zaślepienia na dobre już spadł na współczesny chrześcijański faryzeizm? Strzeżmy się współczesnego kwasu faryzeuszy, tak zwanej teologii rozumu i uciekajmy spośród rodu przewrotnego w kierunku krzyża oraz Żywego Chrystusa. I nie oszukujmy się, że jesteśmy ochrzczeni Duchem Świętym, ponieważ mówimy językami. Touzer bardzo jasno opisał, na czym polega prawdziwy chrzest Duchem Pana i jak Bóg przygotowuje swoje dzieci do tego przeżycia. Te rzeczy, o których tutaj krótko wspomniałem, opisane są przez tego sługę Bożego w książkach: Boży podbój oraz Klucz do głębszego życia. Jednak prawdy opisane tam nie mówią o głębszym życiu z Bogiem, ale o prawdziwym życiu w Panu i o prawdziwej wierze, z którą bardzo mało wspólnego mają współczesne Zbory, współczesna Laodycea. Kto ma uszy, niech słucha, co Duch mówi do Zboru. Amen. Przyjdź Panie Jezu i otwórz nasze ślepe oczy i głuche uszy. Amen. Amen. Tak, przyjdę wkrótce i oddam każdemu według uczynków jego. Amen.
PODOBIEŃSTWA, PORÓWNANIA, SPOSTRZEŻENIA…
Laodyceajest jak gęsty las doktryn teologicznych, w którym przejawia się światło Chwały Bożej, jest ono jednak rozproszone i przyciemnione, tak że pielgrzymi gubią się w tym lesie i nie wiedzą, w którą mają iść stronę, aby znaleźć samego Chrystusa.
Laodyceajest jak oświetlony labirynt rzekomych biblijnych dróg Bożych, które jednak wydają się prowadzić bez końca donikąd.
Laodycea jest jak jedno z wielu naczyń na oliwę z napisem "Poświęcony Panu", jednak, gdy weźmie się je do ręki, okazuje się, że jest puste.
Laodycea jest taka sama, jak cały demokratyczny świat, którego panem jest diabeł; chce wszystkich sobie poddać, nawet swoich kaznodziei i przewodników, czyli przywódców, ale sama nie chce nikomu się poddać, nawet samemu Bogu.
Laodycea i Ewa są wiernymi przyjaciółkami; obie zjadły z drzewa poznania dobra i zła umiłowawszy mądrość i poznanie, dlatego obie stały się nagie, to znaczy pozbawione Chwały Bożej, którą jest Chrystus Pan.
W każdym człowieku jest przedsionek piekła - szatańskie "ja". Laodycea nadal w nim żyje, chociaż w Chrystusie zostało ono ukrzyżowane.
Laodycea ma serce faryzeusza, lecz człowiek, który z niej odszedł, w modlitwie będzie przyjmował postawę celnika.
Gdyby Abraham był ojcem wiary Laodycei, to nie miałaby ona problemu z samotnością w duchowym podążaniu za Chrystusem.
Współczesna Laodycea to zbór, w którym w jednej osobie spotykają się klaun oraz ewangelista.
Człowiek został stworzony na obraz Boży. Jednak, gdy zgrzeszył, został w nim odbity wizerunek (wzorzec) istoty szatana. Od tej pory wszyscy ludzie noszą w sobie podobieństwo diabła. Jest nim grzeszne "ja", które w Wielkim Babilonie stoi jako wielki duchowy posąg, któremu wszyscy niewolniczo się kłaniają. Laodycea, podobnie jak Ewa w raju, utraciła w sobie obraz Boży, a zaczęła na nowo uosabiać w sobie podobiznę szatana.
Sedno laodycejskiego wzorca szatańskiego "ja", które odciśnięte jest w sercach współczesnego Zboru, najtrafniej oddają słowa z Księgi Izajasza: "Wstąpię na szczyty obłoków, zrównam się z Najwyższym".
Mówienie językami jest nową linią komunikacji ludzi z Bogiem. Jednak Laodycea żyje bez Odbiorcy komunikatów; pozostały jej tylko puste słowa pozbawione mocy Bożej. Dlatego Laodycea jest jak "miedź dźwięcząca lub cymbał brzmiący". Jej mówienie językami przestaje być modlitwą w Duchu stając się modlitwą w ciele, ponieważ Chrystus stoi na zewnątrz Zboru. Dlatego Bóg nie wysłuchuje wołania współczesnego Zboru, nawet modlitwy na językach.
Laodycea jest jak człowiek, który na cudzym polu znalazł skarb i uznał, że jest on już jego własnością. Człowiek ten jednakże nie sprzedał wszystkiego, co ma i nie nabył tego pola na własność, i nawet nie domyśla się, że może zostać przez to uznany za złodzieja i kłamcę.
Współczesna Laodycea jest mieszanką Żydów i Greków – żąda znaków cudownych oraz szuka teologicznej mądrości, ale Chrystus jedno i drugie wypluje z siebie, ponieważ Boża mądrość krzyża została przez Laodycejczyków poczytana za nic i całkowicie zapomniana.
Podobnie jak Saul, który był kiedyś w zachwyceniu, nie mógłby powiedzieć do Pana za Dawidem: „[…] nie odbieraj mi swego Ducha Świętego!”, gdyż nigdy Go nie miał, tak też Laodycea, która mówi językami, nie mogłaby rzec wraz z apostołem Pawłem: „Żyję już nie ja, lecz żyje we mnie Chrystus”, ponieważ nasz Pan jest na zewnątrz tego Zboru.
Bóg w historii Joba pokazał, co musi uczynić ze współczesną Laodyceą, aby mógł do niej powrócić. A to, że Pan oddał Jobowi z powrotem wszystko, co mu zabrał, świadczy jedynie o tym, że to nie rzeczy zewnętrzne są przegrodą między Kościołem a Bogiem, lecz grzech ciała Zboru, który w zaślepieniu swoim uważa się za sprawiedliwego.
Jeżeli zwiastowanie Słowa Bożego nie stawia przed Laodycejczyków oczami ich grzechów, tak że nie wołają o zlitowanie Boże, albo nie chwytają za kamienie, aby rzucić nimi w mówcę, to taki nauczyciel jest najprawdopodobniej jedynie kaznodzieją, który służy Bogu w ciele, a nie w Duchu, pomimo tego, że jego nauczaniu mogą nawet towarzyszyć znaki i cuda.
Życie w ciele oddziela od życia w Duchu wielka przepaść, której żaden człowiek nie jest w stanie pokonać, podobnie jak żebrak nie mógłby przedostać się do cierpiącego w ogniu bogacza. Ta przepaść to duchowa śmierć, która dokonała się na Golgocie. Nikt nie jest w stanie sam znaleźć tej drogi, a tym bardziej przejść jej o własnej mocy. Jest to możliwe jedynie poprzez łaskę i moc samego Boga. Jednak tylko taka droga wiedzie do prawdziwego życia w Jezusie Chrystusie, Panu naszym. Amen.
Człowiek żyje przez rozum.
Człowiek nie może się nawrócić, dlatego wymyślił religię.
Ewa w raju zapragnęła zgłębić Boga swoim rozumem i mądrością; zapragnęła zamknąć Jahwe w swojej logice i mądrości. Tymczasem poprzez swoje nieposłuszeństwo zamknęła samą siebie w pułapce swojego rozumu. Ta mądrość stanowi mur, który od tej pory zaczął oddzielać ludzi od Życia, którym jest Bóg. Człowiek zaczął żyć poprzez swój rozum – o jego bycie stanowią jego myśli. Mało tego. Ten mur rozumu oddziela także wszystkich ludzi od siebie nawzajem. Nie mogą się oni zrozumieć, miłować czy poznać, gdyż między innymi logika rozumnej mądrości ich od siebie oddziela. I tak od raju każdy człowiek siedzi we własnej więziennej celi rozumu swojej mądrości – jest ona wiekuistą izolatką bez możliwości wyjścia. Biblia nazywa ją ciałem – grzechem. Każdy, kto żyje w tym więzieniu nie jest w stanie poznać Boga takim, jakim On jest w rzeczywistości. Od tej pory człowiek też nie jest w stanie zgłębić Pism Świętych, gdyż jego naturalnym środowiskiem życiowym jest grzech ciała. Może on mieć jedynie wypaczone pojęcie o Bogu i Jego Słowie, czyli żyć w bałwochwalstwie. Dopiero życie w Duchu umożliwia prawdziwe poznanie Świętego oraz innych ludzi, świętych czy też bezbożnych, gdyż człowiek doznawszy śmierci w Chrystusie zostaje uwolniony od niewoli swojego rozumu, swojego „ja”, od grzechu śmierci.
Każdy człowiek żyjący w celi grzechu swojego „ja” (swojego rozumu i mądrości) jest zmuszony do uprawiania rozumowej (teologicznej) religii ciała: czy to pochodzenia chrześcijańskiego, czy pogańskiego, czy jakiejkolwiek innej. Jednak każdy człowiek ma w sobie coś, co istnieje niezależnie od uprawianego rodzaju religii, coś, co istnieje w nim poza jego rozumem, poza jego teologią czy poznaniem. To „coś” dotyczy stosunku wobec Stwórcy i jest w człowieku zawsze niezmienne nawet wtedy, gdy człowiek ciągle zmienia swoją religię. Dlatego Bóg nie zbawia ludzi podług rodzaju więzienia, w którym oni siedzą, lecz według tego czynnika, który jest niezależny od grzechu ciała, niezależny od rozumu i mądrości ludzkiej. Poprzez różne doświadczenia i cierpienia Bóg uderza w grzech ciała wszystkich ludzi, całego stworzenia poddanego w niewolę demonicznej mądrości ludzkiego „ja”. Ci, którzy w jakiś sposób poddają się Panu zostają przez Niego zbawieni poprzez ofiarę Chrystusa na Golgocie. Ponieważ właśnie w fizycznym ciele naszego Pana ten grzech ludzkiego rozumu został potępiony. Jednak tylko dla niewielu ludzi jest darowane całkowite zbawienie w Chrystusie już tu na ziemi. Jest nim życie w Duchu Świętym, które było darowane apostołom i uczniom Pańskim. To jest prawdziwe chrześcijaństwo – uwolnienie od grzechu ludzkiej rozumowej mądrości. Amen.
Gdy człowiek otrzymuje Boże objawienie lub Jego cudowne łaski i błogosławieństwa, to prawie zawsze robi wielki kardynalny błąd. Taki wyznawca stara się usilnie i jak najszybciej przekazać to, co otrzymał od Pana także innym ludziom. W taki sposób zaczyna powstawać nowa religia ciała, gdyż jej zwiastun przychodzi z literą poznania. To co jest cennym skarbem, który otrzymał bezpośrednio od Chrystusa, teraz trwoni i rozrzuca przed innymi karmiąc ich rozum, a sam staje się jednocześnie duchowym bankrutem, ponieważ w taki sposób także w nim samym rośnie jego „ja”, jego cielesna adamowa natura; a Chrystus, tak jak kiedyś, znowu nie może przyjść nie tylko do tego człowieka, ale także do jego słuchaczy.
Taki błogosławiony sługa powinien milczeć do momentu, aż sam Chrystus zamieszka w jego sercu oczyszczając je od ciała śmierci. Te Boże błogosławieństwa otrzymywane przez niego od Pana są źródłem wiary w Boga Żywego i mają doprowadzić do ostatecznego napełnienia Duchem Bożym. Gdy to nastąpi, gdy sam Chrystus wejdzie w człowieka przejmując nad nim swoją słodką kontrolę, wtedy taki człowiek już nie będzie rozsiewał litery słowa karmiącej ludzki intelekt, budującej grzech ciała, ale w tym skruszonym naczyniu sam Święty Jahwe znowu zacznie poruszać się wśród swojego stworzenia tak jak na początku dziejów apostolskich. W taki sposób skończy się religia, a rozpocznie się znowu chrześcijaństwo. Amen.
Religia – jest to myślenie i mówienie; przeciwieństwem tego jest słuchanie i milczenie. Każdy wytwór człowieka może być co najwyżej religią.
Tak jak miłość nigdy nie ustaje, tak też ciało nigdy się nie poddaje.
Jeśli mnie tam nie będzie, to każde miejsce, gdziekolwiek się znajdę, będzie dla mnie nowe.
Człowiek składa ofiary zawsze dla siebie, lecz Bóg oczekuje posłuszeństwa.
Gdyby ktoś zabrał mi mojego boga... to by mnie nie było... .
Owcę ofiarną prowadzono nie po to, aby poprawić jej cechy genetyczne lub wygląd zewnętrzny, ale aby ją zabić... i to było miłą wonią dla Boga.
Człowiek idący na krzyżową śmierć był bardzo poniżony. Przed samą agonią śmierci jego nagość była często całkowicie obnażona. Podobnie jest z duchowym krzyżem.
Bóg, gdy prowadzi człowieka na krzyż, najpierw wiąże ręce jego ciała, ponieważ ono nigdy dobrowolnie nie poddaje się Duchowi Pana, zawsze Jemu się sprzeciwia. Dopiero potem następuje akt duchowej śmierci i dokonuje się wyrok Pana, gdy moc ciała jest w jakiś sposób ujarzmiona przez Ducha Bożego. Zatem nie istnieje tzw. rola człowieka w zbawieniu Bożym. Jest ono całkowitym darem łaski i wyboru Bożego. Człowiek jest w tym całkowicie bierny i nie może podjąć żadnej rozumowej decyzji. Wszystko dzieje się na poziomie ducha oraz serca. Któż zatem zna tajniki swojego serca? Tak jak dzieła Boże są nieodgadnioną tajemnicą dla człowieka, tak samo serce człowieka jest dla niego samego niezgłębioną zagadką. Zatem współczesne zwiastowanie Kościołów prowadzi do jeszcze większego oporu ciała na działanie Boże. Służą temu między innymi obietnice Słowa Bożego. Jest to paradoks, ale ludzie walczą z Bogiem posługując się Jego Słowem.
Wydaje się, że zwykli śmiertelnicy żyją aby umrzeć, ale ci, których miłuje Bóg, umierają po to, aby żyć.
Modlitwa - trzy głębiny:
"Jeżeli szukasz i pragniesz Boga, módl się tak:
- Panie, proszę Cię, daj mi dotknąć się głębin mojego grzechu!
Gdy Bóg cię wysłucha, wtedy znowu módl się tymi słowami:
- Panie Jezu, proszę Cię, daj mi dotknąć się głębin Twojej śmierci!
I dopiero wtedy, gdy Bóg cię znowu wysłucha, módl się tak:
- Panie, proszę Cię, daj mi dotknąć się głębin Twojego Ducha!".
Laodycejska miłość jest decyzją, gdyż ten Kościół nie ma prawdziwej miłości. A przecież Bóg jest miłością!
Pobożność laodycejska jest dla ludzi jak owcza skóra dla wilka - ukrywa ich grzech ciała, ich duchową nagość, fałszywie uspakajając ludzkie sumienia.
Zbawienie Boże jest podobne do dziwnej księgi, którą ludzie, chcąc zgłębić, często czytają. Nikt jednak nie zauważa, że o Bożym zbawieniu stanowią głównie odstępy między wyrazami oraz znaki przestankowe w całym tekście. Jednak nikt nie zwraca uwagi na ich istnienie, nikt ich nie dostrzega. Nikt nawet nie podejrzewa, że te elementy mają jakiekolwiek znaczenie. Co do samego tekstu w tej księdze wydaje się, że wszyscy czytający bardzo dobrze go rozumieją, jednak okazuje się, że sens jego przesłania, a raczej sedno jego istnienia, mogą zgłębić tylko ludzie żyjący w Duchu. Jednak do tej pory takich nie spotkałem. (Mówiąc o księdze w tym podobieństwie, nie mam na myśli Biblii jako takiej, ale samo dzieło zbawienia ludzkości, które jest przedstawione między innymi w Piśmie Świętym).
Gdy ludzie zgrzeszyli w Bożym Raju okazując się nagimi, Bóg sam przyodział ich nagość w religię, w skóry zwierząt. Wskazywało to na potrzebę ofiary Chrystusa za ich grzech, na potrzebę przyobleczenia człowieka w sprawiedliwość Bożą w celu przywrócenia społeczności między Stwórcą a Jego stworzeniem. Bóg wiedział, że człowiek nie może funkcjonować normalnie bez społeczności ze Stwórcą. Nawet wtedy, gdy Pan jeszcze osobiście przemawiał do upadłych rodziców całej ludzkości, już między nimi a Bogiem rozlegała się wielka duchowa otchłań. Dlatego Jahwe nałożył na ludzkość religię. Miała ona być imitacją społeczności ze Stwórcą, aby człowiek mógł czegoś uchwycić się, aby móc w miarę normalnie żyć nie ulegając patologicznej demonicznej cielesności, która zaczęła objawiać się w ludziach. Życie człowieka świadomego, że jest nagi i nieokryty niczym, byłoby pożałowania godne i nieszczęśliwe. Czy człowiek mógłby zająć się codziennymi zajęciami, gdyby był goły, gdyby wiedział, że wszyscy widzą jego sromotę? Ludzie mogą istnieć, gdy dane jest im uchwycić się swojej religii; gdy mają ułudę tego, że są okryci. Jednak ci, którym Bóg tę ułudę powoli zabiera, stają się bardzo nieszczęśliwi. Powoli zaczynają oni dostrzegać swoją nagość, swoje bezgraniczne i beznadziejne oddzielenie od Stwórcy, którego nic nie jest w stanie pokonać. Wydaje mi się, że właśnie to chłodne, przenikające duszę na wskroś oddzielenie od Boga, odczuwałem przez wszystkie moje lata pielgrzymowania po tej ziemi. Nawet będąc w zborach Laodycei, gdzie podobnie jak Adam mogłem na różne sposoby słyszeć głos Pana, mój duch nie dał się oszukać nadal odczuwając wielką beznadzieję oddzielenia od Boga, beznadzieję naszej nagości: "nie wiesz, żeś nagi...". Mieliśmy jednak namiastkę naszej religii, to mnie podtrzymywało i nadawało sens pielgrzymowaniu po ziemi. Moja religijność była motorem mojego całego życia, które wokół niej obracało się. Ale Bóg ostatnio uczynił rzecz niebywałą. On zdjął z nas naszą religię. Ujrzeliśmy siebie w całej pełni takimi, jakimi jesteśmy. Ujrzeliśmy, że jesteśmy nadzy i nie mamy na to żadnego wpływu. W pełni doznaliśmy chłodu wielkiej otchłani dzielącej nas od Stwórcy, stając się ludźmi bez nadziei, ludźmi nieszczęśliwymi. Nasze życie stało się podobne do życia skrzypka na dachu, który stale grając próbuje utrzymać równowagę, aby nie spaść, aby nie zginąć; straciliśmy orientację tego, kim właściwie jesteśmy, a co gorsze tego, czego oczekuje od nas Bóg. I aż zadziwiającym było dla nas, gdy okazało się, że Bóg także innych ludzi prowadzi w tym samym kierunku. Zobaczyliśmy, jak ludzie, pomimo doznawanych wielkich urazów i rozczarowań, za wszelką cenę w desperacji trzymają się chociażby szczątków, zrębów swojej jakiejś religii. Wydaje się, że Bóg uderzając w cielesność niektórych ludzi, stara się zedrzeć z nich łachmany religijności, która pozwala im normalnie istnieć. Jestem przekonany, że wielu ludzi, którym zabrano ich religię, pogrąża się w całkowitym oddaniu zaspakajania demonicznych pożądliwości, które tkwią w człowieku, w jego ciele. Tylko życie w Duchu może w pełni zastąpić religijność ludzi, czyniąc ich szczęśliwymi i zaspokojonymi.
O trzech rzeczach zawsze powinniśmy pamiętać:
1.Bóg jest we wszystkich wydarzeniach i rzeczach naszego życia (jeśli nie żyjemy według tego, to jest pogaństwo).
2.Bóg nas nie sądzi (nie potępia), ale zbawia.
3.Bóg sądzi (niszczy) w nas Wielki Babilon.
W tym czasie jesteśmy ludźmi bez Bożej Świątyni. Ofiary możemy składać (nasze ciała), ale świątynia jest obecnie zniszczona, nie ma jej. Świątynia jest miejscem spotkania Boga z ludźmi. Ponieważ jej obecnie nie ma, nie można znaleźć Chwały Pana. Tą Świątynią jest Świątynia Ciała Chrystusa, którą Pan Jezus wzniósł, gdy zmartwychwstał. Ludzie odbudowali obecnie świątynie ciała i w niej oddają cześć Bogu. Jednak Bóg nie może objawić się w świątyni wzniesionej przez człowieka. I chociaż dawna Świątynia Izraela, w której mieszkała Chwała Pana, była także świątynią ciała, jednak jej założycielem i twórcą był sam Bóg.
W Laodycei Biblia jest księgą zwady, kłótni i podziałów, księgą Bożego sądu nad ciałem, nad ludzkim „ja”.
Chodzenie w Duchu Świętym jest skrajnym przeciwieństwem teologicznego rozbioru Pism Świętych.
Jeśli ktoś naucza w oparciu o Pismo Święte chodzenia w Duchu Świętym, ten najprawdopodobniej nigdy w Nim nie chodził.
W Laodycei Bóg nie ma nic do powiedzenia. Tutaj króluje rozumowe wykładanie Pism Świętych – jest ono miernikiem i wykładnią tak zwanej prawdy.
Bez duchowej śmierci ciała nie ma świadectwa wśród narodów.
Także laodycejskie drzewo zasadził nasz Pan – Jego mądrość podlewa je i pielęgnuje.
Laodycejczycy z radością przyjmują wielkie Boże prawdy o krzyżu do tej chwili, kiedy zrozumieją, że one dotyczą ich samych. Gdy to następuje, powtarza się historia krzyża. Ci sami ludzie, którzy krzyczeli: „Błogosławiony, który przychodzi w imieniu Pańskim”, zaczynają teraz krzyczeć: „Ukrzyżuj…”. I tylko sam Bóg może uzdolnić ich, aby inaczej reagowali na zwiastowanie krzyża.
Życie w Duchu Świętym to łaska i wybór Boga. Laodycea to także wybór Boga.
Laodycejska nauka jest niczym bardzo spójna i gęsta siatka, którą utkał pewien człowiek. Problem jednak tkwi w tym, że w niektórych jej miejscach są mniejsze lub większe rozdarcia, tak zwane dziury, wokół których toczą się stale zażarte i kontrowersyjne teologiczne dysputy. Nie mogą one jednak w żaden sposób jej załatać i naprawić.
POŚREDNICTWO
Albowiem jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między
Bogiem a ludźmi, człowiek Chrystus Jezus […].
Bóg nadał Izraelowi zakon. Celem tego było doprowadzenie ludu Bożego do samego Ojca w niebie. Jednak jedynym pośrednikiem w tym dziele, pośrednikiem między Bogiem a ludźmi miał być Chrystus – jak powiada Pismo: Końcem Zakonu jest Chrystus […]. Lecz Żydzi Prawo Boże obrócili w religię ciała. Dodali do Zakonu wiele własnych przepisów, praw i komentarzy, chcąc doprowadzić do perfekcji swoją religię. Lecz społeczności z drugą osobą nie można w taki sposób sformalizować. Tym bardziej, gdy jest nią nieskończony i niepojęty Bóg. W taki oto sposób Żydzi, utraciwszy ducha proroctwa, którego mieli dawni prorocy, zaczęli uprawiać literę śmierci. Uczynili się pośrednikami między Jahwe a pospolitym ludem. Mienili się ojcami innych, ale byli martwi dla Boga. Pochwycili klucze Królestwa Bożego, innych nie wpuszczali tam i sami nie wchodzili. Osobiście odrzucili Mesjasza i innym przeszkadzali wejść na drogę żywej wiary w Boga poprzez pośrednictwo Syna Bożego, Jezusa Chrystusa. Ślepi ślepych prowadzili w dół zagłady, ponieważ ich własny twór religijny oddalał ich od samego Jahwe.
I znowu nic nowego nie dzieje się pod słońcem. Czyż dzisiaj także tak nie jest? Gdy Bóg odszedł ze zgromadzeń swojego ludu, Kościół zamiast pokutować z grzechów, uchwycił się tego, co mu pozostało. Tak, pozostało Słowo Boże – litera. Tego Bóg nie zabrał. W oparciu o Święte Księgi chrześcijanie stworzyli swoją własną religię ludzkiego „ja”. Ustalono z czasem pewne niepisane standardy interpretacji Pisma i tego kurczowo trzymano się. W oparciu o to powstawały z czasem tzw. wyznania wiary. Powstała w taki sposób tzw. wiara, na straży której stoją dzisiaj przewodnicy współczesnej Laodycei. Wiara ta zapisana jest w tysiącach książek, których treść jednak nie jest w stanie wyjść poza krąg ludzkiego „ja”. Bo też jest to niemożliwe, ponieważ ich autorzy żyją bądź żyli w ciele. W tym wszystkim jedna rzecz jest jednak najbardziej istotna, kluczowa. Kościół dzisiaj nie dostrzega i nigdy do tego nie przyzna się, że Chrystus obecnie stoi poza Zborem. Gdyby Zbór przyznał się do tego, musiałby jednocześnie przyznać się do swojego grzechu. A jeśli tak jest, jeśli Zbór żyje w grzechu, a Pan jest poza nim, to całe obecne religijne życie Kościołów nie ma żadnego znaczenia przed Bogiem. Jest ono budowaniem ze słomy i drewna, i to w dodatku na piasku. Pomimo to przewodnicy stworzoną przez siebie tzw. wiarę uważają za jedyno zbawczą, chociaż tak naprawdę nie prowadzi ona do żadnego zbawienia. Nie prowadzi ona do Żywego Chrystusa. Wręcz odwrotnie. Rodzi ona owoce śmierci. Każdy, kto pozostawia tę religijną naukę poczytany zostaje za odstępcę od wiary. Nie liczy się już teraz, do jakiego Zboru należysz. Ważne abyś w ogóle gdzieś należał. W przeciwnym razie zostaniesz rozbitkiem w tzw. wierze. Taka myśl podświadomie przewija się w wielu ludziach, uczęszczających na nabożeństwa. Ciekawym też wydaje się fakt, że w Biblii w ogóle nie ma takiego słowa. W taki oto sposób historia powtarza się. Ludzie uczynili siebie i swój religijny twór pośrednikiem między Bogiem a ludźmi. Sami nie wchodzą na drogę żywej wiary i innym przeszkadzają wejść do Królestwa Bożego. Sami porzucili krzyż, przestali go nieść, a dzisiaj już nawet nie mają pojęcia, czym on jest i że w ogóle istnieje. Czyż dziwnym jest, że także dla innych ci sami ludzie nie pozwalają iść w kierunku krzyża? W taki sposób wierzący zostali oddaleni od bezpośredniej bliskiej relacji z Ojcem w niebie, od życia w Duchu Świętym. Zamiast jedynego pośrednika między Bogiem a ludźmi, Chrystusa ukrzyżowanego, w Kościele stoi inny pośrednik, religia ciała. Ta religia prowadzi do innego Chrystusa, do tego, który obficie karmi ciało, ludzkie „ja”. Ta wiara prowadzi do przeciwnika Chrystusa, oddalając od Żywego Boga. Kościół nie jest tego świadomy. W ludzkiej świadomości panuje raczej obraz szatana z rogami, widłami oraz ogonem; szatana, który jest uosobieniem skrajnego moralnego zła. Jednak nikt nie utożsamia tego ducha z kimś, kto buduje w ludziach postawę tzw. samorealizacji, w centrum której stoi człowiek. Obecnie wszystkie tzw. pobożne rzeczy w Zborze pomniejszają Boga, a wywyższają człowieka. Dzisiaj, gdy Zbór złączył się prawem państwowym z Wielkim Babilonem, wiara ta będzie, albo już jest umacniana w formie katechizmów, religii protestanckiej w szkołach, matury z chrześcijańskiej religii, itp. Oto osiągnięcia współczesnej Laodycei – upodabnianie się za wszelką cenę coraz bardziej do martwych tradycyjnych religii w ich formie, ale też i w duchowej śmierci.
Jednak wbrew wszystkiemu i wszystkim jest tylko jeden pośrednik między Bogiem a ludźmi – Jezus Chrystus i to ten ukrzyżowany. Żadna religia, nawet najbardziej pobożna, nie może zająć miejsca Syna Bożego. Dotyczy to także współczesnej Laodycei. Amen.
Wydaje się zatem, że Kościół dzisiaj zmierza do całkowitego upadku. Chrześcijaństwo w wielkim tempie zmierza ku wtórnemu pogaństwu, przypominając swoim stanem martwe religie. Jednak jak dobrze się nad tym zastanowimy, to Bóg jak zwykle prowadzi ludzi we właściwym kierunku, ponieważ jest większa nadzieja dla zeświecczałego pokolenia, że się nawróci, niż dla faryzejskiego zacietrzewionego chrześcijaństwa, które uważa się za sprawiedliwe w sytuacji, gdy pozbawione jest Chwały Bożej, tj. Chrystusa. Także współcześni celnicy, cudzołożnicy i poganie szybciej nawrócą się, niż pyszni i pewni siebie Laodycejczycy. I tak jak kiedyś Żydzi nie rozpoznali znaków czasu odrzuciwszy Mesjasza, tak i dzisiaj cielesny Kościół nie rozumie tego, co tak naprawdę czyni Bóg. Ciało nie jest w stanie zrozumieć i ujrzeć dróg Bożych. Większość chrześcijan, którzy teraz pragną Bożego poruszenia, postąpi podobnie, jak kiedyś Żydzi, gdy ono rzeczywiście rozpocznie się. Ci ludzie odrzucą je, ponieważ będzie ono niezgodne z ich pojmowaniem. Głównym argumentem odrzucenia przez Laodyceę działania Ducha Bożego będzie Pismo Święte. Podobnie jak kiedyś starsi Izraela, tak też współcześni przewodnicy Zboru będą cytować Biblię argumentując i udowadniając, że to nie jest Boże działanie. I w taki sposób ludzie znowu miną się z Chrystusem. Nic nowego pod słońcem nie dzieje się. Ale nasz Pan zna swoje owce i On je wprowadzi do swojej owczarni. Tak to wszystko uczynił sam Bóg. On nigdy nie zmienia się, podobnie nie zmienia się ludzkie „ja”. Błogosławiony człowiek, któremu Bóg otworzył oczy, aby mógł ujrzeć, że jest niewolnikiem swojego „ja”, że jest duchowo nagi. Błogosławiony człowiek, którego Pan uwolnił od ciała dając mu do jego wnętrza Ducha Chrystusowego, Ducha usposobienia i miłości samego Chrystusa. Po tym Duchu poznajemy, że jesteśmy w Nim, a On w nas, że jesteśmy w Chrystusie, a On żyje w nas. I dopiero wtedy możemy mieć niezachwianą ufność w dniu sądu Bożego, gdy jesteśmy na świecie tacy sami, jakim jest nasz Zbawiciel, Chrystus Pan. Amen.
Żadna teologia czy nauka, nawet to słowo, które teraz piszę, nie są w stanie wyrwać ludzi z religii ludzkiego „ja”. Może uczynić to jedynie sam Bóg. Może to uczynić On także poprzez to słowo, które czytasz. Ale wiem, że jest niewielu takich, którzy znajdują Bożą drogę. Na tym polega prawdziwe chrześcijaństwo. Osobistym nauczycielem każdego człowieka w Nowym Testamencie jest tylko Bóg. W tej świętej relacji nie ma miejsca na teologiczny zakon rozwiązujący problemy wszystkich ludzi. Każdy człowiek jest inny, a Pan zna serca wszystkich ludzi i jedynie On ma klucze do każdego z nich. Nawet ludzie piastujący pięć urzędów chrystusowych muszą to szanować i nie mogą wyręczać w tym Ducha Świętego, chyba żeby otrzymali od Niego ku temu pełnomocnictwo. W przeciwnym razie zaczęłaby się tworzyć nowa religia ludzkiego „ja”. Niech Pan nas przed tym uchroni. Nikt nie może wprowadzić ludzi na drogę krzyża. Może to uczynić jedynie sam Bóg. Jemu niech będzie wieczna chwała i cześć tak w niebie, jak i na ziemi. Amen.
Koniec (ἐπιτάφιος).