<< powrot


TRĄBA BOŻA W ŚWIADECTWACH INNYCH PIELGRZYMÓW.

 


„BOŻY PODBÓJ” – fragmenty. 

Aiden William Touzer (1897-1963)

  

W poniższych fragmentach książki nie zostały wprowadzone żadne poprawki, aby zachować oryginalność przekazanego w niej świadectwa. Jest ono szeroko dostępne dla osób zainteresowanych.

  

Taki człowiek [człowiek religijny] mógł rzeczywiście nauczyć się zmieniać kierunek swoich egoistycznych odruchów, lecz jego nieszczęściem jest ego, które nadal w nim żyje, nie jest przez nikogo karcone, nikt nawet nie podejrzewa jego istnienia.

  

Prawda przyjęta z mocą przenosi fundament życia  z Adama na Chrystusa […]. Traci on [wierzący] wiarę w mądrość wartości zewnętrznych i wyraźnie dostrzega zwodniczość otaczającego świata.

  

[…] Ewangelia to nie tylko dobra nowina, ale również sąd, który spada na każdego słyszącego.

  

Aby więc stać się chrześcijaninem wystarczy zaakceptować teologię. Tę zgodę nazywa się wiarą i myśli się, że jest ona tym, co odróżnia ludzi zbawionych od zgubionych […]. Tak więc i wiara pojmowana jest jako pewnego rodzaju religijna magia, która sprawia Panu wielką rozkosz […] jednak szkodliwe skutki wyznawania „wiaromagii” są poważniejsze… .

 

Kościoły  są w swoim duchu światowe i słabe moralnie […] są w stanie zepsucia. Wynika to z głoszenia w nich już od dwóch pokoleń usprawiedliwienia, które jest niczym więcej jak werdyktem „niewinny”, ogłaszanym przez Niebiańskiego Ojca grzesznikowi z chwilą, gdy ten pokaże Mu magiczną monetę wiary, z wyrytym na niej napisem „Sezamie otwórz się”. Jeżeli nie mówi się tego tak wprost, to przesłanie Ewangelii jest przedstawiane w taki sposób, iż odnosi się takie właśnie wrażenie. A jest to skutkiem tego, że ludzie słuchają Słowa głoszonego bez mocy i tak też je przyjmują.

 

My nazywamy je ego, Biblia nazywa je ciałem. Niezależnie od użytej nazwy, jest to okrutny pan i śmiertelny nieprzyjaciel […]. Słowa Nicejskiego Wyznania Wiary mówią … i wstąpił do nieba, siedzi po prawicy Ojca. Lecz po co to wszystko się stało? Żeby obwieścić dokonanie się naszego uwolnienia i dalej nas zostawić w niewoli? Nigdy.

 

Z tego właśnie powodu święci i męczennicy mogli trwać osamotnieni i opuszczeni przez wszystkich ziemskich przyjaciół i tylko dlatego mogli umierać za Chrystusa, otoczeni zewsząd gniewem ludzkości […]. Ewangelia ma moc uwolnić człowieka z tyranii szukania uznania innych ludzi oraz ma moc uzdolnić go do pełnienia woli Bożej.

 

Tym korzeniem jest ego, a Krzyż jest jedyną rzeczą, która może go skutecznie zniszczyć.

 

Jakże daremne jest służenie nowym rzeczom starymi metodami […]. Dla nas jest to czas szukania przywództwa Ducha Świętego. Panowanie człowieka za dużo już nas kosztowało. Natrętna ludzka wola wniosła ze sobą w życie Kościoła mnóstwo nieduchownych metod i niebiblijnych działań, zagrażających jego istnieniu.

 

[…] zbawienie traktuje się w sposób niebezpiecznie zależny od woli człowieka, zamiast od woli Boga […]. Tę postawę wzmacniają treści zawarte we współczesnym ewangelicznym zwiastowaniu. Człowiek został uczyniony wielkim, a Bóg – małym.

 

W świetle powyższego widzimy, jak puste i odarte z treści jest przeciętne nabożeństwo odprawiane w kościołach naszych czasów. Są w nim obecne wszystkie ludzkie środki, ale jest też złowieszczy brak mocy Ducha.

 

Pierwszym doświadczeniem tej mocy w życiu wierzącego człowieka może być silniejsze poczucie obecności Chrystusa. Chrystus odczuwany jest w sposób osobisty, jako Osoba realna i zachwycająco bliska. Łaska, przebaczenie, oczyszczenie stają się wręcz cieleśnie wyraziste. Modlitwa traci swoją bylejakość, a staje się słodką rozmową z Kimś rzeczywiście obecnym. Duszę zaczyna ogarniać miłość do Boga i dzieci Bożych. Czujemy bliskość nieba, ziemia zaś i świat wydają się być nierealne i dalekie. Wiemy, czym są, wiemy, że istnieją rzeczywiście, ale odbieramy je jak dekorację teatralną, istniejącą tylko przez jedną krótką godzinę, która za chwilę przeminie.

 

Wcielenie, pojednanie, usprawiedliwienie, odrodzenie  jedynie dziełami Bożymi przygotowującymi wkroczenie i zamieszkanie Ducha Świętego w odkupionej duszy ludzkiej.

 

Ktokolwiek pragnie być napełniony i zamieszkany przez Ducha, musi najpierw osobiście osądzić wszystkie ukryte nieprawości swego życia i odważnie wyrzucić ze swojego serca wszystko, co jest przeciwne objawionemu w Piśmie Świętym charakterowi Boga.

 

Prawdziwym celem chrześcijaństwa jest bycie świętym, a nie szczęśliwym.

 

Prawdą jest, że musi dojść do jednorazowego poddania woli człowieka Chrystusowi, aby Ten mógł rozpocząć Swe błogosławione dzieło łaski. Jednak całkowite stopienie całego życia człowieka z życiem Bożym w Duchu jest dłuższym procesem niż my, poganiani niecierpliwością istot stworzonych, byśmy sobie życzyli.

 

Chrześcijaństwo jest tak bardzo wplątane w świat, że miliony wierzących nie domyślają się nawet, jak bardzo są oddaleni od wzoru Nowego Testamentu. Wszędzie widzimy kompromisy.

 

Świat według Nowego Testamentu oznacza nieodrodzoną ludzką naturę gdziekolwiek się ona znajduje: w knajpie czy w kościele. Świat oznacza wszystkie rzeczy, które z tej natury wyrastają, są na niej budowane, niezależnie od tego, czy są moralnie nikczemne, czy godne szacunku.

 

Czy zgadzasz się, aby ktoś inny zawładnął twoją osobowością, nawet jeśli jest to Duch samego Boga? […] gdy Duch obejmie władzę nad twoim życiem […] nie będzie tolerował w tobie żadnych grzechów płynących z egoizmu […] mam na myśli samolubstwo, użalanie się nad sobą, pokładanie ufności w sobie, liczenie na własną sprawiedliwość, wywyższanie się, samo usprawiedliwianie […]. Duch dla twojego dobra będzie o ciebie zazdrosny. Nie pozwoli ci chwalić się przed innymi, zadzierać nosa czy popisywać się. Przejmie od ciebie kierowanie twoim życiem. Zarezerwuje sobie prawo do wypróbowania cię, wychowania i karcenia […]. I w tym wszystkim ogarnie cię miłością tak ogromną, tak potężną, tak wszechobejmującą i niebywałą, że wszystkie twoje straty wydadzą ci się zyskiem, a wszelki ból – przyjemnością. Oczywiście ciało będzie skamleć pod Jego jarzmem i będzie się skarżyć, że ten ciężar jest nie do uniesienia […]. Jeżeli te słowa wydają się nam surowe, nie zapominajmy, że droga krzyża nigdy nie należała do łatwych.

 

Na jakiś czas to pragnienie [napełnienia Duchem] musi stać się najważniejszą rzeczą naszego życia, musi być tak natarczywe i ostre, aby wyprzeć wszystko inne.

 

Na drodze do życia wypełnionego Duchem Świętym stoi jeszcze jedna poważna przeszkoda: teologia samozadowolenia, akceptowana w szerokich kręgach ewangelicznych chrześcijan naszych czasów.

 

Osobiście wątpię, czy kiedykolwiek ktoś otrzymał niebiańskie natchnienie, o którym tu mowa, bez wcześniejszego okresu doświadczania głębokich obaw i wewnętrznych niepokojów.

 

Nikt nigdy jeszcze nie cieszył się z krzyża, tak jak nikt nigdy nie cieszył się z gilotyny.

 

Miejcie całkowitą pewność, że wśród tych bolesnych karceń nasz Bóg nigdy nas nie opuści. Nie zostawi nas ani nas nie porzuci, nie będzie się gniewał na nas, ani nie będzie nas gromił. Nie zerwie Swojego Przymierza, ani nie zmieni słów, które wyszły z Jego ust. Będzie nas strzegł jak źrenicy Swego oka, będzie czuwał nad nami, jak matka czuwa nad swoim dzieckiem. Jego miłość nie zawiedzie nas, nawet gdy będziemy przez Niego prowadzeni do samo ukrzyżowania tak rzeczywistego i tak straszliwego, że możemy je wyrazić tylko wołaniem: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?”.

 

Przez cierpienie nie wypracowujemy sobie namaszczenia, za którym tęsknimy. Przez oczyszczenie duszy nie stajemy się Bogu drożsi ani nie zyskujemy w Jego oczach dodatkowych łask. Wartość tego doświadczenia kryje się w jego mocy odcięcia nas od spraw tego życia i popchnięcia na powrót do wieczności. Służy ono opróżnieniu naszych ziemskich naczyń i przygotowaniu ich na napełnienie Duchem Świętym.

 

Wypełnienie Duchem wymaga od nas poddania wszystkiego, przejścia przez wewnętrzną śmierć, wyrwania z serca zgromadzonego w nim od wieków adamowego śmietniska i otwarcia wszystkich pomieszczeń dla niebiańskiego Gościa.

 

[…] wypełnienie Duchem, będąc z całą pewnością doświadczeniem przełomowym, jest tylko środkiem służącym czemuś większemu. Tą większą rzeczą jest chodzenie w Duchu Świętym przez wszystkie dni naszego życia, gdy Jego potężna Osoba mieszka w nas, kieruje nami, poucza i wyposaża w moc.

 

      Musimy uczynić z naszych myśli czystą świątynię, aby On mógł tam zamieszkać. Duch mieszka w naszych myślach.

 

Życie wypełnione przez Ducha nie jest luksusowym wydaniem chrześcijaństwa, którym cieszy się niewielka liczba uprzywilejowanych wierzących, stworzonych z delikatniejszej gliny. Jest ono raczej normalnym stanem każdego odkupionego mężczyzny i kobiety żyjących na całym świecie. Gdyż „tajemnica ta, ukryta od wieków i pokoleń, teraz została objawiona Jego świętym, którym Bóg zechciał oznajmić, jak wielkie jest bogactwo chwały tej tajemnicy pośród pogan. Jest nią Chrystus pośród nas – nadzieja chwały”.

 

 

Hymn do Ducha Świętego:

 

O Ty – coś oceanem wielkim Wód Twej miłości niestworzonej

Wewnątrz mej duszy rozlał się – Drżę cały – kiedy czuję Cię. 

       Morzem bez brzegów jesteś Ty – Straszny, nieogarniony Pan –  

Co w wąskie moje serce wlał Ogrom swych wód bez miar. 

(Faber)

 

 

„ŚPIEWNIK PIELGRZYMA”

  

KRZYŻ ŻĄDA OFIARY     272

  

Krzyż żąda ofiary, gdyż na nim Musi umrzeć nasze „ja”; 

Trzeba kłaść na ołtarzu w ofierze się, By spalić się do cna. 

Czyś gotowy tak iść śmierci drogą na krzyż? Porzuć bojaźń i wszelki swój strach! 

Powierz Bogu swój los; On weźmie precz, Przed czym ty teraz trwogę masz.

  

Jak prędko niebacznie mówi się: „Kładę teraz życie me!” 

Lecz gdy chce w głębię śmierci Pan wciągnąć cię, To ty Mu mówisz: „nie!” 

Czyś gotowy tak iść śmierci drogą na krzyż? Porzuć bojaźń i wszelki swój strach! 

Powierz Bogu swój los; On weźmie precz, Przed czym ty teraz trwogę masz.

  

Czy trwożnie się cofać jeszcze chcesz? Raczej przyjmij chętnie krzyż 

Śmiało ufaj i ślepo w tę łaskę wierz, Czystego weźmie wzwyż! 

Czyś gotowy tak iść śmierci drogą na krzyż? Porzuć bojaźń i wszelki swój strach! 

Powierz Bogu swój los; On weźmie precz, Przed czym ty teraz trwogę masz.

  

Co z tobą zamierza zrobić Pan? To, że z Nim ty umrzeć masz, 

By Swym życiem On w tobie mógł żyć już Sam, A ty Mu chwałę dasz! 

Czyś gotowy tak iść śmierci drogą na krzyż? Porzuć bojaźń i wszelki swój strach! 

Powierz Bogu swój los; On weźmie precz, Przed czym ty teraz trwogę masz.

 

 

GDYŚ SIĘ CAŁKIEM ODDAŁ PANU    260    ( J. Meyer)

 

 

Gdyś się całkiem oddał Panu, Wtedy z ziarna wzrasta źdźbło; 

Duszę tak przygotowaną, Duch na rolę zmienia Swą. 

Lecz, ach, ileż na tej roli Widzi chwastów Pański wzrok! 

Pozwól kornie, choć to boli, By ją zorał Ducha pług!

  

Chceszli złożyć sił dowody, Z siłą się do pracy rwać, 

Pan je złamać musi wprzódy, By mógł Swoich sił ci dać. 

Trzeba konać, trza umierać, Z Panem iść na krzyża pień, 

By mógł spalić, by mógł ścierać W duszy twojej grzechu rdzeń.

 

Niech to jednak cię nie trwoży, Mocno wierz i porzuć strach! 

Gdy twe siły złamie, zburzy, Nowych sił zbuduje gmach. 

Gdzie nie staje siły tobie, Tam majestat stawia Swój; 

Do Swej pracy cię sposobi, W błogosławieństw zmienia zdrój.

  

Przygotuje dróg tysiące, Wskaże tysiąc pięknych dzieł; 

Twoje szaty jaśniejące Da oglądać spoza mgieł. 

Możesz wtedy rzec o sobie, Gdy cię Jego kształci wpływ: 

Już nie żyję, jużem w grobie, Chrystus tylko we mnie żyw. 

J. Meyer

 

 

GŁĘBIEJ, O GŁĘBIEJ…  261

 

 

Głębiej, o, głębiej ukorzyć się chcę, Panie, racz siłą napełnić Swą mię. 

Mistrzu, przed Tobą ja leżę jak pył; Obyś mi wszystkim we wszystkim Ty był!

  

Ref. 

Głębiej i głębiej, i głębiej wciąż; Nic z tego świata nie żądam już. 

Do Twych stóp, Panie, ja kładę się, Chryste, Tyś życiem i szczęściem mym.

  

Głębiej, o, głębiej, ach usłysz głos mój, Życie me własne umartwij, jam Twój; 

Ty mnie z Swej łaski wysłuchasz – to wiem, Chociaż niegodny, o to prosić śmiem.

  

Głębiej, o, głębiej, aż kiedyś tam wzwyż Dojdę stąd, Jezu, do Ciebie przez krzyż. 

Pójdę w pokorze ja chętnie w ślad Twój, Tam gdzie korona, tam gdzie jest dział mój.

 

 

O, TA MIŁOŚĆ!   96

  

O, ta miłość Twoja, Panie, Niepojęta w cudzie swym, 

Jest jak morskie fale w stanie Rozlać się tu w sercu mym. 

Już napełnia serce moje Twej miłości silny prąd, 

Darzy szczęściem i pokojem, W niebios włości wiedzie stąd.

  

O, ta miłość Twoja, Panie, Płynie ciągle wszerz i wzdłuż, 

Nigdy płynąć nie przestanie, Ogarniając rzesze dusz; 

Tę najgłębiej okazałeś, Gdyś na krzyżu za mnie zmarł: 

Tam mnie z Bogiem pojednałeś, Boś me grzechy wszystkie starł.

  

O, ta miłość Twoja, Panie, Nikt nie kocha tak, jak Ty! 

Wielkie jest Twe zmiłowanie, Tyś przystanią mocną wżdy. 

O, ta miłość Twoja, Panie, Ta jest niebem w życiu mi, 

Da mi wieczne królowanie, Gdzie Twa chwała cudnie lśni.

 

 

  

MĄDROŚĆ KRZYŻA (JOBA 36)

 

 

Zaiste mowa o krzyżu dla ludu Bożego Nowego Testamentu jest mocą i mądrością Bożą. Słowo to będzie poświęcone właśnie krzyżowi Chrystusowemu. Jednak ostatnio zauważyłem, że żyjąc w ciele, w naszym „ja”, nigdy nie będziemy w stanie radować się z chwilowego ucisku krzyża, który prowadzi do wiekuistej chwały w niebie. Człowiek poddany ciału może jedynie starać się przyjąć Boże karcenie, ale nigdy nie będzie w stanie z niego radować się i poczytywać go sobie za największą radość oraz przywilej. Dopiero tacy ludzie, jak apostoł Paweł i jemu podobni, którzy zaznali prawdziwego napełnienia Duchem Bożym oraz poruszania się w Nim, są w stanie w pełni docenić moc i mądrość krzyża; są oni w stanie szczerze radować się z wdzięcznością dla Boga z każdego ucisku, gdyż w nim za każdym razem doświadczają wspaniałej obecności Bożej, która przenosi ich serca w niebiańskie sfery, czyli w miejsce, za którym tęsknią prawdziwi wyznawcy Pana. Dlatego teraz już wiem, że zanim nasz Pan nie napełni nas swoim Duchem, nie jesteśmy w stanie radować się z krzyża, ze swojej śmierci. Dopóki będziemy żyć poddani swojemu ciału, będziemy mogli jedynie usilnie starać się przyjmować Boży ogień z ołtarza, który będzie dla nas mądrością i mocą Bożą, ale na prawdziwą radość z tego powodu musimy jeszcze poczekać, aż Pan Jezus napełni nas swoim Duchem i przyoblecze w samego siebie.

 

Jednak czytając ks. Joba 36 zauważyłem, że prawdziwie nasz Pan jest zawsze ten sam, On nigdy nie zmienia się. On od początku świata, także swoich sprawiedliwych żyjących w ciele, prowadził podobną drogą doświadczeń uderzając w ich starą naturę. Było to często bardzo bolesne, dlatego cieleśni ludzie nigdy nie byli w stanie tego docenić, a tym bardziej z tego radować się. Jednak ci, którzy nawet nieświadomie poddawali się Bożemu smaganiu odwracając się od swojego egoistycznego życia, byli przez Boga zbawiani. Dlatego też we współczesnej Laodycei czy Sardes, gdzie Pan stoi poza zborem, Bóg czyni to samo z ludźmi. Bez względu na pyszną pewność zbawienia cielesnych ludzi, Bóg uderza w ich starą grzeszną naturę poprzez karcenie i smaganie, nieraz bardzo dotkliwe. Jest to Boży głos. Kto go usłyszy i podda się mu, do tego przyjdzie Pan i będzie z nim wieczerzał. Amen. Przyjdź Panie Jezu.

  

Wracając do tekstu zwróciłem uwagę, że Elihu był prawdziwym stronnikiem Boga, znającym Jego ścieżki. Miał wiedzę o Świętym i był rzeczywiście doskonale obeznany z drogami Pana. Chociaż jego wypowiedź wydaje się wskazywać, że w swoim rozumowaniu także kieruje się logiką Prawa, jednak gdy jego słowa odniesiemy do wieczności, to wszystko nabiera całkiem innego blasku. Warto zauważyć też, że zaraz po jego słowach sam Pan objawił się Jobowi kontynuując wypowiedź Elihu. Oto ten Boży sługa wskazuje na Jahwe jako wzniosłego w działaniu wychowawcę ludzi. Bóg jest suwerenny w swoich czynach, nikim jednak nie gardzi. Człowiek nie jest w stanie zgłębić Bożych dróg, może je jedynie z dala podziwiać i opiewać! Job jest zachęcany przez Elihu właśnie do wysławiania dzieł Bożych. Jednak widzimy, że Job, wierny sługa Pański, który żyje w ciele, nie jest w stanie opiewać dróg Pana w samym doświadczeniu. Pomimo tego jego cierpienie doprowadza go do objawienia się Chwały Pana. Bóg objawia się osobiście Jobowi w zawierusze i przemawia do niego objawiając, że ma w tym wszystkim swój ukryty plan. Otóż Pan zaplanował wystawić szatana na pośmiewisko poprzez jego własne knowania. Miało to stać się poprzez Chrystusowy krzyż. Dzięki niemu lud Boży zaczął żyć w Duchu Świętym. To spowodowało, że Kościół jest w stanie radować się w ogniu szatańskich doświadczeń, przez które przeprowadza go Bóg, ponieważ właśnie w nich spotyka on swojego Zmartwychwstałego Zbawiciela. W ogniu prób i doświadczeń, dzięki mocy krzyża Chrystusowego, objawia się ludowi Bożemu sam Bóg ogarniając ludzkie serca wiekuistą chwałą i mocą. I tak szatan jest rozbrojony, jego działanie obraca się przeciwko jemu samemu niszcząc w sprawiedliwych starą szatańską naturę i umacniając wierzących w drodze za Panem. To szatańskie działanie przyczynia się do jeszcze większej manifestacji Chwały Bożej. Na tym właśnie polega moc i mądrość krzyża, ale jest ona głupstwem dla cielesnego Kościoła, ponieważ on nie chce umrzeć, nie chce oddać swojego egoistycznego życia na krzyż, a nawet nie jest tego wszystkiego świadomy. Ten Zbór jest ślepy i nie ma pojęcia o krzyżu.

 

Wracając do wypowiedzi Elihu widzimy, że Pan często wiąże nawet swoich sprawiedliwych różnorodnymi pętami, więzami nędzy. On czyni to, aby otworzyć ich uszy na swój głos i wyjawić im ich występki, że się wzmogły. W taki sposób wzywa ich, by odwrócili się od swoich grzechów. Jeśli usłuchają i poddadzą się w tym Bogu, dokończą swoje dni w powodzeniu. Tak też stało się z Jobem. Jeśli nie uczynią tego, zginą od śmiertelnego pocisku i umrą, nie wiedząc jak i za co. Zatem wydaje się, że Elihu ogranicza swoją wypowiedź do życia doczesnego. Ale czy tak jest rzeczywiście? Czy Duch Boży ogranicza te słowa tylko do wymiaru naszej doczesności? Werset 13 wskazuje, że tak nie jest. Ten werset wskazuje na to, że w taki sposób dokonuje się naturalny podział między ludźmi na sprawiedliwych i bezbożnych. Zatem dotyczy to także zbawienia bądź potępienia duszy ludzkiej. Ludzie bezbożni odpowiadają na Boże karcenie gniewem, złością i rozgoryczeniem. Te rzeczy biorą w nich górę, dlatego nie zwracają się do Pana, nie wołają do Niego o pomoc, gdy Bóg ich wiąże. Często poprzez niegodziwość starają się pozbyć Bożych więzów, dlatego ich dusza zostaje zatracona, kończą swe życie wśród nierządników świątynnych. Elihu przestrzega Joba i zachęca go, aby tego nie czynił, co robią bezbożni w sytuacji, w jakiej znalazł się Job. Elihu nawołuje cierpiącego Joba, aby nie sądził podobnie jak bezbożny, aby nie pozwolił, by jego gniew skusił go do urągania Bogu. Elihu przestrzega, że żadne zabiegi Joba, ani jego krzyk, ani nadzieja w bogatym okupie czy w pomocy ze strony ludów tej ziemi, nie wyprowadzą go z niedoli. On mówi do cierpiącego sługi Pana:Strzeż się, abyś się nie zwracał ku niegodziwości, gdyż z powodu niej znosisz cierpienie. Job jest zachęcany, by poddał się wzniosłemu Bożeniu wychowaniu. Czy Elihu jednak nie pomylił się w jednej kwestii? Czy Job rzeczywiście z powodu niegodziwości znosił cierpienie? Przecież sam Pan rzekł do szatana, że nie było wtedy na ziemi tak bogobojnego  człowieka, jak Job. Uważam jednak, że Elihu miał rację. Po pierwsze, to niegodziwość grzechu wniosła w życie ludzi cierpienie, dotyczyło to także Joba. Po drugie nawet sprawiedliwy Job nie mógł zasłużyć na zbawienie, musiałby umrzeć za swoją niegodziwość, gdyby nie śmierć Chrystusa. Job także żył w ciele, był nim obciążony. Ta stara natura musiała umrzeć, dlatego Bóg musiał w nią uderzyć, aby objawić się Jobowi. Zatem Elihu wiedział, co mówi. W świetle tego wszystkiego chciałbym teraz wrócić jeszcze raz do Joba 36,13-16:Ludzie bezbożnego serca hodują gniew; nie wołają o pomoc, gdy ich wiąże. Toteż ich dusza umiera w kwiecie wieku, kończą swe życie wśród nierządników świątynnych. On wybawia cierpiącego przez jego cierpienie i otwiera jego ucho przez utrapienie. Także ciebie wyrywa z paszczy niedoli na wolną przestrzeń, gdzie nie ma ciasnoty, a twój stół jest bogato zastawiony tłustymi potrawami.

 

Otóż ludzie bezbożni, którzy nie wołają w niedoli o pomoc do Pana, a zwracają się ku niegodziwości, kończą swoje życie wśród nierządników świątynnych. Biorąc pod uwagę fakt, że wypowiedź Elihu w tym miejscu wyraźnie dotyczy wszystkich ludzi, ciekawym wydaje się pytanie, o jakim nierządzie i świątyni jest tutaj mowa. Zapytajmy sami siebie wprost: W jakiej świątyni zasiada cały bezbożny świat? Jakiego nierządu dopuszczają się wszyscy bezbożni ludzie? Tak! Jest to świątynia ciała, świątynia ludzkiego „ja”! Jest to szatańska świątynia antychrysta, w której wszyscy kłaniają się sobie, niewolniczo służąc starej ludzkiej i szatańskiej naturze. Dlatego Chrystus powiedział, że jego wyznawcy codziennie będą nieść swój krzyż. Tylko taka wędrówka za Panem uwalnia ludzi z niewoli ciała, któremu wszyscy ludzie służą niewolniczo w szatańskim przybytku. Jest on świątynią duchowego nierządu ludzi z demonami. Potomkowie Adama, którzy zostali stworzeni dla Boga, zdradzają w duchowym nierządzie swojego Stwórcę, zasiadając w świątyni antychrysta i kłaniając się jego duchowemu posągowi, jego obrazowi. Ten duchowy obraz, posąg czy wzorzec diabła, każdy człowiek nosi w samym sobie. Współczesna Laodycea robi dokładnie to samo, służąc swojemu „ja”. Świat i Kościół nieświadomie przyjmują na swoje ręce i czoła pieczęć ducha tego świata. W Zborach zwiastowany jest przeciwnik Chrystusa, który nie zna krzyża, ani nie żąda jego niesienia, a który zachęca do kłaniania się ciału, czyli swojemu „ja”. Jest to duch teologicznej mądrości rozumu ludzkiego „ja”. Ten, którego dzisiaj zwiastuje się, przebiegle wniósł do siedzib ludzkich oraz do domów modlitwy swoje różnorodne szatańskie ołtarze, o których już wiele napisałem, a z których jego brudami karmi się cały świat. Ludzie karmiąc się tymi wymiocinami uprawiają duchowy nierząd; w taki sposób kłaniają się oni duchowemu posągowi antychrysta; w taki też sposób Bóg sądzi to pożądliwe pokolenie potomków Adama. Dlatego nad współczesnym Zborem także ciąży sąd Boży. Zauważmy, że ten sam zarzut postawił nasz Pan współczesnym sobie saduceuszom i faryzeuszom, ludziom wydawałoby się bardzo pobożnym, którzy rygorystycznie przestrzegali Zakonu. Byli oni moralnie nienaganni, a jednak Chrystus nazwał ich rodem złym i cudzołożnym, powiadając:Ród zły i cudzołożny domaga się znaku…, a ich naukę nasz Pan porównał do kwasu, którego należy się bezwzględnie wystrzegać, powiadając:Miejcie się na baczności i strzeżcie się kwasu faryzeuszów i saduceuszów! A przecież każdy, kto podczas Paschy miałby w swej siedzibie kwas, miał być wytracony z ludu! Tak! Żydzi uprawiali religię ciała pozbawioną obecności Chwały Pana. Kłaniali się oni wielkiemu posągowi ludzkiego i demonicznego „ja”. Oni służyli sobie samym. Jest to duchowy nierząd, duchowe cudzołóstwo. Oni zdradzali duchowo swojego Boga i jednocześnie uparcie twierdzili, że Pan ma w nich upodobanie. Ich ludzka teologia pozbawiona mocy Pana była jak śmiercionośna trucizna, która zabijała w ludziach resztki wiary w Boga Żywego. Współczesna Laodycea, Zbór, który tylko z nazwy jest chrześcijański, robi dokładnie to samo. Jest tak samo ślepy i nagi duchowo jak kiedyś Żydzi. Zbór ten szerzy swoją zgubną naukę kwasu faryzejskiego i uparcie wyznaje, że Pan ma w nim upodobanie.

 

Dalej w wersecie 15 czytamy, że Bóg wybawia ludzi od duchowego nierządu, którego konsekwencją jest Boży gniew, poprzez cierpienie. To ono otwiera ludzkie uszy sprawiedliwych na głos Boży. Jakże żywo słyszymy w tym miejscu głos Pana do ślepej i głuchej Laodycei:Wszystkich, których miłuję, karcę i smagam; bądź tedy gorliwy i upamiętaj się. Job jest w taki sposób zachęcany do przyjęcia Bożego karcenia oraz wydania Panu swojego „ja” na śmierć. Jest zachęcany do poddania się Bogu. Dlaczego? Ponieważ czytamy w kolejnym wersecie, że Job był związany innymi więzami. Jakie mogły być to pęta? Są to więzy ludzkiego „ja”, które uniemożliwiają ludziom bliższą relację z ich Stwórcą. Podobnie było z niektórymi cielesnymi Koryntianami. Paweł zarzucił im ciasnotę w ich sercach w stosunku do Bożych apostołów. Najprawdopodobniej wielu spośród Koryntian zaczęło żyć w ciele upodabniając się duchowo do Laodycejczyków. Koryntian zaczęły wiązać pęta ludzkiego „ja” w szerokim tego słowa znaczeniu. Począwszy od ludzkiej teologicznej mądrości i elokwencji, a skończywszy na fizycznym cudzołóstwie i duchowym nierządzie. W tym wszystkim ludzie ci stawali się arcymistrzami, dlatego w ich sercach zaczęła panować coraz większa ciasnota w relacjach z apostołami, którzy przynosili im Chrystusowy krzyż. Dokładnie jest tak samo ze współczesną Laodyceą. Gdyby Jan Chrzciciel mógł dzisiaj przemówić do współczesnego Zboru, to musiałby powiedzieć to samo, co kiedyś do starszych Izraela: Plemię żmijowe, kto was ostrzegł przed przyszłym gniewem? Wydawajcie więc owoc godny upamiętania; niech wam się nie zdaje, że możecie wmawiać w siebie: Ojca mamy Abrahama; powiadam wam bowiem, że Bóg może z tych kamieni wzbudzić dzieci Abrahamowi. A już i siekiera do korzenia drzew jest przyłożona; wszelkie więc drzewo, które nie wydaje owocu dobrego, zostaje wycięte i w ogień wrzucone. Współczesne chrześcijaństwo nie wydaje owocu Ducha Świętego, gdyż żyje ono w ciele. Dlatego jest bliskie wykorzenienia i wycięcia. Sąd Boży w postaci duchowej ślepoty na dobre spadł na obecne pokolenie, które uparcie wmawia w siebie, że jest wierne Panu, a On ma w nim upodobanie. Ale Bóg, chcąc wytrącić swój lud z fałszywej pewności zbawienia, uderza ogniem doświadczeń w cielesność tych, których miłuje. Właśnie cierpienie Joba miało uwolnić go od duchowej ciasnoty. W taki oto sposób Bóg zastawiał przed Jobem stół tłustymi potrawami. Był to stół społeczności z samym Jahwe. I to dokładnie się stało. Pan objawił się Jobowi osobiście. Czyż nie to samo Pan mówi do Laodycei? […] jeśli ktoś usłyszy głos mój i otworzy drzwi, wstąpię do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną. Ten sam obraz przedstawiony jest w Ps.23, gdzie Dawid wielbi swojego Pana słowami:Zastawiasz przede mną stół wobec nieprzyjaciół moich. Namaszczasz oliwą głowę moją, kielich mój przelewa się. Ten sam temat podejmuje Salomon w Pieśni nad pieśniami, powiadając: Dopóki Król jest przy stole biesiadnym, mój nard wydaje swą woń. W tych wszystkich przykładach stół jest obrazem społeczności Boga z człowiekiem. Niestety Laodycea utraciła tę łączność z Chrystusem na rzecz demonicznej mądrości, tzw. teologii ludzkiego rozumu. Okazała się ona niewierna i cudzołożna. Ale nasz Pan jest nadal wierny. On wzywa wszystkich także we współczesnym pokoleniu Laodycejczyków, aby szukali Jego Oblicza, aby otworzyli Mu drzwi swoich domów oraz serc, wyrzucając z nich wszystkie demoniczne ołtarze. Amen. 

 

 

CHRZEST DUCHEM ŚWIĘTYM – NAPEŁNIENIE

DUCHEM PANA

 

 

Dążąc do przeżycia chrztu Duchem Świętym i do chodzenia w Nim, musimy na początku uświadomić sobie jedną bardzo istotną rzecz. Jest to zasadnicza kwestia w tym przeżyciu. Musimy ją przyjąć do swojego serca, abyśmy przypadkiem przecedzając komara nie połknęli wielbłąda i nie wrócili na stare teologiczne ścieżki ślepej Laodycei.

 

Otóż musimy zrozumieć głęboko, że cała ta rzecz dotyczy osoby samego Boga (!!!). To nie dotyczy jakiegoś wydarzenia czy zjawiska, mocy czy siły, ale mowa jest o obecności samego Pana. Współczesne podejście do osoby Ducha Bożego jest najlepszym dowodem, że dzisiaj Kościół nie zna Boga; Jego we współczesnym Zborze nie ma. Duch Święty jest Duchem Bożym, Duchem samego Jahwe. Tam gdzie Duch przejawia się w swojej pełni, tam obecny jest sam Bóg – Święty Jahwe. Jest to ten sam Bóg, który poruszał się w Arce Przymierza niszcząc nieprzyjaciół Izraela. Ten sam Bóg, którego świętość trawiła nawet Izraelitów, Boży wybrany naród, gdy nie przestrzegał on przykazań i wskazówek Pana. A przecież Bóg nie zmienia się. Jezus Chrystus jest zawsze ten sam, na wieki wieków. Amen.

 

Dzisiaj w społecznościach przejawia się teologiczna doktryna, że Bóg jest pośród swojego ludu, chociaż tak naprawdę tam Go nie ma, nikt Go nie zna. Nie ma tam tej samej Chwały Bożej, która objawiała się w Starym i Nowym Testamencie. Wszędzie panuje tzw. abstrakcyjna wiaromagia, że On jest, chociaż Go nie ma, że On wysłuchuje nas, chociaż nie wiadomo jak i nie wiadomo kiedy. Kościół jest tu i teraz, ale Bóg był kiedyś lub będzie w nieokreślonej przyszłości. W takiego boga każe się współcześnie wierzyć ludziom. Ale to nie jest Bóg opisany w Biblii! Dlatego też w taki sam sposób podchodzi się do chrztu Duchem Świętym. Laodycea jest ślepa duchowo, więc nie zna Pana, nie widzi Go i w taki sposób do wszystkiego podchodzi, czyli z pominięciem samego Boga, a z założeniem, z teologicznym pewnikiem, że On z nią jest, bo tak napisane jest w Piśmie, chociaż wszystko wokoło wskazuje, że tak nie jest. Ten zwiastowany współcześnie bóg jest bogiem języków, dostatku oraz przyjemnych głębokich uczuć – emocji, pogłębianych intensywnie poprzez muzykę. To między innymi rzekomo te rzeczy mają potwierdzać Jego obecność. Ale na tym wszystko się kończy. Kościołowi pozostały jeszcze gdzie niegdzie jedynie języki, czyli obdarowania Boże. Zbór natomiast utracił samego Dawcę, czyli Boga Żywego. Chociaż tak naprawdę to On sam siebie uczynił darem dla ludzi, ale oni poszli za marnościami, za błyskotkami, a utracili prawdziwe niebiańskie złoto – Boga Żywego. Jeśli ktoś uważa, że tak nie jest, niech przyjrzy się owocom współczesnego chrześcijaństwa. Nie ma owocu na współczesnym figowym drzewie, dlatego bliskie jest ono przeklęcia przez naszego Pana. Być może już teraz Chrystus wypluł z siebie ten cały system religii ciała. Ale nie do nas to należy. Sąd jest rzeczą Pana. Naszą rzeczą jest samosąd, czyli wydawanie swojego życia na śmierć, na krzyż. Tego nie możemy zaniechać do końca naszych dni bez względu na to, czy zostaliśmy napełnieni Duchem Świętym, czy jeszcze nie. Amen.

 

Dlatego jeszcze raz chciałbym, abyśmy uświadomili sobie całą tę sprawę. Odpowiemy sobie na pytanie, jak rozpoznać, kiedy człowiek napełniony jest Duchem Świętym? Inaczej mówiąc, jak można rozpoznać, że w człowieku mieszka sam Bóg? Bo to tak naprawdę dotyczy tej sprawy, czyli obecności samego Jahwe. Amen!

 

Pan Jezus powiedział swoim uczniom, że gdy przyjdzie do nich Duch Boży, to otrzymają moc bycia świadkami Chrystusa. Rzeczą znamienną jest, że nasz Pan nic nie wspomniał o językach jako o znamieniu obecności Ducha Bożego w człowieku. Znakiem obecności Ducha w człowieku miała być moc, czyli zdolność ludzi do bycia świadkami Chrystusa. Zdolność do bycia męczennikami dla sprawy Bożej. Męczennik Chrystusowy to ktoś, kto ze względu na Chrystusa traci lub całkowicie utracił swoje życie. Życie naturalne lub nawet życie fizyczne. Zatem ta rzecz jest głębsza, niż myślimy. Ona dotyczy śmierci naszego „ja”. Duch Boży, który przyszedł w dniu Zielonych Świąt do Zboru, w pierwszym rzędzie zamanifestował w sercach wierzących moc krzyża Golgoty. Duch Pana, przychodząc, doskonale ujarzmił cielesność Kościoła; w taki sposób śmierć Chrystusa doszła w Jego ludzie do doskonałości, tak że Jego Życie mogło się w nich także objawić! A przecież sam Chrystus powiedział: Ja jestem życiem. Zatem sam Chrystus zaczął żyć i poruszać się w swoim ludzie. Był w tym wolny, gdyż stary grzeszny człowiek, czyli samolubne niewolnicze życie apostołów, które przejawiało się w nich jeszcze przed śmiercią Chrystusa, teraz było ukrzyżowane. Dlatego ci uczniowie Pańscy byli w stanie nawet umierać w imię sprawy Bożej. Oni często umierali śmiercią męczeńską, ale przechodzili to w Chwale Bożej, w mocy tej Chwały, która objawia się w krzyżu Golgoty. Tą Chwałą jest sam Święty Bóg – Jezus Chrystus. Amen. Dlatego mowa o krzyżu jest mądrością Bożą dla tych, którzy są w Bogu, a On jest w nich, a głupstwem dla tych, którzy giną. Jakkolwiek już wiele mówiłem o śmierci Chrystusa, o Jego krzyżu w nas, tak teraz chciałbym powiedzieć o Jego życiu w człowieku, gdyż to właśnie ono jest prawdziwym znamieniem chrztu Duchem Świętym, znamieniem napełnienia Duchem Pana, świadectwem obecności samego Boga w człowieku. Objawiająca się w ludziach moc śmierci Chrystusa, moc Chrystusowego krzyża, jest przygotowaniem ludzi na przyjście i zamieszkanie w nich Ducha Pana. Jest to często bardzo długi i bolesny proces dla duszy człowieka, która jest mocno powiązana powrozami nieprawości starej grzesznej natury ludzkiego „ja”. Dzieje się tak dlatego, ponieważ Bóg jest święty; Stary Testament bardzo dobrze ukazuje, co to praktycznie oznacza dla ludzi. Oznacza to dla nich ich śmierć. Zanim Święty przyjdzie do człowieka i zacznie w nim żyć, musi najpierw przygotować sobie w nim miejsce. Ono musi być czyste i święte, wyzute całkowicie z brudów ludzkiego „ja”, oczyszczone krwią Baranka z grzechów, które zostały wyznane i zadośćuczynione, aby człowiek mógł ostać się w obecności Świętego Jahwe i aby nie musiał podzielić losu Ananiasza i Safiry. Jest to możliwe jedynie przez moc krzyża. Chwała Jezusowi Chrystusowi. Amen. Gdy człowiek doznaje chrztu w Duchu Pana, wtedy ta sama moc krzyża strzeże wierzącego, aby nie wrócił do życia w przeklętym ciele. Pozwala ona stale chodzić w pełni Ducha Świętego. Taki chrześcijanin musi podobnie jak apostołowie nadal składać duchowe ofiary miłe Panu, składając swoje ego na krzyżu, aby przypadkiem nie wrócić do religii ciała, która prowadzi na duchowe manowce.

 

Wracając do sedna naszego tematu myślę, że najlepiej rozpocząć go od wspaniałego hymnu o miłości, który przekazał nam apostoł Paweł. Ten uczeń Pański w sposób bezosobowy, jakby ukryty, wymalował obraz tego, jaka jest prawdziwa miłość oraz powiedział Koryntianom, aby do niej dążyli. Bez miłości nic nie ma znaczenia; czy to cuda, czy języki, czy poświęcenie, czy cokolwiek innego – nic nie pomoże człowiekowi, jeśli nie ma tej miłości, którą opisał apostoł. Na drodze doświadczenia w swoim życiu wielu ludzi dochodzi do poznania, że taka miłość jest nieosiągalna nawet dla wierzących odrodzonych duchowo, ludzi mających zaczątek władz duchowych. Nikt nie jest w stanie osiągnąć takiej miłości, ona może jedynie przyjść z zewnątrz i zamieszkać w bezradnym człowieku. Tylko Chrystus objawił światu takie życie i jedynie On może przyjść do każdego z nas, a mieszkając w naszych sercach jedynie On może objawiać taką miłość. Dokładnie to samo w innym miejscu powiada uczeń Chrystusa: Żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus. A przecież Chrystus jest Świętym Bogiem, Jahwe Starego Przymierza. To samo, ale już jawnie, mówi apostoł Jan w swoim pierwszym liście, powiadając, że Bóg jest miłością. Miłość nie jest bezosobowa, ale kto jest doskonały w miłości, w tym mieszka Bóg, a on w Bogu. Kto miłuje braci, w tym mieszka Święty Bóg. Dzisiaj samo słowo miłość ma pusty wydźwięk, trudny do zdefiniowania, określenia czy ubrania w słowa. Ale w tym miejscu dobrze jest sobie uświadomić, że ta miłość ma przejawiać się w taki sposób, jak o tym mówi I.Kor.13, dlatego jeżeli nie przejawiamy w sobie takiej miłości, nie okłamujmy siebie, że jesteśmy pełni Ducha Bożego i że mieszka w nas Bóg. Możemy jedynie doświadczać objawów mocy Bożej, ale w nas samych będzie żyć jedynie ludzkie „ja”. Taki stan Zboru jest prostą drogą do sytuacji w Laodycei, którą Chrystus wypluł ze swoich ust, stojąc na zewnątrz Kościoła. Apostoł Jan bardzo obrazowo i na wiele sposobów opisał, po czym możemy poznać pełnię Bożą w sobie, potwierdzając to, co już po części napisałem. On tak oto mówił: […] kto zachowuje Słowo Jego, w tym prawdziwie dopełniła się miłość Boża. Po tym poznajemy, że w Nim jesteśmy. Kto mówi, że w Nim mieszka, powinien sam tak postępować, jak On postępował. […] Kto z Boga się narodził, grzechu nie popełnia, gdyż posiew Boży jest w nim, i nie może grzeszyć, gdyż z Boga się narodził. […] A to jest przykazanie Jego, abyśmy wierzyli w imię Syna Jego, Jezusa Chrystusa, i miłowali się wzajemnie, jak nam przykazał. A kto przestrzega przykazań Jego, mieszka w Bogu, a Bóg w nim, i po tym Duchu, którego nam dał, poznajemy, że w nas mieszka. […] Boga nikt nigdy nie widział; jeżeli nawzajem się miłujemy, Bóg mieszka w nas i miłość Jego doszła w nas do doskonałości, po tym poznajemy, że w Nim mieszkamy, a On w nas, że z Ducha swojego nam udzielił. […] A myśmy poznali i uwierzyli w miłość, którą Bóg ma do nas. Bóg jest miłością, a kto mieszka w miłości, mieszka w Bogu, a Bóg w nim, w tym miłość do nas doszła do doskonałości, że możemy mieć niezachwianą ufność w dzień sądu, gdyż jaki On jest, tacy i my jesteśmy na tym świecie. Jeżeli zatem nie dostrzegamy w sobie tego Bożego Ducha, Ducha Chrystusowego, który ma w nas żyć miłością Bożą opisaną przez Pawła, dalecy jeszcze jesteśmy od wiary, o której mówi Słowo Boże. Tylko obecność samego Świętego Jahwe w człowieku, potwierdzona w nim objawionym charakterem i osobowością Chrystusa Pana, jest świadectwem biblijnej wiary. Tylko taka wiara zwycięża świat i świadczy o chrzcie w Duchu Świętym, o tym, że człowiek żyje w Duchu, a nie w ciele. Natomiast współczesna wiara Zboru Laodycejskiego prowadzi do życia na wzór upadłego świata. Jest tak dlatego, ponieważ chrześcijanie żyją całkowicie w ciele i w ogóle nie mają pojęcia o życiu w Duchu Świętym. Współczesna tzw. wiara przyjmuje ducha tego świata i mu się poddaje, przybierając przy tym pozór pobożności. A przecież apostoł zalecał, aby wystrzegać się takich ludzi. Życie takiego Zboru jest zaprzeczeniem mocy Bożej. Cielesność nie jest  w stanie podrobić miłości Chrystusa – jest to nie możliwe i absurdalne. Współczesna tzw. miłość jak też współczesny Chrystus, które mieszkają w ludziach, są czymś teologicznym i abstrakcyjnym, czymś bliżej nieokreślonym i nieuchwytnym, opartym tylko na teologicznych literalnych pewnikach płynących z ust współczesnych uczonych w Piśmie, które zabijają dusze ich słuchaczy. Natomiast Zbór Apostolski dobrze znał tego Ducha, który w nich przebywał i przejawiał się. Ducha, który przejawiał miłość Chrystusa. Człowieka, który miał w sobie Ducha Bożego, nikt nie musiał uczyć, kim On jest. Wszyscy Go znali i doświadczali jego słodkiej obecności na każdym kroku. Ci ludzie swoim wnętrzem namacalnie dotykali się Świętego Jahwe, który w nich żył. Jego ojcostwo i miłość była dla nich realniejsza niż egzystencja na ziemi. Oni bardzo dobrze wiedzieli, że nie żyje już w nich stara ludzka natura, głęboko byli świadomi uwolnienia od więzów swojego „ja”, gdyż doznali uwolnienia od religijności ciała, którą współcześnie gorliwie uprawia chyba cały Kościół, ale chyba jeszcze głębiej widzieli i doznawali tego, że żyje w nich już sam Chrystus. I po tym Duchu Chrystusa, który w nich realnie przejawiał się, poznawali, że mają żywot wieczny. Ten żywot jest w Jezusie Chrystusie, Panu naszym. Amen.

 

Dlatego na świecie byli oni tacy sami jak Jezus Chrystus, ich Pan. Tak mogli postrzegać ich ludzie na zewnątrz, ale jedynie sami chrześcijanie byli głęboko świadomi tego, że tak naprawdę nie są oni tacy jak Chrystus, nie są podobni do Niego, lecz to sam Pan w nich żyje i porusza się, a to jest zasadnicza różnica. Tylko dzięki temu uczniowie Chrystusa byli na tym świecie tacy sami jak On, jak ich Mistrz. Byli Jego wierną kopią. Byli wolni od złych i nieczystych myśli, które często niekontrolowanie pojawiają się w naszych umysłach, ich serca były czyste, dlatego sam Święty mógł w całej pełni w nich przebywać; byli oni wolni od błazeńskiej mowy, od naśmiewania i brudnych żartów, od krytykowania władz państwowych (od tzw. demokracji), od chciwości i pożądliwości oczu oraz ciała, od pychy życiowej oraz od umiłowania ziemskich rzeczy; odznaczali się cierpliwością we wszystkich sferach swojego życia, byli dobrotliwi nawet dla swoich wrogów, wolni od zazdrości i zawiści, nie przechwalali się z rzeczy małych i wielkich, nie unosili się pychą, byli cisi, nie nadymali się w relacjach z bliźnimi, nie schlebiali ludziom, aby się im przypodobać, nie postępowali nieprzystojnie, nie szukali swoich korzyści, wolni byli od egoizmu, smucili się z niesprawiedliwości, a radowali z prawdy, do wszystkich mieli taki sam stosunek, czy to do biednych, czy do bogatych, czy dzieci czy starców, wolnych i niewolników – nie robili różnicy między ludźmi, odpuszczali grzechy i ich nie wypominali, nie unosili się gniewem, wszystko znosili w milczeniu, wszystkiego się spodziewali przyjmując z cierpliwością dobro jak i zło, wszystkiemu wierzyli i byli zawsze ufni, byli wolni od obłudy i fałszu, od zwodniczych uśmiechów i min, od ukrytego narzekania, szemrania i krytykowania, od obmowy i plotkarstwa, ponieważ Duch Pański żyjący w nich ujarzmiał ich ludzkie „ja”, któremu niewolniczo służy cały świat, a w jego miejsce objawiał On wspaniałe cnoty Chrystusa. Dlatego to On sam żył w nich – Bóg Żywy: Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty. To z Nim mieli oni społeczność, a nie z ludzkim „ja” i jego emocjami. Mało tego. Ponieważ ludzie ci żyli już w Duchu Bożym i sam Święty Jahwe był ich rzeczywistością, także ich sny były święte i wolne od wpływu ciała oraz od oddziaływania złego ducha. Duch Pański strzegł serc tych ludzi od dotyku złego dając im Boże myśli, sny, widzenia, objawienia i proroctwa. Ich rzeczywistością był już Chrystus, Oni Go znali prawdziwie. Drodzy przyjaciele, czy tak wygląda dzisiaj nasze życie? Jeśli twierdzimy, że zostaliśmy ochrzczeni w Duchu Świętym, a Jego pełnia mieszka w nas i On nigdy się nie zmienia, a nasze codzienne życie odbiega od powyższego wzorca, to okłamujemy sami siebie, także wzajemnie zwodzimy się i prawdy w nas nie ma. Pierwsi chrześcijanie byli prawdziwie nowym stworzeniem w Chrystusie, a nie wytworem cielesnej teologii ludzkiego rozumu, przesiąkniętej demoniczną mądrością tego świata. Niczego nie nazywali swoim, wszystko mieli wspólne; sprzedawali dobra ziemskie, aby wyrównać niedostatek innych, a złych ludzi z serca błogosławili, a nie krytykowali. Czy tak wygląda współczesny Zbór?

 

Dlatego ogólne napomnienie do Zboru jego apostołów brzmi tak: A wy macie namaszczenie od Świętego i wiecie wszystko. […] to namaszczenie, które od Niego otrzymaliście, pozostaje w was i nie potrzebujecie, aby was ktoś uczył; lecz jak namaszczenie jego poucza was o wszystkim i jest prawdziwe, a nie jest kłamstwem, i jak was nauczyło, tak w Nim trwajcie. […] A teraz, dzieci, trwajcie w Nim, abyśmy, gdy się objawi, mogli śmiało stanąć przed Nim i nie zostali zawstydzeni przy przyjściu Jego. […] A to jest przykazanie Jego, abyśmy wierzyli w imię Syna Jego, Jezusa Chrystusa, i miłowali się wzajemnie, jak nam przykazał. Na tym polega prawdziwe życie z Bogiem. Jego warunkiem jest jednak prawdziwe napełnienie Duchem Bożym, prawdziwy chrzest w Duchu Świętym. Bez tego życia w Duchu, opisanego w tym słowie, cała biblijna teologia jest niczym dla cielesnego Kościoła. Nic mu to nie pomoże, jeśli Zbór na co dzień nie zacznie poruszać się w Nim, w Chrystusie Jezusie. Pierwsi uczniowie niczego innego w swoim życiu nie potrzebowali. Żyli w Chrystusie, dlatego mogli miłować się wzajemnie i mieli w tym wytrwać aż do końca swojego pielgrzymowania po tej ziemi. Ich wiarą było ich całe życie, a nie praktyki religijne ciała. Całe dzisiejsze tak zwane liturgiczne życie chrześcijaństwa z jego kulturalną działalnością było dla nich zbędne i nie mieli tego, ponieważ cielesność ich była ukrzyżowana. Ale przyszli pewni bałwochwalcy w owczych skórach i zaczęli uprawiać zwodniczą religijność ciała odwodząc Zbór Boży od Chrystusowego krzyża. Można śmiało powiedzieć, że większość listów apostolskich jest ostrzeżeniem przed takimi ludźmi i napomnieniem dla tych, którzy także zaczęli w różnoraki sposób służyć i poddawać się ciału, swojemu „ja”. Kontynuacją nauki tych ludzi i sposobu ich życia jest współczesna Laodycea, która zapomniała o krzyżu Chrystusowym. Współczesny Zbór obiecuje ludziom wolność, a tymczasem sam jest niewolnikiem swojego ciała, któremu bezwiednie się kłania i służy. Uciekajmy od kwasu współczesnej faryzejskiej religijności, a zmierzajmy do jedności wiary z apostołami Baranka. Prośmy dniem i nocą naszego Ojca w niebie, aby dał nam swojego Ducha Świętego. Jego przyjście poznamy po tym, że będziemy święci tak, jak On sam jest Święty. A gdy to już się dokona, trwajmy w Nim do końca, aż sam przyjdzie. Trwajmy w Jego miłości oraz miłujmy w szczerości braci swoich. Amen! Tak, przyjdź Panie Jezu, lecz zanim to uczynisz, najpierw ochrzcij nas Duchem Świętym, abyśmy nie byli nadzy i abyśmy mogli śmiało stanąć przed Twoim świętym Obliczem. Amen!

  

<< powrot