DWA KULTY ŚWIĘTEGO JAHWE
I. DROGA SAULA
Słowo poniższe oparte jest na historii powołania i odrzucenia przez Boga pierwszego z królów Izraela. Opisane jest to w pierwszej księdze Samuela, począwszy od ósmego rozdziału. Zanim jednak przejdziemy do sedna rzeczy, przeczytajmy najpierw fragment opisujący sam moment namaszczenia Saula na króla.
Potem wziął Samuel dzbanek z olejkiem i wylał na jego głowę, pocałował go i rzekł: Namaścił cię Pan na księcia nad swoim dziedzictwem. Gdy dziś odejdziesz ode mnie, spotkasz dwóch mężów u grobu Racheli na granicy Beniamina, w Selsach, którzy ci powiedzą: Znalazły się oślice, których poszedłeś szukać. A oto ojciec twój zaniechał już sprawy z oślicami, a jest zatroskany o was i mówi: Co mam czynić w sprawie mego syna? A gdy ruszysz stamtąd dalej i dojdziesz do dębu Tabor, spotkają się tam z tobą trzej mężowie, podążający do Boga w Betel, jeden nieść będzie troje koźląt, drugi nieść będzie trzy bochenki chleba, a trzeci nieść będzie łagiew wina. Oni pozdrowią cię życzeniem pokoju i dadzą ci dwa chleby. Przyjmij je z ich ręki. Następnie dojdziesz do Gibei Bożej, gdzie jest załoga filistyńska. A gdy tam wejdziesz do miasta, natkniesz się na gromadę proroków, schodzących ze wzgórza; a przed nimi będą grający na harfie, bębnie, piszczałce i lutni. Oni zaś będą w zachwyceniu. I zstąpi na ciebie Duch Pana, i wespół z nimi ogarnie cię zachwycenie, i przemienisz się w innego człowieka. A gdy te znaki wystąpią u ciebie, uczyń, cokolwiek ci się nadarzy, gdyż Bóg jest z tobą. Potem zejdziesz przede mną do Gilgal, a ja zstąpię do ciebie, aby złożyć ofiary całopalne i rzeźne ofiary pojednania. Przez siedem dni będziesz czekał, aż ja przyjdę do ciebie, i potem ci objawię, co masz czynić. A gdy Saul odwrócił się od Samuela, aby od niego odejść, przemienił Bóg jego serce w inne i w tym dniu wystąpiły wszystkie te znaki. Poszli tedy stamtąd do Gibei i spotkała ich gromada proroków, a Duch Boży ogarnął go, i wpadł w ich gronie w zachwycenie (1 Sam. 10:1-10).
Samuel po namaszczeniu Saula na króla przepowiedział mu, jakie tego dnia spotkają go wydarzenia. Miały one jak mniemam między innymi potwierdzić Saulowi jego Boże powołanie. Ale to nie wszystko. Wskazywały one także na to, czego Jahwe oczekuje od swojego pomazańca i w jaki sposób ma on sprawować swoją władzę. Dlatego, gdy Samuel przepowiedział wszystkie te znaki, rzekł: A gdy te znaki wystąpią u ciebie, uczyń, cokolwiek ci się nadarzy, gdyż Bóg jest z tobą. Ten werset jest jakby przewodnią myślą mojego zwiastowania. Saul rzeczywiście czynił to, co mu się nadarzyło, jednak czy ten król dobrze zrozumiał, co miał na myśli Samuel mówiąc do niego powyższe słowa. Zastanówmy się przez chwilę, czego mógł oczekiwać od Saula sam Pan, a także Samuel, gdy wprowadzał go do służby.
Otóż spójrzmy najpierw na sam kontekst tego całego wydarzenia. Samuel zestarzał się, a jego synowie sądząc Izraelitów z chciwości naginali prawo i nie postępowali według wzorca, jaki mieli w swoim ojcu. Dlatego starsi ludu Pana poprosili Samuela, aby na swoje miejsce ustanowił im króla, tak jak to było w zwyczaju u wszystkich narodów. Dlatego Samuel namaszczając Saula na króla nie występuje tutaj jedynie jako prorok Pana. Samuel zgodnie z życzeniem ludzi i za przyzwoleniem Bożym przekazuje swój autorytet sądzenia ludu na innego człowieka, którego uprawnienia jako króla miały być jeszcze większe niż mieli sędziowie. Zatem Samuel namaszczając Saula na władcę rozpoczął jakby proces oddzielania go dla Pana do Jego dzieł. Saul miał sprawować samodzielną służbę Bożą, a prorok Pana musiał także liczyć się z autorytetem króla, który zajął jego miejsce. Dlatego między innymi, gdy Samuel przyszedł do Saula z nakazem Bożym, aby wytracił Amalekitów, prorok jakby tłumaczył się, jakim prawem wydaje polecenie królowi, mówiąc:Mnie posłał Pan, abym cię namaścił na króla nad jego ludem, nad Izraelem, więc teraz słuchaj... Ten wstęp do mowy proroka już sam w sobie świadczy o tym, że z Saulem nie było tak, jak być powinno. Saul także miał być w swojej istocie prorokiem. Król ostatecznie miał mieć bezpośrednią bliską relację i łączność z Bogiem, podobnie jak to było w przypadku Samuela, który bardzo dobrze zdawał sobie z tego sprawę, że wkrótce nie będzie już zbytnio potrzebny w komunikacji między Bogiem a Saulem. Tak było w przypadku Dawida, w którym przejawiał się także Duch proroctwa. Pomimo, że Pan nigdy nie zaprzestał przemawiać do swojego ludu poprzez służbę proroków, czy to w Nowym, czy w Starym Przymierzu, jednak w Dz.2,30 apostoł Piotr wyraźnie mówi, że patriarcha Dawid był prorokiem. Ten sam Duch proroctwa przejawiał się w pierwotnym Kościele Chrystusa. Uczniowie Mesjasza mieli bliski osobisty kontakt z samym Bogiem. Byli Jego prorokami. Wszyscy oni jak Samuel, Dawid, apostołowie i uczniowie Chrystusa w swoim działaniu byli podobni cherubom, które poruszając się nie kręciły głowami, ale stale powracały pod Chwałę Pana, co opisał bardzo dokładnie prorok Ezechiel. Jednakże zauważmy, że chociaż na początku Saul był pod Chwałą Pana, jednak nigdzie nie jest on nazwany prorokiem. A przecież miał nim być, miał działać w oparciu o ścisłą społeczność z Jahwe. Jednakże tak nie było, ponieważ człowiek ten nie wracał pod Chwałę Bożą, ale stale kręcił swoją głową działając w mądrości ciała. Podobnie rzecz ma się z Laodyceą. Jednakże zacznijmy od początku po kolei przyglądać się życiu tego pierwszego króla Izraela. Przyjrzyjmy się na początku temu, co Pan chciał powiedzieć do Saula poprzez przepowiedziane przez Samuela znaki, które miały wydarzyć się zaraz po namaszczeniu na króla.
Pierwszym znakiem miała być wiadomość, że odnalazły się już zaginione oślice. Miało to stać się na granicy Beniamina u grobu Racheli. Wydaje się zatem, że Pan tak mniej więcej przemówił do Saula poprzez ten znak: Od tej pory umarłeś dla swojego domu i ojca oraz dla spraw życia doczesnego, ale od teraz będziesz już żył dla mnie. Nie troskaj się już zatem o sprawy swojego ojca, to pozostaw dla mnie. Ja panuję nad wszystkim. Nadchodzi czas, że opuścisz granice swojego domu i pójdziesz tam, dokądkolwiek cię poprowadzę. Następnie Saul miał spotkać przy dębie Tabor trzech mężów zmierzających do Boga w Betel, od których miał przyjąć dwa chleby. Poprzez ten znak wydaje się, że Bóg w taki sposób przemówił do nowego pomazańca: Odtąd zawsze będziesz we wszystkim udawał się i zwracał do mnie. Moje słowo żywej relacji z tobą będzie dla ciebie jak chleb powszedni. Ono sprawi, że będziesz przede mną silny i wielki. Gdy twoje korzenie będą głęboko wrośnięte we mnie, wtedy będziesz jako ten wielki dąb, którego nic nie może poruszyć. To słowo pochodzi ode mnie i jest pewne. Kolejnym znakiem miało być spotkanie z prorokami. Nastąpiło ono w Gibei Bożej, tam, gdzie obozowało wojsko wroga. Tam Saula ogarnęło zachwycenie i tam prorokował, jak jest napisane w innych przekładach Pisma. Pan poprzez to wydarzenie mniej więcej w taki oto sposób przemówił do Saula: Dzisiaj znalazłeś się pod Chwałą Bożą wśród proroków Pana. Jeśli chcesz pokonać Filistynów, wrogów Izraela, zawsze wracaj pod moją Chwałę. Jeśli będziesz tego trzymał się, co ci powiedziałem, będziesz innym człowiekiem. Zauważmy zatem, że te trzy znaki zasadniczo odpowiadały temu, jaką drogą szedł Samuel, Dawid czy inni prorocy oraz uczniowie Chrystusa. Tego samego oczekiwano od Saula. Dlatego dopiero po tych wydarzeniach Saul miał zacząć swoją działalność w Bogu jako pomazaniec Pański, gdyż od tej pory miał być z nim Bóg. Czy Saul przyjął to i zrozumiał, czego od niego oczekiwał Pan oraz Jego prorok? Temu, jak postępował ten mąż i jak to zrozumiał pokrótce teraz przyjrzymy się. Jednakże zauważmy, że takim sprawdzianem tej rzeczy miało być późniejsze wykonanie przez króla polecenia, które Samuel wydał mu zaraz po jego namaszczeniu. Saul miał w oznaczonym czasie przez siedem dni czekać na proroka, aby odebrać od niego dalsze polecenia od Pana. W momencie, gdy Saul odwrócił się od Samuela, by od niego odejść, Bóg przemienił jego serce w inne. Dzisiejszym językiem moglibyśmy powiedzieć, że człowiek ten narodził się z Ducha Bożego. Potem zgodnie ze słowami Samuela Duch Pana ogarnął go i popadł w zachwycenie wśród proroków, i prorokował. Stało się z nim ponownie jak z apostołami i uczniami Baranka, którzy w Dzień Pięćdziesiątnicy popadli w zachwycenie i zaczęli prorokować wielkie dzieła Boże. Tego dnia Saul wszedł pod Chwałę Bożą i zmienił się w innego człowieka. Dlatego jego osoba jest duchowym typem Kościoła Bożego, który wyrasta bezpośrednio z Kościoła Apostolskiego. Ten nowy Kościół powinien chodzić w swoim duchowym życiu tymi samymi ścieżkami, co jego poprzednicy. Tymi samymi drogami, co Samuel i pozostali słudzy Pana. Czy tak się stało z Saulem? Przyjrzyjmy się teraz poczynaniom tego pierwszego króla.
Po namaszczeniu Saula na króla Samuel zwołał całego Izraela do Pana do Mispy. Tam wobec całego ludu drogą losowania świętymi losami Bóg wskazał swojego wybrańca. Był nim oczywiście Saul, syn Kisza, z plemienia Beniamina. Jednak pospólstwo wzgardziło nowym królem. Po pewnym czasie na Jabesz w Gileadzie wyruszyli Amonici. Ich wódz zgodził się na zawarcie pokoju z mieszkańcami tego miasta jedynie poprzez wyłupienie każdemu z nich prawego oka. Gdy o tym usłyszał Saul, to wybuchnął wielkim gniewem, ponieważ zstąpił na niego Duch Boży. Król, zgromadziwszy zastępy ludu Bożego, rozgromił wroga ratując z opresji Jabeszytów. Wtedy rzekł lud do Samuela: Któż to mówił: Czy Saul ma nad nami królować? Wydajcie nam tych mężów, a wybijemy ich. Ale Saul rzekł: Dzisiaj nikt nie zginie, gdyż dziś dokonał Pan wybawienia w Izraelu. Zatem widzimy, że na początku Saul zachował się jak przystało na męża Bożego, który zawsze widzi potężną rękę Pana w każdym wydarzeniu. W nowym królu poruszyła się Chwała Boża, wybawiając Izraelitów z niebezpieczeństwa. Dlatego Samuel znowu zwołał lud tym razem w Gilgal, gdzie odnowiono królestwo Izraela. Tam Saul bardzo weselił się wraz ze wszystkimi wojownikami Izraela. Po tym wydarzeniu król zbuntował się przeciwko Filistyńczykom niszcząc ich załogę, która była w Gibei. Wtedy Filistyni w wielkiej liczbie najechali na Izraela. Wojownicy, którzy pozostali przy Saulu, byli przerażeni. I czekał Saul na Samuela według jego słowa przez siedem dni, ale ten nie przyszedł. Wtedy lud opuścił króla i rozproszył się. W tym właśnie czasie Saul pierwszy raz został poddany próbie, w jaki sposób zachowa się wobec Boga i jego proroka. Czy Saul wszedł znowu pod Chwałę Pana? Czy udał się do Boga o poradę, albo czy wytrwał w słowie Pana przekazanym mu kiedyś przez Samuela? Nie! Saul zachował się jak typowy Laodycejczyk! Zaczął kręcić głową! Gdy wkrótce nadszedł Samuel, król do niego rzekł:Gdy widziałem, że lud pierzchnął ode mnie, a ty nie nadszedłeś w oznaczonym czasie, Filistyńczycy natomiast są zebrani w Michmas, pomyślałem, że Filistyńczycy wkrótce ruszą na mnie do Gilgal, a ja nie zdążyłem pozyskać łaski przed obliczem Pańskim, ośmieliłem się przeto złożyć ofiarę całopalną. Oto człowiek, który doświadczył Pana, był pod Jego Chwałą i wiedział, że Bóg jest z nim. Jednak pomimo to potraktował Świętego Jahwe jak pogańskiego bożka, którego przychylność można pozyskać jedynie poprzez uczynki ciała, w tym wypadku poprzez złożenie ofiary całopalnej. Oto człowiek, który rozpoczął służbę w duchu, teraz schodzi na drogę martwych uczynków ciała. Zamiast szukać i słuchać Pana, Saul zaczyna postępować według swojego rozumu wierząc w to, że zgodnie ze słowami Samuela Bóg będzie cały czas z nim w jego dziełach. Czyż tak samo nie postępują współcześni Laodycejczycy? Oto oni także byli pod Chwałą Pana, rozpoczęli w duchu, ale gdy Bóg dotyka ich swoim ogniem, gdy spotykają ich różne problemy, wtedy ludzie ci zaczynają szukać klucza, aby uwolnić Boże działanie i poprzez to uwolnić się od swoich problemów. Ich rozum zaczyna pracować. Kościół zaczyna wyznawać Boże obietnice, gromić diabła, modlić się, pościć. Ciało ima się wszelkich sposobów, różnorodnych trendów teologicznych, aby uwolnić się od cierpienia, ale nikt nie ma takiej wiary, aby zapytać się Pana, co On chce poprzez to wszystko powiedzieć. Nikt nawet nie myśli takimi kategoriami, że Bóg zawsze panuje w swoim Domu i zawsze przemawia. Kościół taki wkrótce całkowicie zapomina o wchodzeniu pod Chwałę Pana, a zaczyna kroczyć drogą Saula, drogą uczynków ciała, które nazywa działaniem Pana. Jednak Samuel w spontanicznej odpowiedzi na słowa Saula zapowiedział mu, że królestwo będzie mu zabrane i dane innemu mężowi, którego Bóg sobie upatrzył. Jednakże wydaje się, że Saul nie przejął się tym złowieszczym proroctwem, jego serce nie skruszyło się w pokucie, a także sam Pan ostatecznie jeszcze nie odrzucił wtedy tego króla dając mu szansę poprawy. Zatem po tym całym wydarzeniu Saul dalej kontynuował swoją zwycięską kampanię przeciw Filistynom, a Pan wydawałoby się, że dalej go wspierał. I oto pewnego dnia Jonatan, syn królewski, wraz ze swoim sługą wtargnął do obozu wroga. Tam Bóg poprzez jedynie tych dwóch mężów zaczął dokonywać wielkiego pogromu wśród Filistynów, na których padł wielki strach, gdyż Bóg sprawił także trzęsienie ziemi. Wtedy Filistyni zaczęli sami ze sobą walczyć. Gdy Saul zorientował się, co się dzieje w obozie przeciwnika, nie wiedział, co ma czynić. I znowu zamiast wejść pod Chwałę Pana i szukać Jego rady, zaczął myśleć i działać zgodnie ze swoją logiką. Szukał czegoś, co zagwarantowałoby mu zwycięstwo, gdy uderzy na najeźdźców. Szukał i znalazł. Tym gwarantem miała być Skrzynia Boża. Król kazał ją sprowadzić, ale chwilę później, gdy zobaczył wielki popłoch w szeregach nieprzyjaciela, odwołał swój rozkaz i ruszył pewnie do ataku! Czy współcześni Laodycejczycy nie postępują podobnie? Ależ tak! Gdy zaczynają się dla nich trudne i niepewne czasy, szukają czegoś, co zagwarantuje im zwycięstwo i pewność zbawienia. Tym wielkim gwarantem prawie zawsze jest Biblia z jej wszystkimi obietnicami, na których staje każdy Laodycejczyk, gdy przychodzą trudne dni. Gdy jest dobrze, wtedy przeważnie nikt nie potrzebuje Słowa Bożego i nikt o nim poważnie nie myśli. Piękna nauka niedzielna idzie swoją drogą, a życie swoją. W tym wszystkim nikt już nie myśli o szukaniu Pana. Nikt nie zastanawia się nad tym, co o tym wszystkim sądzi sam Bóg, gdzie On sam w tym wszystkim jest. Dzieje się tak, ponieważ zgodnie z saulowym założeniem, Bóg zawsze jest z Kościołem i zawsze mu sprzyja. I oto okazuje się, że Kościół na wzór Saula omija Boga w Jego suwerennym działaniu i jest mu nieposłuszny. Dalsza część tej historii zaczyna ujawniać w Saulu inną cechę Laodycejczyków, to jest ich ślepą religijną gorliwość. Saul wtedy zaczął działać jakby w zapalczywym amoku, w szale i żądzy zwycięstwa za wszelką cenę, nie dostrzegając przy tym ręki Pana oraz duchowej rzeczywistości, która go otaczała. W swoim ślepym upojeniu wielkim zwycięstwem król nakazał złożyć ludowi ślubowanie:Lecz mimo że Izrael był onego dnia strudzony, Saul kazał ludowi złożyć ślubowanie: Przeklęty niech będzie mąż, który spożyje cokolwiek przed wieczorem, zanim wywrę zemstę na swoich wrogach. Dlatego wszystek lud nawet nie zakosztował chleba. Ten bezmyślny rozkaz sprowadził przekleństwo na Jonatana, który będąc nieświadomym wszystkiego zjadł nieco miodu. Wierzę, że sam Pan to sprawił, aby Saula otrzeźwić i zatrzymać w jego szale. Ale król tego nie zrozumiał. Także lud Boży poprzez tę decyzję swojego przywódcy był pobudzony do grzechu. Zmęczeni i głodni ludzie rzucili się na łupy i na zwierzęta wroga, zarzynali je i jedli z krwią. Gdy Saul o tym dowiedział się, szybko zatroszczył się, aby ludzie dalej nie grzeszyli przeciwko Bogu, jednak ich grzech nie wzbudził w królu żadnej refleksji przed Świętym Jahwe. Wręcz przeciwnie. W tym wielkim zamieszaniu zaślepiony Saul zbudował dla Pana swój pierwszy ołtarz, który wydaje się, że miał być kolejnym gwarantem Bożego poparcia oraz Bożego przebaczenia grzechów ludu. Zaraz potem król znowu wezwał Izraelitów do pościgu za wrogiem w celu całkowitego zniszczenia i złupienia Filistynów. W tym wszystkim Saul znowu całkowicie zapomniał o Bogu. Narażało to jego oraz cały Zbór na wielką klęskę. Król nie rozeznawał duchowej sytuacji i nie widział, że ciąży na nim i na jego synu przekleństwo. Dzięki Bożej łasce znalazł się ktoś, kto uczynił to, co powinien był uczynić w tej sytuacji pomazaniec Boży. Oto jeden z kapłanów rzekł: Przystąpmy tutaj do Boga! Tak, to był czas, w którym należało wejść pod Chwałę Bożą, czego zaniedbał Saul. I zapytał Saul Boga: Jeżeli puszczę się w pogoń za Filistyńczykami, czy wydasz ich w ręce Izraela? Lecz Pan nie dał mu w tym dniu odpowiedzi. Więc Saul rzekł: Przystąpcie tutaj wszyscy przywódcy ludu i zbadajcie, na czym polegał ten dzisiejszy grzech. W taki oto sposób Saul nieoczekiwanie dowiedział się, że ciąży na Izraelu grzech, i że Pan nie może sprzyjać swojemu ludowi. Święte losy wykazały, że przekleństwo ciążyło na Jonatanie, na jego synu. I znowu ślepota duchowa Saula nie pozwalała mu postąpić jak przystało na pomazańca Pańskiego. Przecież to sam Bóg dał zwycięstwo Izraelowi poprzez Jonatana i jego sługę, a postawa Saula ściągnęła zgubę na jego syna. Czy zatem Jonatan powinien zginąć? Saul zdecydowanie stwierdził, że tak! Dlaczego tak uważał? Czy dlatego, że egoistycznie troszczył się o swoje dobre imię i poparcie od Boga? Dlaczego był taki zdecydowany i nie zapytał się o to Pana? A gdyby to zrobił, to co mógłby usłyszeć z Bożych ust? Jednak lud Izraela okazał się dojrzalszy duchowo, widząc w tym wszystkim Bożą rękę i nie pozwalając, aby nawet włos z głowy Jonatanowi nie spadł. Jak jest napisane:Lecz lud rzekł do Saula: Czy miałby zginąć Jonatan, który sprawił Izraelowi to wielkie ocalenie. Nie daj tego Boże, żeby włos z jego głowy miał spaść na ziemię. Gdyż z pomocą Bożą dokonał dziś tego. I wykupił lud Jonatana, tak iż nie zginął. Nigdzie nie czytamy dalej, żeby w tym wszystkim Izraelici zgrzeszyli, pomimo że saulowe ślubowanie przed Bogiem zostało złamane. W taki oto sposób Saul zaniechał dalszego pościgu. Jak się za chwilę przekonamy, taka postawa Saula, który dalej ślepo brnął w uczynkach ciała, doprowadziła go do całkowitego porzucenia Chwały Bożej, do wzgardzenia Bogiem. Ostatecznie doprowadziło to tego pomazańca Pańskiego do wielkiego duchowego upadku, w wyniku czego został on ostatecznie odrzucony przez Pana. Laodycea idzie dokładnie tą samą drogą, co król Saul, dlatego spotyka ją także ten sam los. Podobnie jak Saul, Laodycea nie ma w sobie ducha proroctwa, ducha pragnienia i przebywania w żywej komunikacji z Panem. W tym Zborze panuje cielesność, a jego postępowanie kierowane jest zamysłem ludzkich serc, co uznawane jest za Bożą wolę, ponieważ wierzący z założenia uważają, że z nimi jest Bóg i ta świadomość całkowicie im wystarcza. Dlatego Laodycejczycy intensywnie kręcą swoimi głowami i w ogóle nie przebywają pod Chwałą Bożą. Oni podobnie działają jak Saul. Są pędzeni rozumem ciała, jego pożądliwością, logiką oraz duchem tego świata. W Obj.19,10 czytamy takie oto słowa apostoła Jana:I upadłem mu do nóg, by mu oddać pokłon. A on rzecze do mnie: Nie czyń tego! Jam współsługa twój i braci twoich, którzy mają świadectwo Jezusa, Bogu oddaj pokłon! A świadectwem Jezusa jest duch proroctwa. W świetle tych Bożych Słów Laodycea jest fałszywym świadkiem Chrystusa, ponieważ nie ma w sobie świadectwa Jezusa, nie zna Jego głosu na wzór apostołów Baranka oraz jego proroków ze Starego Przymierza, w których przejawiał się duch proroctwa, ale idzie ona drogą Saula, drogą religii martwych uczynków ciała.
Wracając do Słowa Bożego widzimy, że po ostatnich wydarzeniach do Saula przychodzi Samuel z poleceniem Bożym, aby król wytracił Amalekitów. Rozkaz jest jasny i dokładny:Idź więc teraz i pobij Amaleka, i wytęp jako obłożonego klątwą jego i wszystko, co do niego należy; nie lituj się nad nim, ale wytrać mężczyznę i kobietę, dziecię i niemowlę, wołu i owcę, wielbłąda i osła. Na początku Saul postąpił rozsądnie, oszczędzając Kenitów. Potem król wytracił Amalekitów, z jednym tylko niedociągnięciem. Oszczędził on samego króla oraz wszystko, co było najlepsze z dobytku Amaleka, zarówno rzeczy jak i zwierzęta. Gdy przyszedł Samuel, od razu bez skrupułów wytknął to Saulowi udowadniając jego grzech. Król zaczął usprawiedliwiać się. Po pierwsze całą winą władca obarczył ludzi, którzy nie chcieli zniszczyć najlepszego dobytku. Saul twierdził, że bał się głosu ludu, dlatego usłuchał go. Po drugie król tłumaczył, że zwierzęta zostały oszczędzone w celu ofiarowania ich Bogu. Jednak Samuel stwierdził jednoznacznie: […] rzuciłeś się na łup i uczyniłeś zło przed Panem […]. Zatem widzimy, że droga Saula doprowadziła go do służenia ludziom, a nie Bogu. Saul bał się bardziej ludzi niż Świętego Jahwe i zaczął całkowicie kłaniać się ciału, wielkiemu posągowi ludów i narodów. Ogarnęła go chciwość, którą sam przed sobą usprawiedliwiał poddaniem się woli ludu. A ponieważ porzuciwszy Chwałę Pana sam stał się znowu tylko ciałem, w Karmelu zbudował sobie pomnik zwycięstwa odbierając sobie samemu cześć i chwałę, która należy się jedynie Bogu. Przy tym we własnych oczach Saul wyraźnie uważał się za niewinnego. Pomimo przyznania racji Samuelowi sumienie króla było nieskruszone i zatwardziałe, a także ślepe. Usprawiedliwiały go także ocalone zwierzęta na ofiarę Panu. Jakaż zuchwałość i ślepota duchowa. Swoją chciwość król usprawiedliwiał sprawowaniem służby Bożej. Czyż nie jest identycznie ze współczesną Laodyceą? Ależ owszem. Kościół przylgnął do bogactw ziemskich usprawiedliwiając to swoimi dziesięcinami i ofiarami, które mają służyć rozwojowi działalności Zboru. Ciekawe! Chciwość, która jest bałwochwalstwem, stała się motorem napędowym w służbie Bożej Kościoła. Czyż nie jest to duchowa ślepota? W taki sposób Zbór osiąga swoje rzekome duchowe sukcesy. I kto odbiera za nie chwałę: Bóg czy człowiek? Pytanie jest retoryczne. Podobnie jak Saul, Kościół, który jest tylko ciałem, oddaje cześć samemu sobie, ludziom i ich osiągnięciom. Podobnie jak Saul, Laodycea zaczęła żyć w kompromisie ze światem służąc jednocześnie Panu. Jednak Samuel sam osobiście zabił króla Amalekikitów, Agaga. Podobnie Laodycejczycy, jeśli chcą być zbawieni, muszą wydać na śmierć swój grzech, swoje ciało oraz muszą porzucić wszystkich swoich bogów z bogactwem włącznie. Kościół apostolski w swojej istocie szedł bezkompromisowo drogą Samuela. Gdy prorok Boży oznajmił Saulowi wyroki Boże i zamierzał odejść od króla, wtedy postawa Saula całkowicie odsłoniła stan jego serca. Saul całkowicie umiłował chwałę ludzką, a wzgardził Bożą Chwałą. Dla niego nie było istotne, że zgrzeszył przed Panem i że sam Bóg upominał go poprzez swojego sługę. Serce króla było obojętne na tę rzecz, która przecież jest najważniejsza. Dla niego wyrok Boży nie liczył się. Najważniejszym było to, że jest królem i liczył się dla niego jedynie autorytet oraz uznanie w oczach ludzi. Dlatego wręcz wybłagał u Samuela, aby ten mąż Boży uczcił go jako króla wobec Izraelitów. Samuel ostatecznie zrobił to, a Saul oddał pokłon Panu. Jednakże od tego dnia Jahwe całkowicie przestał być dla Saula jego Bogiem i Panem. Od tego czasu władca ten zaczął całkowicie służyć ciału, uprawiając martwą religię uczynków. Duch proroctwa, czyli żywej bezpośredniej więzi i kontaktu z Bogiem, został przez Saula całkowicie odrzucony. Jakże tragiczny i żałosny koniec tego pomazańca Pańskiego! Pan już nie mógł poruszać się w tym człowieku, jak było to na początku. Stan duchowy Laodycei i jej droga jest analogiczna do życia Saula. Jednakże to nie koniec tej historii. Słowo opisujące życie Saula ukazuje nam jeszcze jedną wstrząsającą rzecz. A mianowicie pokazuje, jak sam Bóg postrzega Saula i Laodycejczyków oraz jakie są następstwa ich drogi. Przyjrzyjmy się temu pokrótce.
W pewnym momencie rozmowy z Saulem, Samuel wyrzekł do niego takie oto słowa:[…] nieposłuszeństwo jest takim samym grzechem, jak czary, a krnąbrność, jak bałwochwalstwo i oddawanie czci obrazom. Ponieważ wzgardziłeś rozkazem Pana, więc i On wzgardził tobą i nie będziesz królem. Czy to jest możliwe? Postępowanie Saula, jego droga, postawiła go w równym szeregu z bałwochwalcami kłaniającymi się posągom i obrazom oraz z czarownikami, czyli ze sługami szatana! Tak go postrzegał Bóg, który wszystko stworzył, a pomimo to człowiek ten nie przejął się tym. I to Boże porównanie potwierdza Nowy Testament. Ponieważ, gdy przyszedł Mesjasz do swojego ludu, jego przewodnicy i prawie cały Zbór Pański uprawiali martwą saulową religię ciała, pozbawioną obecności Chwały Bożej. Ci zaślepieni ludzie nadal podobnie jak Saul uważali się za wiernych wyznawców Pana. Ale sam Chrystus nazwał ich plamieniem żmijowym i dziećmi diabła! Ludzie ci podobnie jak Saul mieli swój gwarant poparcia Bożego. Była nim Świątynia Kamienna z Miejscem Najświętszym, ale Chrystus rzekł do nich: Zburzcie tę Świątynię, a Ja w trzy dni ją odbuduję! A mówił On o Świątyni Ciała swojego. I co się stało? Chrystus odrzucił religijność Izraela wraz z jego gwarantem zbawienia, podobnie, jak to uczynił z Saulem, i stworzył nową Świątynię, którą jest Kościół Boga Żywego, Oblubienica Baranka Bożego. Czyż ta sama rzecz nie dotyczy współczesnej Laodycei? Tak jest! Pan powiada do niej, że wypluje ją z ust swoich, wyrzuci ją z siebie. Potwierdza to apostoł Paweł powiadając, że gdyby nie umartwiał ciała swojego, Bóg także jego mógłby odrzucić, gdyż jest On święty i nie ma względu na osobę. Lecz Laodycea ma wzgląd na ludzi, nawet Judasza potrafi ukazywać jako poszkodowanego bohatera, o którym jednak nasz Pan powiedział, że biada mu. Lepiej mu byłoby, gdyby w ogóle nie urodził się. Nie łudźmy się! Kościół może powoływać się na co chce: na swoją pewność zbawienia, na wszystkie biblijne obietnice, na swoje pochodzenie apostolskie, na swoje doznania duszewne i duchowe, na cuda i na znaki. Ale pomimo tego Chrystus odrzuci Laodycejczyków idących drogą Saula, tak jak to uczynił z tym królem i narodem Izraelskim, nazywając później jego przywódców synagogą szatana. Pan stawia nieposłuszeństwo Laodycei na równi z czarami i bałwochwalstwem. Czy Saul na próżno usłyszał te słowa od Pana? Nie! Postępowanie króla sprowadziło na niego sąd Boży. Gdy Duch Pana od niego odszedł, przylgnął do niego inny duch, zły, także od Pana! Bóg oddał Saula w moc diabła i ten zawładnął sercem władcy. Dlatego później człowiek ten chciał zabić sługę Bożego, Dawida. Przez cały czas, aż do swojej śmierci król nastawał na życie Dawida. W swojej ślepej zapalczywości król wymordował także wielu kapłanów Boga Żywego. Potem wprawdzie usunął z Izraela wszystkich wróżbitów, ale na koniec przed swoją śmiercią sam udał się do wróżki i radził się ducha zmarłego. Pomyślmy chwilę! Człowiek, który poznał Boga, był jego pomazańcem, przebywał pod Chwałą Pana, ostatecznie kończy jako sługa i narzędzie szatana, który morduje i prześladuje wiernych wyznawców Boga! Czyż to nas nie porusza i nie napawa bojaźnią Bożą? Czyż tak nie było z jego duchowymi dziećmi, z Żydami za czasów Chrystusa, którzy proroków pozabijali oraz samego Pana Chwał ukrzyżowali? A czyż nie jest tak samo z Laodyceą, która poddana jest duchowi tego świata, duchowi kontroli antychrysta? Czyż swobodna działalność szatana w Kościele laodycejskim nie jest sądem Bożym nad cielesnym Zborem, który umiłował bogactwa tego świata i zaczął oddawać sam sobie cześć, zasiadając z poganami w ich współczesnych świątyniach duchowego nierządu? Tak dokładnie jest! Czyż los tradycyjnych religii nie uczy nas, do czego prowadzi laodycejskie chrześcijaństwo, które jest ślepe i które nie chce pokutować oraz przyznać się do grzechu? Prowadzi ono do prześladowań za wiarę w Chrystusa Ukrzyżowanego, do jawnego potężnego bałwochwalstwa, do oddawania czci ludziom, aniołom i duchom zmarłych, do duchowego i fizycznego nierządu, do cielesnej religii opartej na teologii, która pozbawiona jest całkowicie realnej obecności Chrystusa, a bogata jest w różne biblijne i ludzkie pewniki. Laodycejczycy szukają realnego działania Pana, ale go nie ma wśród nich. Zatem czy zawiodą się w swoich poszukiwaniach? Nie! Historia uczy, że w takich Zgromadzeniach może objawić się nadnaturalna moc. Ale będzie to moc złego. Szatan za przyzwoleniem Boga uczyni wszystko, by zaspokoić cielesność ludzi prowadząc ich jak na smyczy za sobą w jezioro ogniste, w drugą śmierć. Bóg nasz jest ogniem trawiącym i nie ma względu na osobę. Historia Saula jest zdumiewająca i zatrważająca czułe serca, ale prawdziwa. Jest ona przestrogą także dzisiaj dla nas, czyli dla Zboru, który wrócił na odwieczną drogę krzyża, którą szli za Panem Jego prorocy, apostołowie oraz uczniowie Pańscy. Historia ta uczy, że Pan wprowadził nas na tę wąską drogę tylko dlatego, ponieważ zamiast przynosić Mu stale bezużyteczne ofiary w ciele, byliśmy Mu posłuszni w różnych sytuacjach naszego życia, gdy On do nas przemawiał. Niech Bóg sprawi, abyśmy wytrwali na tej wspaniałej drodze, gdzie żadne ciało i żaden demon nie chodzi, i abyśmy zawsze wracali pod Chwałę Pana, gdy On nas wzywa. Abyśmy do końca naszych dni wracali tam, gdzie rozpoczęliśmy nasz bieg. Niech Bóg uchroni nas przed powrotem na drogę Saula, na drogę martwej, pustynnej, teologicznej religii ludzkiego rozumu, którą kroczy współczesna Laodycea.
Historia Saula objawia nam jeszcze inne fakty dotyczące współczesnego laodycejskiego chrześcijaństwa. Objawia ona, jak myśli sam szatan. Diabeł w swoim działaniu posługuje się przeważnie swoim rozumem i czyni to, co mu się nadarzy, to, co mu się uda uczynić. Podobnie jest z Laodycejczykami, którzy na wzór Saula, kierując się swoim rozumem, czynią to, co im się uda, to, na co napotka ich ręka. Działają oni podobnie jak diabeł po omacku. Jest między nimi tylko jedna różnica. Szatan wie, że nie ma poparcia u Boga, natomiast Laodycea podobnie jak Saul jest ślepo przekonana, że Bóg całkowicie popiera ją, czego wyrazem mają być jej rzekome sukcesy dokonane w ciele. Bóg wyrzucił diabła z nieba osądzając go na Golgocie i przeznaczył mu jezioro ogniste. Podobnie jest z cielesnym Zborem Laodycei, w którym szatan może swobodnie poruszać się. Pan mówi do tego Zgromadzenia: Wypluję cię z ust moich.
Gdy Pan odrzucił Saula, wtedy Bóg rzekł do Samuela:Dopókiż będziesz bolał nad Saulem, że Ja nim wzgardziłem, aby nie był królem nad Izraelem? Napełnij swój róg olejem i idź; posyłam cię do Isajego w Betlejem, albowiem upatrzyłem sobie króla między jego synami. Samuel zaś rzekł: Jakże mogę pójść? Gdy usłyszy o tym Saul, zabije mnie! A Pan odrzekł: Weź z sobą jałówkę i mów, że przybyłeś złożyć ofiarę Panu. Gdy o tym myślałem, zastanawiało mnie, skąd Samuelowi przyszło do głowy, że Saul mógłby chcieć go zabić. Przecież do tej pory nic tak strasznego król nie uczynił. Jednak wydaje się oczywistym, że Samuel miał głęboką świadomość, jaką drogą kroczy król. Ten pomazaniec Boży nie przyjął w ogóle napomnień Pana, nie wchodził pod Chwałę Bożą i nie chciał słuchać Boga. Odrzucił Ducha Świętego oraz ducha proroctwa, a oddał się w moc ciała, w moc swojego „ja”, które jest oddzielone od Pana i które czeka ostateczna śmierć. Samuel wiedział, że Saul boi się ludzi i boi się stracić swój autorytet oraz władzę. Wiedział też, że strach o swoje życie łatwo prowadzi do morderstwa i widział to, że Saul gotowy jest wszystko uczynić, aby utrzymać się przy władzy. Takie jest ludzkie „ja”. Za wszelką cenę chce przetrwać. Dlatego naturalną konsekwencją religijnej pobożności Saula, który nie chciał w sercu przyznać się do grzechu i przyjąć Bożego napomnienia, byłoby zabójstwo Samuela jako na przykład zdrajcy króla. Tak przecież było w przypadku Dawida i kapłanów Pana, których król kazał zabić jako popleczników Dawida i zdrajców króla. Czyż nie tak było? Podobnie jest z Laodyceą i z chrześcijaństwem, które kroczy drogą Saula. Ta religijność odrzuca wszelkie napomnienia, gdyż jest ślepa i uważa się za sprawiedliwą. Gdy wśród niej pojawiają się ludzie idący drogą krzyża, są oni ościeniem w oku Laodycei, która ich odrzuca mówiąc, że głoszą innego Chrystusa. Gdy Bóg zaczyna w miejsce odstępczego Zboru powoływać nowy Zbór i w nim poruszać się, wtedy zazdrosna Laodycea zaczyna w miarę swoich możliwości prześladować pomazańców Pańskich, ponieważ ona sama utraciła Boże pomazanie i nie chce do tego przyznać się. Tak było chyba ze wszystkimi Kościołami w historii ziemi, które nazywają się chrześcijańskimi i uważają się za kontynuatorów działalności apostolskiej. Do dzisiaj uważają one, że są wiernymi świadkami Chrystusa i gotowe są prowadzić świętą wojnę w obronie tej prawdy. Te Kościoły przeważnie zaczynały swoje życie w Duchu idąc drogą Samuela, ale skończyły w ciele, gdyż zeszły na drogę Saula i Bóg je odrzucił. Ze smutkiem trzeba stwierdzić, że identycznie ma się rzecz ze współczesną Laodyceą. Stała się ona na wzór swoich poprzedniczek jak sztywny bukłak na wino, w którym Duch Boży nie może poruszać i w którym nie ma już Chwały Bożej, to znaczy samego Chrystusa. On stoi na zewnątrz tego Zboru, a chrześcijanie dalej w swoim zaślepieniu uprawiają cielesną pobożność.
Chciałbym, abyśmy teraz wrócili jeszcze do początku historii powołania pierwszego króla w Izraelu. Starsi Zboru Pańskiego rzekli wtedy: Chcemy być jak inne narody, aby rządził nad nami król. Ani Samuelowi, ani tym bardziej Bogu to nie podobało się. Król miał mieć władzę polityczną nad całym narodem. Do tej pory Pan sprawował duchową władzę nad swoim ludem poprzez sędziów. W sprawach ziemskich, tzn. doczesnych, każdy rządził się sam i nie był od innych zależnym. Nikt nie mógł wykorzystując doczesne środki wpływać na życie duchowe Zboru, czyli na jego relację z Panem. Takie niebezpieczeństwo pojawiło się, gdy nastały w Izraelu czasy królów. Od tej pory lud Pana zaczął przeważnie funkcjonować na zasadach działających w Wielkim Babilonie, na zasadzie połączenia władzy religijnej i politycznej. W taki sposób sytuacja duchowa ludu Bożego skomplikowała się, ponieważ władcy polityczni zaczęli bardzo często dominować nad zwierzchnością duchową ludu Pańskiego, często wprowadzając swoje własne kulty Jahwe, jak na przykład kult złotych cielców. Władcy polityczni także często bezcześcili Świątynię Pana wprowadzając w niej swoje własne zmiany. Ludzie ci także na skalę narodową wprowadzali do narodu wybranego bałwochwalcze kulty sąsiednich narodów. Zauważmy zatem, że ta sama rzecz dotyczy chrześcijaństwa. Gdy Kościół zaczyna pragnąć ziemskich rzeczy upodabniając się do świata, po pewnym czasie zaczyna organizować się na wzór świecki. Wybierany jest zwierzchnik nad całym Zborem oraz koło zarządzające. Taki Kościół zaczyna dążyć do osiągnięcia jak największych wpływów w swoim otoczeniu. Dlatego w miarę swoich możliwości Kościół wchodzi w układy z władzą świecką, władzą Wielkiego Babilonu lub sam ją przejmuje w swoje ręce. W taki sposób wpływy kół zarządzających Zborem rosną, tak że prorocy Pana i apostołowie schodzą w Zborze na plan dalszy i nikt ich nie chce słuchać, gdyż władza Chrystusa jest duchowa, a nie polityczna. Gdy tak się dzieje, Kościół wkrótce całkowicie zaczyna działać w ciele na wzór Saula. Wielkimi krokami zaczyna się szerzyć laodycejskie chrześcijaństwo, które łączy z apostołami już tylko nazwa. Konsekwencją tego są właśnie współczesne nam czasy, kiedy to Pan stoi poza Zborem, w którym już w ogóle nie ma ani proroków, ani apostołów Baranka. Podobnie za czasów Chrystusa przewodnicy Izraela, którzy szli drogą Saula, bardzo mocno byli uwikłani we współpracę z władzą Rzymu, z jedną z córek Wielkiego Babilonu. I według słów naszego Pana ci ludzie nie mogli służyć dwóm panom. Nie mogli polegać na układach z tym światem oraz jednocześnie być posłusznymi Panu. Musieli dokonać wyboru i to uczynili. Ostatecznie wzgardzili swoim Bogiem i ukrzyżowali Jego Syna. Dzisiaj przewodnicy Laodycei uważają, że mogą pogodzić te dwie rzeczy, tzn. współpracę na sposób polityczny z władzami świeckimi oraz duchową służbę Panu, gdyż rzekomo są one niezależne w swojej istocie. Ale jest to kłamstwo! Dla prawdziwych chrześcijan nie ma już podziału na życie świeckie i duchowe, polityczne i kościelne, naturalne i nadnaturalne, ale dla nich już jedynym życiem jest Jezus Chrystus, Syn Boży. Amen. On jest ich jedyną rzeczywistością, jest wszystkim we wszystkim, On jest jedynym władcą Kościoła, a On umarł dla tego świata oraz dla jego władzy i nie ma z nią niczego wspólnego. Władze tego świata nie mają wspólnej płaszczyzny porozumienia ze Zborem Pańskim, który jest Kościołem duchowym, a nie cielesnym. Mogą one jedynie nawrócić się do Chrystusa i Jemu poddać się jako zwykli śmiertelnicy. W przeciwnym razie podzielą losy szatana i jego zastępów. A przewodnicy współczesnej Laodycei muszą pokutować i nawrócić się do Chrystusa, i to do tego ukrzyżowanego. W Zborze Apostolskim realną władzę duchową Chrystus sprawował poprzez swoich apostołów, których we współczesnej Laodycei nie ma. Ci Boży mężowie jak np. Piotr, Paweł, Jan, Barnaba, Jakub i wielu innych mieli bliską bezpośrednią relację z Bogiem, tak jak to było w przypadku Samuela i innych proroków z czasów Starego Testamentu, i w tym samym kierunku prowadzili oni Kościół Boży. Ta ich żywa i bezpośrednia relacja ze Świętym Bogiem jest tzw. wiarą, o której dzisiaj się tak wiele mówi. Jednak we spółczesnej Laodycei nie ma już Chrystusa i dlatego nie ma też tam wiary, o której mówił nasz Pan. Jego obawy okazały się jak zwykle wielce uzasadnione.
Historia Saula potwierdza nam jeszcze jedną rzecz dotyczącą Zboru Laodycei. Kiedyś Saul posłał trzykrotnie oprawców, aby pojmali Dawida. Ale po trzykroć na tych ludzi zstępował Duch Boży tak, że wszyscy wpadli w zachwycenie i nie mogli zrobić tego, co zamierzało uczynić ich ciało. Było to wtedy, gdy Dawid schronił się w osiedlu prorockim u Samuela. Wtedy Saul osobiście udał się, aby pochwycić pomazańca Pańskiego, ale także król niezależnie od swojej woli popadł w zachwycenie. W tym czasie w domu Saula były już bożki domowe. Zatem zauważmy, że zgodnie ze słowami Samuela, nieposłuszeństwo Saula doprowadziło go do tego, że zaczął kłaniać się posążkom. Stał się jawnym bałwochwalcą. A pomimo to on także popadł w zachwycenie. To wydarzenie potwierdza fakt, że Bóg i Jego Chwała mogą suwerennie przejawiać się w Zborze Laodycejskim, pomimo, że jego droga jest przeciwna woli Boga. Proroctwa, znaki, cuda, języki i ich wykładanie, które mogą przejawiać się wśród Laodycejczyków, nie są usprawiedliwieniem ich drogi, nie są gwarantem zbawienia. Ciało i tak musi umrzeć, jest potępione. Kto żyje według ciała, zgodnie z tym, jak mówi Słowo Boże, umrze. Zgodnie ze słowami naszego Pana Jezusa Chrystusa, z bojaźnią Bożą trzeba stwierdzić, że wielu ludzi doświadczających mocy Bożej, będzie przez Boga odrzuconych. Duch Boży jest suwerenny w swoim działaniu. Wieje, gdzie chce i jak sam chce. I któż może Mu rzec: Co czynisz?
II. DWIE DROGI
Poniższe słowo oparte będzie na fragmencie Ewangelii Mateusza (Mat.6,19-34;7,1-29). Gdy niedawno czytałem te fragmenty Słowa Bożego, moje serce zostało dotknięte pewnym spostrzeżeniem. Otóż zauważyłem, że tematy poruszane w tym Słowie przez Pana Jezusa są ze sobą bardzo mocno powiązane. Jednak bardzo szybko o tym wszystkim zapomniałem. Kilka dni temu w naszej Społeczności zaszły pewne wydarzenia, poprzez które Pan przypomniał mi to Słowo. Stało się to dopiero w niedzielę rano, przed samym Zgromadzeniem. Do tej pory nie wiedziałem, o czym będę zwiastował. W trakcie głoszenia Słowa Bożego Bóg nieoczekiwanie pokazał mi w nim rzeczy, których nigdy w taki sposób nie spostrzegałem. Do tej pory jestem bardzo mocno poruszony tym, co wyszło z moich ust tego niedzielnego poranku.
Uprzedzając fakty chcę powiedzieć, że te wypowiedzi Pana Jezusa dotyczą właściwie dwóch rodzajów chrześcijaństwa, które istniały obok siebie już od czasów Dziejów Apostolskich. To Słowo dzisiaj żywo wypełnia się na naszych oczach. Ono mówi o laodycejskim chrześcijaństwie oraz o prawowiernej Bożej drodze wiary. Jestem dogłębnie poruszony tym, że Chrystus wyraźnie objawił swoim uczniom te rzeczy i zapowiedział je, nie ukrył ich przed nimi a też przed nami. Jak już wspomniałem, one dzisiaj na naszych oczach dokonują się, a pomimo to Kościół tego nie widzi i nie rozumie. Laodycea jest ślepa, dlatego ten fragment, jak również część listu do Zboru w Laodycei, odnosi do ludzi niewierzących, do pogan. Ale tak naprawdę to Słowo mówi o niej samej, tzn. między innymi o współczesnym Kościele Jezusa Chrystusa, o współczesnym laodycejskim chrześcijaństwie.
W Mat.5,1-2 czytamy takie oto słowa:Tedy Jezus, widząc tłumy, wstąpił na górę. A gdy usiadł, przystąpili do niego jego uczniowie. I otworzywszy usta swoje, nauczał ich […]. Zatem zauważmy, że Słowo to nasz Pan skierował głównie do swoich uczniów. On mówił im o swoim Królestwie na ziemi, o ludziach i do ludzi, którzy będą stanowić Jego duchową Świątynię, którzy będą mienić się Oblubienicą Baranka. On ich nauczał i przestrzegał. To dotyczy także nas dzisiaj. To Słowo nie było skierowane do wielkich tłumów, które nie chodziły za Chrystusem i w niego nie uwierzyły ani też do pogan, którzy nie znają Boga. Ono było skierowane do tych, którzy chodzili za Panem, czyli do tych, którzy nazywają siebie chrześcijanami. Amen.
Mottem przewodnim tego Słowa, czyli fragmentem określającym główny jego temat, jest wypowiedź naszego Pana zawarta między innymi w Mat.10,38:I kto nie bierze krzyża swego, a idzie za mną, nie jest mnie godzien. Zatem to Słowo mówi o dwóch grupach ludzi idących za Chrystusem oraz o tym, co ich czeka na końcu tej wędrówki. Jest tu mowa o chrześcijanach, którzy idąc za Panem każdego dnia niosą swój krzyż oraz o innych wierzących, którzy idą za Zbawicielem bez swojego krzyża, bez duchowego narzędzia, które służy do uśmiercania ich grzechu ciała. Taką drogą idą współcześni Laodycejczycy, którzy porzucili odwieczny Boży ołtarz, którym jest Chrystusowy krzyż. Przejdźmy zatem do samego tekstu.
Aby całe to przesłanie było bardziej zrozumiałe, chciałbym, abyśmy cały ten tekst rozpatrzyli w kontekście Mat.7,13-14. Wersety te są sercem rozważanego Słowa:Wchodźcie przez ciasną bramę; albowiem szeroka jest brama i przestronna droga, która wiedzie na zatracenie, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. A ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do żywota; i niewielu jest tych, którzy ją znajdują. Znaczenie tych słów najlepiej wyjaśniają inne wypowiedzi naszego Pana. Chrystus kiedyś tak oto powiedział o sobie:Ja jestem drzwiami; jeśli kto przeze mnie wejdzie, zbawiony będzie i wejdzie, i wyjdzie, i pastwisko znajdzie (Jan 10,9). Ja jestem droga i prawda, i żywot, nikt nie przychodzi do Ojca, tylko przeze mnie (Jan 14,6). W kontekście tych cytatów oczywistym jest, że Mesjasz w swojej przemowie na górze mówi, że tą bramą i drogą prowadzącą do żywota, do Boga, jest On sam. Mało tego. Chrystus mówi tutaj coś, czego nigdy do tej pory nie zauważałem. On mówi, że jego uczniowie spotkają się z dwiema bramami i dwiema drogami, które będą zwiastowane, a które rzekomo prowadzą do zbawienia. Inaczej mówiąc w przyszłości będzie zwiastowanych dwóch różnych Chrystusów. Nasz Pan objawił, że tylko jedna z tych bram i jedna z tych dróg prowadzi do żywota. Jest ona ciasna i wąska, a jest nią Chrystus i to ukrzyżowany. Jest to ten Chrystus, który ostrzega: I kto nie bierze krzyża swego, a idzie za mną, nie jest mnie godzien. Zatem nasz Pan w taki sposób zapowiedział, że podobnie jak w Starym Przymierzu, tak i w Nowym będą istnieć obok siebie dwa rodzaje chrześcijaństwa. Jak już wcześniej pisałem, w Izraelu istniały dwa kulty Świętego Jahwe. Pierwszym był kult złotych cielców, tzn. cielesnej bałwochwalczej religii pozbawionej Chwały Pana, a drugim, prawdziwym, oddawanie czci Panu w Jego jerozolimskiej Świątyni, tam, gdzie miała przebywać Jego Chwała. Podobną sytuację zapowiada nasz Pan swoim uczniom w czasach Nowego Testamentu. Ta ciasna brama i wąska droga jest drogą agonii i śmierci starego człowieka, dlatego niewielu ją znajduje, ale tylko ona ma obietnicę zbawienia. Na tej drodze w wierzącym jego „ja” umiera męczeńską śmiercią, a żyje w nim już sam Chrystus, który nigdy nie zmienia się. On zawsze jest święty i wszechmogący, i On porusza się w swoim Kościele niosącym swój krzyż. Jednakże większość wierzących przychodząc do Zbawiciela nie wydaje Mu swojego grzechu ciała na ukrzyżowanie, ale ich stary człowiek po spotkaniu z Panem zaczyna swoje nowe cielesne życie. Ci ludzie nie zrozumieli albo nie chcieli przyjąć do swojego życia tego, czego żąda od nas Chrystus. On żąda od nas, abyśmy wydali mu na całkowitą i bezwzględną śmierć swoje naturalne życie: nasze pragnienia, przyjemności, rozkosze, dążenia i mądrość poznania, nasze prawa, myśli, naszą sprawiedliwość, dumę i honor, pewność siebie, nasze przywileje, naszą własność, naszą cielesną radość i miłość. Duch Święty chce zabrać nam nasze życia. Jest to często bardzo bolesne dla naszej duszy, ale On to czyni po to, aby dać nam prawdziwe Życie. On w miejsce naszego „ja” chce wprowadzić samego Chrystusa. My sami mamy być martwi. Mamy żyć w tym świecie tak, jak martwi ludzie, których można okładać kijami, a którzy nie wydadzą swojego głosu, oprócz niebiańskiej radości, która jednak nie pochodzi z tego świata. Mamy w tym być podobni do Chrystusa, który w milczeniu szedł posłusznie na krzyż, gdzie ostatecznie umarł dla tego świata. Nikt z ludzi nie chce tam iść. A chociaż wielu deklaruje się, że idzie tą drogą, jednak ich życie jest całkowitym tego zaprzeczeniem. Droga za Panem jest naprawdę bardzo wąska i ciężka dla ludzkiego „ja”. Duch Boży bez litości uderza w ludzką cielesność. Bóg oczekuje od nas, że dobrowolnie i z radością przyjmiemy ten palący Boży ogień. Nasz Pan chce wprowadzić swój lud w to miejsce, w którym mówiąc obrazowo ziemski księżyc i słońce już nie wschodzą i nie zachodzą nad nami, ale jedyną światłością jest Baranek. Zatem Chrystus, do którego większość przychodzi, nie jest tak naprawdę tym samym Chrystusem, którego zwiastowali apostołowie. Chrystus, do którego przychodzą dzisiaj wierzący, a który jest obecnie zwiastowany, ma tak wielką tolerancję dla starego Adama, jak wielkie są pożądliwości i pragnienia ludzkiego „ja”. Jest to szeroka brama, którą bez żadnych wyrzeczeń i problemów może wejść każdy, kto chce nazywać się chrześcijaninem i pragnie mieć pewność zbawienia. Ludzie mogą wejść na tę drogę z czymkolwiek chcą lub z kimkolwiek. Wielu ciągnie za sobą swoje całe mienie, inni prowadzą swoją rodzinę: ojca, matkę, syna, córkę, męża, żonę, wnuki… , inni wloką swoją pracę, a także inne rzeczy i sprawy, które mają miejsce pod słońcem. Jednak wąską drogą nie można kroczyć z czymkolwiek z tego świata. Nasz Pan wyraźnie i stanowczo powiedział, że bezwzględnie wszystko musimy wyrzucić ze swoich serc, wszystkich naszych bogów. Tymczasem na szerokiej drodze bardzo często wiele grzechów przestaje być uznawanych za grzech, albo o nich nie wspomina się, aby nie urazić i nie stracić swoich zborowników. Wystarczy jedynie, aby zaakceptowali oni prawdy biblijne, czytali Pismo Święte oraz chodzili do danego Zboru. W taki oto sposób okazuje się, że to Kościół staje się dla ludzi bramą i drogą do nieba, a nie Chrystus ukrzyżowany. Dlatego zwiedzeni ludzie nieświadomie wchodzą na szeroką i przestronną drogę, prowadzącą rzekomo do nieba. I biada takim pielgrzymom, gdy przy tym zaprzestają szukać prawdziwej drogi do nieba, tej wąskiej, ale poczuwszy się dostatnio i pewnie zaczynają uprawiać niedzielną religijność, nurzając się jednocześnie w światowych pożądliwościach i zasiadając wraz z danym Zborem przy współczesnych stołach duchowego nierządu. Dlatego Zbory Laodycei podobne są do suchych studni, w których nie ma Wody Życia. Są one niczym pułapki dla spragnionych pielgrzymów, którzy tam przychodzą. Gdy poszukujący Pana trafiają do Zgromadzeń laodycejskich w nadziei ugaszenia duchowego pragnienia, okazuje się, że ono nie zostaje zaspokojone. Dlatego po pewnym czasie, utrudzeni i nieświadomi wędrowcy, nie znalazłszy tam Chrystusa, zaczynają razem z tym Zborem gasić swoje pragnienie pijąc nieczystą wodę ze studni Wielkiego Babilonu. Jednakże pragnienie tych ludzi nie mija, nadal podświadomie łakną i pragną Żywego Chrystusa. A jeśli to pragnienie w jakiś sposób mija, wtedy ludzie ci umierają duchowo. A przecież nasz Pan powiedział, że kto napije się tej wody, którą On daje, nigdy nie będzie pragnął i będzie żył wiecznie. Z bojaźnią Bożą trzeba stwierdzić, iż wydaje się, że droga Laodycejczyków nie jest tą samą drogą, którą podążają niewierzący, gdyż oni w ogóle nie szukają Boga i nie myślą o żadnym zbawieniu. Ta pseudo chrześcijańska droga jest gorsza niż droga pogan. Jest to droga faryzeizmu religijnego, droga ludzkiej pychy, pogardy innymi, a nawet droga nienawiści i zabójstwa. Na tej drodze ludzie są dostatniejsi niż biedni poganie. Taki Kościół może bez problemu nurzać się w grzechach pogan zasiadając z nimi w ich współczesnych świątyniach, cieszyć się bogactwami Wielkiego Babilonu, a jednocześnie wyznawać z przekonaniem, że należy do niego także całe bogactwo niebios i wszystkie obietnice Słowa Bożego. Jest to naprawdę szeroka i przestronna droga, miła i wygodna dla cielesności ludzi. Stary Adam, grzesznik, uznał, że zgodnie z Biblią, gdy przyszedł do Chrystusa, stał się całkiem nowym stworzeniem w Chrystusie i teraz może robić to, czego jego serce sobie pragnie, gdyż rzekomo wszystko stało się nowe i Bóg jest z nim. Stary człowiek przyoblekł szaty faryzejskiej pobożności i śmiało zmierza ku niebiańskiej ojczyźnie. A ponieważ stał się on nowym duchowym stworzeniem nie z tej ziemi, dlatego może dotykać się wszystkich brudów tego świata uważając przy tym, że one go nie skalają. Pomimo, że ludzkie „ja” stało się bardzo dobre moralnie, jednakże tak jak Chrystus jest zawsze ten sam i nigdy się nie zmienia, tak też i ono jest zawsze takie samo. Stary Adam jest w swojej niezmiennej naturze egoistą i mordercą. Zawsze myśli tylko o sobie i zawsze zabija innych, czy to rękoma, czy słowami. Cechy te bardzo wyraźnie przejawiają się w fanatycznym cielesnym Kościele i są bardzo często uważane za przejaw pobożności. Są one jednak krańcowo odmienne od miłości Bożej, którą opisuje apostoł Paweł. Laodycejczycy nie mają pojęcia o tej miłości, ale tak jak współcześni poganie są oni dobrzy moralnie. Jednakże bardzo często z ich serc wydobywa się tan szatański jad ludzkiego „ja”. Zaiste, Laodycea wchodzi bardzo szeroką bramą oraz idzie bardzo przestronną i wygodną drogą do niebo. Na tej drodze stary Adam czuje się bardzo dobrze. Ale Pan mówi i ostrzega: Wchodźcie ciasną bramą! Rzeczą znamienną jest, że stary Adam nie może iść tą drogą, ponieważ jest to ścieżka jego agonii. On może na tej drodze tylko umrzeć. Ta droga, to droga krzyża, na którym ludzkie „ja” zostało potępione. Zatem nie jest to droga samorealizacji człowieka jako nowego stworzenia, ale życia w człowieku Chrystusa zmartwychwstałego. Ta droga nie jest drogą tak zwanych naszych dobrych uczynków, ale drogą objawiania się w człowieku Chwały Bożej, którą jest Chrystus. Tęsknimy za Tobą nasz Panie! Przyjdź i objaw się pośród nas jak za dawnych dni, gdy wznosiłeś Świątynię Ciała swojego. Amen.
Słowo rozważane przez nas rozpoczyna się w rozdziale szóstym od wersetu dziewiętnastego Ewangelii Mateusza (Mat.6,19-34;7,1-29). Chrystus objawia w nim, czym charakteryzują się wierzący idący szeroką drogą i zachęca swoich uczniów, aby nie szli tą drogą. Otóż idący przestronną drogą gromadzą swoje skarby na ziemi. Ich serca zatopione są w sprawach ziemskich. Dlaczego tak się dzieje? Nasz Pan zdradza tę tajemnicę. Jest to wynikiem między innymi tego, że ich oczy są chore. Pożądliwość oczu zanieczyszcza ludzkie serca, tak że światłość będąca w chrześcijanach staje się ciemnością. Powab tego świata, przydrożne szyldy reklamowe, telewizyjne reklamy oraz styl życia tego świata budzą w Kościele pożądliwość oczu i ciała, którym to chrześcijanie bezwiednie poddają się, bo uważają, że to im nie zaszkodzi. Dokładnie to samo przeżyła kiedyś Ewa, którą okłamano w raju. Ona uwierzyła, że pomimo grzechu na pewno nie umrze. Podobnie dzisiejszy Zbór popełnia ten sam błąd. Ale Pan mówi, że jeśli gorszy cię oko twoje, wyłup go. Jeżeli nasz wzrok działa na naszą cielesność z jej pożądliwością, mamy krzyż, na którym została potępiona w Chrystusie pożądliwość oczu starego człowieka. Jednakże Laodycea idąca szeroką drogą nie zna drogi krzyża, nie może na nią wejść, jest ślepa. To powoduje, że staje się ona niewolnikiem swojego „ja” przyjmując, że jest to normalne i tak już musi być. Dlatego taki Zbór próbuje służyć dwóm panom: Bogu oraz ciału, swojemu „ja”, które przylgnęło do bogactw tego świata. Jednak nasz Pan mówi tak: Nikt nie może dwom panom służyć, gdyż albo jednego nienawidzić będzie, a drugiego miłować, albo jednego trzymać się będzie, a drugim pogardzi. Nie możecie Bogu służyć i mamonie. I to jest prawda! Podobnie jak Saul, Laodycejczycy dokonując wyborów w codziennym życiu, często pogardzają Bogiem i Jego Słowem, chociaż uparcie twierdzą, że niczego złego nie zrobili. Dlatego między innymi w Kościele zaczynają funkcjonować takie powiedzenia, jak na przykład pojęcie wyboru mniejszego zła. Ci ludzie tylko szukają rzeczy ziemskich, ale przecież służą Bogu chodząc na nabożeństwa, nic złego moralnie nie robią, a wręcz przeciwnie. Czynią oni wiele dobrych uczynków wierząc, że Bóg ich za to wynagrodzi. Jednakże nasz Pan dalej nakazuje swoich uczniom: Proście, a będzie wam dane, szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Czytając Łuk.11,13 znajdujemy tam potwierdzenie, że mamy kołatać do niebios bram i prosić o rzeczy Królestwa Bożego, a nie o rzeczy ziemskie, o których Bóg i tak wie, że ich potrzebujemy. Chrystus obiecuje szukającym skarbów niebiańskich, że Bóg wysłucha ich i da im Ducha Świętego, który realnie urzeczywistnia te skarby w życiu ludu Bożego. Ale dla Laodycei wystarczy umysłowa wiara w posiadanie tych Bożych rzeczy, ten Zbór nie potrzebuje Królestwa Bożego realnie objawionego na Ziemi, gdyż czuje się dostatni. Zatem znamiennym wydaje się fakt, że Kościół idący szeroką drogą nie szuka rzeczy niebiańskich i nie zabiega o nie przed Bożym Obliczem. Dlaczego tak jest, przecież Chrystus zachęca nas wszystkich, aby to czynić? Wytłumaczenie tego wydaje się oczywiste. Kościół doznając podobnie jak Saul łaski Bożej przyjął za pewnik, że ma już teraz Ducha Bożego, Bożą przychylność oraz ma w Chrystusie wszystkie skarby niebios. Trzeba tylko w to wierzyć, wyznawać i zgodnie z tym żyć. Zatem po co prosić o coś, co już się ma, albo szukać tego, co się znalazło? Po co naruszać swoje miłe, dostatnie i poukładane życie? Lepiej zostawić Boga w spokoju, gdyż mogłoby się okazać, że On mógłby nam nieco namieszać w naszym życiu. Lepiej jest, jak wszyscy trzymają się z dala od naszych planów, pragnień i dążeń, przecież i tak jesteśmy zbawieni – tak sobie myślą Laodycejczycy, czy to świadomie, czy podświadomie. Każdy z nich przy tym będzie się zarzekał, że tak nie jest, ale ich uczynki zawsze będą to potwierdzać. Ten Kościół także przyjął za pewnik, że raz na zawsze umarł z Chrystusem i stał się nowym stworzenie. Wszystko stało się nowe, dlatego już nie jest nikomu potrzebny krzyż. Stał się on jedynie częścią doktryny. Ci ludzie nie zauważają jednak, że mowa o nowym stworzeniu jest pustosłowiem, gdy Chrystus stoi poza Zborem. W taki oto sposób sam Bóg stał się Zborowi nie potrzebny, a kościelne ludzkie „ja” zaczęło samorealizować się w „pobożnych” dziełach. Ciało zaczęło robić to, na co trafia jego ręka. Z powodu między innymi duchowej bezczynności Kościół sercem wrócił do rzeczy ziemskich usprawiedliwiając swoje poczynania między innymi przynoszeniem dziesięcin i danin, aby budować Królestwo Boże. Dlatego Pan powiedział o Laodycei: […] mówisz: Bogaty jestem i wzbogaciłem się, i niczego nie potrzebuję […], ale też dodaje: […] a nie wiesz, żeś pożałowania godzien nędzarz i biedak, ślepy i goły.
Okazuje się także, że Zbór idący szeroką drogą chętnie potępia innych pielgrzymów, gdy widzi ich grzechy, uchybienia lub postępowanie niezgodne z nauką Kościoła. Tak było także w przypadku faryzeuszy i uczonych w Piśmie za czasów Pana Jezusa. To porównanie Chrystusa o belce i źdźble w oku człowieka jest wielce uzasadnione w przypadku Laodycei. Właśnie grzech ciała, które króluje we współczesnym Zborze, jest taką belką w oczach ludzi, która ich całkowicie duchowo zaślepia. Przy tym grzechy moralne, tzw. uczynki ciała, których dopuszcza się Kościół, są niczym w porównaniu z jego starą egoistyczną naturą, która swobodnie żyje w wierzących. Ponieważ to właśnie grzeszne ludzkie „ja” jest największą odrazą dla Boga i z tego drzewa śmierci wyrastają wszystkie pozostałe martwe uczynki, czy to dobre, czy złe. Dlatego Laodycejczycy czują się sprawiedliwi i chętnie wytykają winy innych. Przy tym chętnie nauczają wszystkich ludzi często cytując Pismo Święte. Zawsze mają też gotowe teologiczne rozwiązania wszystkich problemów; w tym wszystkim już nikt nie myśli o szukaniu Pana, gdyż wszystko jest zapisane w Biblii. Ale laodycejska sprawiedliwość i laodycejskie sądy są obłudne i ślepe, są one kłamstwem cielesnego człowieka, który posługuje się demoniczną mądrością. Jak już powiedziałem, tak samo było w przypadku faryzeuszy, którzy potępiali ludzi nieprzestrzegających przepisów starszych Izraela, sami zaś byli synagogą szatana i nawet o tym nie wiedzieli. Dlatego w Mat.7,6 nasz Pan zwraca się do swoich uczniów idących wąską drogą krzyża, aby pochopnie nie dzielili się duchowymi prawdami i skarbami niebios z cielesnymi chrześcijanami, którzy służą swoim pożądliwościom, którzy wracają do swojego dawnego egoistycznego życia. Ci pseudo pobożni ludzie, biegnący szeroką drogą jak ślepe wieprze, są gotowi swoimi teologicznymi pewnikami zabić tych, którzy ośmielą się próbować zatrzymać ich w tym szalonym pędzie. Dla nich mowa o krzyżu jest głupstwem oraz drzazgą dla ślepych oczu. Ich rzeczywistością jest ten ziemski pseudo pobożny świat, a nie Chrystus i to ukrzyżowany. Ci ludzie jak cały ten ginący świat instynktownie i z lękiem walczą o przetrwanie w buszu Wielkiego Babilonu. Są pędzeni w tym strachem i lękiem, w ich pobożności nie ma miejsca na krzyż, na śmierć ludzkiego „ja”. Dlatego Chrystus przestrzega nas:Nie dawajcie psom tego, co święte, i nie rzucajcie pereł swoich przed wieprze, by ich snadź nie podeptały nogami swymi i obróciwszy się, nie rozszarpały was. W swoim życiu już doświadczyłem nieco z tej rzeczywistości.
Z drugiej strony zauważyłem, że Bóg nigdy nie śpieszy się z objawianiem swoich wielkich tajemnic cielesnym ludziom. On około 2000 lat temu wzniósł Świątynię Ciała swojego i gdy przychodzi do swojej Oblubienicy, ma zawsze tylko jeden cel, który chce osiągnąć. Ta Świątynia należy do Niego. On chce bezwzględnie w niej zrobić sobie miejsce, aby móc objawić się i poruszać się w niej. Przez wieki Pan buduje swoją Świątynię. On nie śpieszy się. Nawet nie można powiedzieć o Nim, że jest w tym cierpliwy, ponieważ dla Niego nie istnieje czas. Ale Duch Pana według swojej mądrości i woli sukcesywnie co pewien czas uderza w ciało Kościoła łamiąc jego moc i objawia w nim Chrystusa. Czasami przez długie lata, a nawet wieki, Chrystus ukrywa się, ponieważ w Zborze króluje cielec grzesznego „ja”. Ale gdy nadarza się właściwy moment, gdy Kościół świadomie lub nieświadomie wchodzi w Boży ogień, który Pan zsyła na cielesność Zboru, wtedy Bóg realizuje swój odwieczny cel. On zaczyna manifestować się w swojej Oblubienicy i poruszać się w niej. Nasz Pan Laodyceę zawsze wydaje w moc jej cielesności oraz w moc ducha tego świata, aby w Zborze zawrzała jego cielesność. Aby ona ujawniła się w całej swojej pełni. Bóg zawsze uderza w beztroskie życie ludzi, gdy chce ich uratować przed swoim gniewem. On to czyni, aby wierzący zobaczyli swoją cielesność, swoje „ja”. Bóg celowo dopuszcza w Zborze rozłamy i swary. On pozwala, aby cieleśni ludzie pożerali się wzajemnie, aby ich grzech szerzył się, aby ich „ja” stanęło przed ich oczami i aby oni sami uznali swoją sprawiedliwość i pobożność za ohydę oraz obłudę. Aby poprzez to zaczęli szukać Oblicza Pańskiego. I tak często dzieje się. Rzeczą jednak tragiczną jest, że Laodycejczycy najczęściej zaczynają widzieć grzechy i obłudę innych, a nie zauważają, że poprzez takie sytuacje Bóg przemawia do nich samych. I w taki właśnie sposób w ich życiu objawia się ta przysłowiowa belka w oku. Jednak gdy w takich okolicznościach Zbór zaczyna szukać Oblicza Pańskiego, gdy wierzących pali ogień, a grzech się mnoży, wtedy Pan zawsze prowadzi ludzi pod krzyż, gdyż jedynie na nim zostało w Chrystusie potępione ludzkie „ja”. Jedynie stamtąd płynie moc łamiąca niewolę ciała. Bóg prowadzi swój lud do odwiecznego Bożego ołtarza, aby Kościół na nowo rozpoczął codzienne składanie duchowych ofiar, które są wonnością miłą Panu. Gdy Kościół wyda swoje „ja” na śmierć, gdy straci swoje życie pozwalając Bogu w ten sposób wyjąć ze swoich oczu belkę, wtedy także on będzie mógł wyjmować innym wierzącym źdźbła z ich oczu. Jahwe nie jest zainteresowany miłym, beztroskim i poukładanym pseudo pobożnym życiem chrześcijan, ale On bezwzględnie i sukcesywnie przysposabia sobie Kościół bez zmazy i skazy, aby był niepokalany i pełny Jego Chwały. Aby nie był nagi, czyli cielesny. Ale aby był przyobleczony w swojego Oblubieńca, w Pana Jezusa Chrystusa. Amen. Kto nie przyjmuje tego bolesnego dzieła naszego Pana, czyli Jego karcenia, i nie szuka w tym wszystkim Jego Oblicza poddając się Jemu, ten sam na siebie wydaje wyrok potępienia. Musimy sobie wreszcie zdać sprawę z tego, że wszystkie nasze problemy, troski, cierpienia i inni wrogowie, czy to ludzie czy rzeczy, z którymi zaciekle i uparcie walczymy trzymając się tzw. obietnic Bożych, to jest wojsko Pana, poprzez które Jahwe chce zniszczyć nasze „ja”. Musimy zatem im poddać się i przyjąć je jak od Boga, tak jak kiedyś Izraelici musieli poddać się Babilończykom. Jeśli to zrobimy, jeśli poddamy się naszemu Panu i zaprzestaniemy z Nim walczyć posługując się przy tym Biblią, to zachowamy nasze życie jako zdobycz dla Niego. A jeśli kogoś omija ten Boży ogień, przeznaczony dla całego ludu Pańskiego, tak, że dane jest mu żyć miłym, dostatnim i beztroskim tzw. pobożnym życiem aż do swojej śmierci, to najpewniej nad taką osobą zawisł już Boży sąd, tak jak stało się to z całym Wielkim Babilonem i jego mieszkańcami.
Następnie nasz Pan ostrzega swój Zbór: Strzeżcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą do was w odzieniu owczym, wewnątrz zaś są wilkami drapieżnymi! Po ich owocach poznacie ich. Czyż zbierają winogrona z cierni albo z ostu figi? Ci fałszywi prorocy, to przywódcy idący szeroką drogą. To ci, którzy reprezentują sobą piękną religijność, którzy przychodzą w owczej skórze i głoszą innego Chrystusa, którego kiedyś głosili Koryntianom tak zwani arcyapostołowie, o czym pisał apostoł Paweł. To właśnie ci ludzie zwiastują swoim słuchaczom, aby wchodzili szeroką bramą i zapewniają przy tym, że szeroka droga także zaprowadzi Zbór do nieba. Chrystus wskazuje nam, że poznamy takich fałszywych proroków po ich owocach. Czy zatem będą to jawne i wielkie grzechy? Nie! Ludzie ci będą często moralnie bez skazy, wydawałoby się, że wzór do naśladowania. W przeciwnym razie zostaliby szybko zdemaskowani przez swoich słuchaczy. Zatem o jakich owocach mówi nasz Pan? Przypomnijmy sobie teraz pokrótce historię o dwóch drzewach i ich owocach, które kiedyś były w Raju. Otóż zwiastowanie tych ludzi i ich życie będzie rodzić w ludziach, a także w nich samych, owoce z drzewa poznania dobra i zła. To nauczanie będzie odnosić się do cielesności Kościoła, ono będzie rodzić w Zborze demoniczne pragnienie rozumowego poznawania różnych rzeczy, a przede wszystkim poznawania w taki sposób samego Boga. Lecz zwiastowanie proroków idących wąską drogą rodzić będzie w ludziach słodkie owoce Drzewa Żywota, czyli owoce żywej relacji z samym Panem, a nie z literą. Właśnie apostołowie przynosili do Zboru żywą obecność samego Chrystusa, a także sami w niej trwali. Takie były owoce ich drogi, drogi krzyża, którą podążali za swoim Zbawicielem. W przeciwieństwie do tego zwiastowanie fałszywych proroków przynosić będzie kwiecistą teologię, której owocami będą niewiara i duchowa śmierć, czyli faryzejska religia cielesnych uczynków, tzw. dobrych uczynków, pozbawionych manifestacji Chwały Pana, czyli naszego Pana Jezusa Chrystusa. Tak właśnie jest ze współczesną Laodyceą.
Następnie Pan Jezus tak powiedział: Nie każdy, kto do mnie mówi: Panie, Panie, wejdzie do Królestwa Niebios; lecz tylko ten, kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie. W owym dniu wielu mi powie: Panie, Panie, czyż nie prorokowaliśmy w imieniu twoim i w imieniu twoim nie wypędzaliśmy demonów, i w imieniu twoim nie czyniliśmy wielu cudów? A wtedy im powiem: Nigdy was nie znałem. Idźcie precz ode mnie wy, którzy czynicie bezprawie. Zauważmy, że Słowo to mówi o ludziach, którzy idą szeroką drogą. Ono mówi tak naprawdę o tym, dokąd prowadzi ostatecznie szeroka droga. Ta wypowiedź Chrystusa potwierdza jednoznacznie fakt, że tą przestronną drogą podążają chrześcijanie, ludzie wierzący. To nie są ludzie, którzy mocą szatana czynili znaki, cuda i prorokowali. Oni czynili to mocą Bożą, w imieniu Chrystusa. Apostoł Paweł w swojej przemowie do Koryntian o Bożej miłości potwierdza, że ta wypowiedź Baranka dotyczy Kościoła. Paweł tak mówi: Choćbym mówił językami ludzkimi i anielskimi, a miłości bym nie miał, byłbym miedzią dźwięczącą lub cymbałem brzmiącym. I choćbym miał dar prorokowania, i znał wszystkie tajemnice, i posiadał całą wiedzę, i choćbym miał pełnię wiary, tak żebym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym i choćbym rozdał całe mienie swoje, i choćbym ciało swoje wydał na spalenie, a miłości bym nie miał, nic mi to nie pomoże. Oto okazuje się, że ludzie, którzy przeżyli Dar Pięćdziesiątnicy, całe swoje życie mogą przejść bez Chrystusa i bez objawionej w Nim Bożej miłości. Bojaźń Boża rodzi się we mnie, gdy myślę o tym słowie. Zadajmy sobie pytanie, jak wielu współczesnych chrześcijan poważnie zastanawia się nad tą wypowiedzią apostoła? Niewielu! Prawie wszyscy są pewni!? A jednak mówienie językami, prorokowanie, czynienie znaków i cudów nie są gwarantem, że Zbór idzie wąską drogą. Według słów Chrystusa uczynki takiego Kościoła mogą być w oczach Bożych czynieniem bezprawia i mijaniem się z wolą Bożą. Nawet rozdanie całego swojego mienia i wydanie swojego ciała na spalenie w oczach Jahwe mogłoby być poczytane za nic; nic to nie pomogłoby takiemu wierzącemu. Zatem o jakie uczynki tutaj chodzi? Czy o dobre moralne czyny, czy o nieskazitelny ludzki charakter? Nie! Izajasz powiada: (Izaj.64,6) […] wszyscy staliśmy się podobni do tego, co nieczyste, a wszystkie nasze cnoty są jak szata splugawiona, wszyscy więdniemy jak liść, a nasze przewinienia porywają nas jak wiatr. Wszystko, co ludzkie, jest złe, nawet tak zwane dobro moralne. Bóg czynieniem bezprawia nazywa życie ludzi w ciele, nawet to pseudo pobożne życie w ciele. To znaczy życie w ludziach ich starego człowieka wraz z jego wszystkimi uczynkami, dobrymi i złymi, gdyż tylko Bóg jest dobry, jak to powiedział Pan Jezus, a każdy człowiek jest kłamcą. Dlatego Zbór idący szeroką drogą żyje w ciele i nie ma w nim miejsca dla samego Chrystusa, dla Jego cnót, a także czynów. Co nie jest sprzeczne z tym, że Pan może suwerennie objawiać swoją moc także w Laodycei, jednak to zjawisko jest raczej marginalne, a jeśli się przejawia, to jednak szybko mija. Dlatego ostatnimi czasy nawet sama mowa o chrzcie w Duchu Świętym prawie całkiem zanika w Zborach i mało kto w sposób autentyczny doznaje tej łaski. Dlatego też apostoł Paweł tak powiedział: (1.Kor.9,26-27) Ja tedy tak biegnę, nie jakby na oślep, tak walczę na pięści, nie jakbym w próżnię uderzał; ale umartwiam ciało moje i ujarzmiam, bym przypadkiem, będąc zwiastunem dla innych, sam nie był odrzucony. Tak jest z Laodyceą. Jest ślepa i podczas swojego pielgrzymowania na ziemi w duchowych sprawach uderza w próżnię, to znaczy jej bieg jest jałowy i daremny, dlatego Chrystus wypluje ją z ust swoich. Jednak bieg apostoła narodów nie był daremny, ponieważ on umartwiał swoje „ja”. On to czynił po to, aby sam Chrystus mógł w nim poruszać się, objawiając swoje cnoty i dokonując swoich dzieł (tzw. uczynków). Tylko osoba Chrystusa oraz Jego uczynki są dobre i prawe w oczach Boga. Chrystus nie może żyć w człowieku, który żyje w ciele. Koryntianie mieli wszystkie dary Ducha Świętego, a jednak wielu z nich żyło w ciele. W Obj.19,8 czytamy takie oto słowa o Oblubienicy Baranka:I dano jej przyoblec się w czysty, lśniący bisior, a bisior oznacza sprawiedliwe uczynki świętych. Zatem nie chodzi tutaj o tzw. dobre uczynki ludzkiego „ja” dokonane przez starego Adama. Słowo to mówi o czynach samego Chrystusa dokonanych w chrześcijanach. Kościół będzie przyobleczony w czyny Chrystusa, które Pan mógł dokonać w wierzących i przez wierzących jeszcze za ich życia na ziemi. Tak samo, jak prawowierny Kościół na ziemi jest przyobleczony w Chrystusa, tak też w niebie będzie on wiecznie przyobleczony w czyny Baranka, których nasz Pan w nim dokonał jeszcze w doczesności, począwszy od dzieła Golgoty. Na pewno nie będą to czyny nadętego ludzkiego „ja”, które zajęło w sercach ludzi miejsce samego Chrystusa. Zatem powyższy fragment Ewangelii Mateusza potwierdza los, jaki czeka laodycejskie chrześcijaństwo, które pewnie kroczy szeroką drogą, jeśli nie upamięta się i nie uchwyci się narożników Bożego ołtarza, czyli krzyża Golgoty. Nasz Pan wypluje je z ust swoich. Kto ma uszy niech słucha, co Duch Boży mówi do Zborów.
Na koniec swojej przemowy na górze, nasz Pan opowiedział podobieństwo o dwóch mężczyznach, którzy wybudowali swoje domy. Byłem wstrząśnięty do głębi, gdy zostało mi pokazane, że to całe podobieństwo także dotyczy wyłącznie ludzi, którzy nazywają siebie wierzącymi. Ono nie dotyczy niewierzących, ono nie pasuje do tej grupy ludzi. W tak obrazowy sposób nasz Pan ponownie ukazał koniec pielgrzymowania chrześcijan przyobleczonych w Chrystusa, którzy idą drogą krzyża oraz koniec nagiego Zboru laodycejskiego idącego szeroką drogą. Dom w tym podobieństwie jest symbolem zbawienia w Chrystusie. Sprawując na ziemi swoje zbawienie, każdy z nas zmierza do niebiańskiego domu. Tam powinniśmy gromadzić nasze skarby. Zdrowi duchowo chrześcijanie pragną przyoblec się w niebiańskie domostwo, pragniemy przyoblec się w dom z nieba, w nieskażone duchowe ciało, które da nam Bóg. I oto okazuje się, że Zbór idący szeroką drogą, który tak pewnie wyznaje swoje zbawienie, buduje swój dom na piasku, a nie na skale, czyli nie na Chrystusie. I znowu potwierdza się prawda, że w laodycejskim Zgromadzeniu nie ma już samego Chrystusa, On stoi na zewnątrz Zboru i puka do niego. Skała naszego zbawienia została przez Kościół porzucona, a ludzie zaczęli sprawować swoje zbawienie w oparciu o uczynki ciała, grzesznego ludzkiego „ja”. Czyli na piasku. Dlatego nie byli w stanie żyć według standardów Słowa Bożego. Tego mógł dokonać w nich jedynie sam Chrystus. Dlatego gdy wezbrały wody i rozszalała się wichura oraz ulewa Bożego sądu, dom Laodycejczyków rozleciał się i zawalił. Nic po nim nie zostało. Jest to oczywiste, że tak się stanie, gdyż ciało zostało potępione na Golgocie i czeka je ostateczna zagłada, dlatego laodycejska pobożność pęknie jak bańka mydlana w obliczu Bożego gniewu. I oto ostatecznie okaże się, że zbawienie nagiego Zboru, który jest pyszny i pewny siebie, jest ułudą i kłamstwem. Ten Dom Boży, budowany z takim rozmachem w oparciu o uczynki ciała, chociaż piękny i wysoki, którym chlubili się jego budowniczowie, zawalił się i pochłonął tych, którzy ślepo pokładali w nim swoją ufność. Ale nie tak będzie z Kościołem, który szedł wąską drogą. W tym Zborze Chrystus swobodnie poruszał się budując wspaniały duchowy Dom Boży, czyli Świątynię Ciała swojego. Nasz Pan poprzez swoją śmierć na krzyżu osłonił swoją Oblubienicę przed słusznym Bożym sądem, który niedługo ostatecznie spadnie na całą ziemię. Dlatego zbawienie takiego Kościoła jest pewne i trwałe. W nim nie ma miejsca dla człowieka, dla starego Adama i jego pseudo pobożnych uczynków. W takim Zborze żyje już Chrystus, skała naszego zbawienia. Amen.