<< powrot 

PODOBIEŃSTWO O TALENTACH

 

 

       W Mat.25,14-30 zapisane jest jedno z podobieństw, które nasz Pan wypowiedział do swoich uczniów. Oto pewien człowiek przekazał na długi czas sługom swój majątek. Według ich zdolności dał jednemu pięć talentów, drugiemu dwa talenty, a trzeciemu jeden talent, po czym odjechał. Dwaj pierwsi słudzy zyskali kolejne talenty, umiejętnie zarządzając powierzonymi im dobrami. Tych ludzi pan pochwalił. Natomiast ostatni sługa zakopał swój jedyny talent w ziemi, a po powrocie swojego pana oddał mu dokładnie tyle, ile otrzymał na początku. Jego pan surowo zganił swojego sługę i kazał go wrzucić w ciemności zewnętrzne, tam gdzie jest płacz i zgrzytanie zębów.

 

       Rzeczą bardzo istotną jest, że to podobieństwo jednoznacznie dotyczy sług Bożych, czyli całego Kościoła. Nasz Pan zasiadł po prawicy Ojca w niebie, a na ziemi pozostali jego słudzy, czyli my, Jego Kościół. Gdy Chrystus powróci zabrać swoją Oblubienicę, wtedy ostatecznie wypełni się to Słowo. Zatem jak powinniśmy rozumieć to podobieństwo, którego jawnie Biblia nie wyjaśnia? Kluczową rzeczą do zrozumienia tej przypowieści jest ustalenie, czym są talenty, o których mówi Chrystus. Otóż jest to majątek pewnego człowieka. Tymi talentami są złote lub srebrne monety, przechowywane najprawdopodobniej w kufrach lub skrzynkach. To było to, co pozostawił pan swoim sługom. Zatem co to oznacza dla Kościoła? Co Chrystus pozostawił swoim wyznawcom? Otóż On powiedział im, że jest z nimi do skończenia świata. Za czasów Starego Przymierza Lewici nie mieli swojego działu wśród Izraela, nie mieli swojej ziemi, ale ich jedynym działem był sam Jahwe i służba w Jego Przybytku. Podobnie jest obecnie z Kościołem. Jego wiecznym działem jest sam Pan panów i Król królów, Jezus Chrystus. Bóg nie dał nam skarbów Królestwa Bożego, ale On nam dał samego siebie, dał nam swojego Syna, w którym wszystko jest nam dane. Złoto w Biblii przeważnie wskazuje na Świętego Boga albo na kogoś, kto próbuje zająć Jego miejsce. Zatem każdy wierzący otrzymał swoje dziedzictwo niebiańskie, każdy otrzymał swój dział w Chrystusie, w każdym z nas zamieszkał Bóg, udzielając nam swojego Ducha Świętego. W każdym człowieku, który narodził się z Boga, w różnym stopniu w zależności od łaski Bożej, objawił się sam Chrystus. To jest nasz dział, nasz skarb, nasz talent niebiańskiego złota, który otrzymaliśmy od Boga. Dalej czytamy, że dwaj pierwsi słudzy obracali tym majątkiem i zyskali drugie tyle. Oni wiedzieli, jak mają to robić, dlatego przynieśli podwójny zysk dla swojego pana. Zatem co to oznacza dla nas, czyli dla Zboru? W Mat.10,37-39 czytamy takie oto słowa naszego Pana: Kto miłuje ojca albo matkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien; i kto miłuje syna albo córkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien. I kto nie bierze krzyża swego, a idzie za mną, nie jest mnie godzien. Kto stara się zachować życie swoje, straci je, a kto straci życie swoje dla mnie, znajdzie je. Ostatni werset jest jakby konkluzją tych kilku zdań. Każdy, kto spotkał Chrystusa, jeśli chce za Nim iść, musi utracić swoje życie. Musi poddać się śmierci swojego „ja”. Gdy utracimy całkowicie nasze cielesne życie, życie naszego „ja”, wtedy znajdziemy je, znajdziemy nasze życie. Czy to jest nasze ludzkie życie? Nie! Jest nim sam Chrystus. On, gdy przychodzi do człowieka, chce w nim objawiać się i poruszać, zbawiając jego samego, a także ludzi z jego otoczenia. Jednakże warunkiem tego jest wydanie na śmierć przez daną osobę swojego naturalnego życia. Zatem ci dwaj pierwsi słudzy wydają się być typem apostołów Chrystusa. Ci ludzie wiedzieli, jak pomnażać majątek, który otrzymali od Boga. Oni poddawali się mocy krzyża, który uśmiercał ich ciało, przez co objawiało się w nich życie samego Chrystusa. Jego charakter, miłość a także czyny objawiały się w nich w całej pełni. Ci ludzie stracili dla Chrystusa swoje życie, obrazowo mówiąc wydali je w obieg, dlatego przynieśli swojemu Panu duży zysk. Oni przez to odzyskali życie, ale jakże lepsze i cenniejsze niż to, które stracili. Oni zyskali samego Chrystusa. Pozwolili przez to, by Pan objawiał w nich swoją Chwałę, czyli samego siebie. Mało tego! Dzięki temu apostołowie poprzez swoje usługiwanie także do Kościoła przynosili obecność żywego Chrystusa, nie czyniąc niczego w oparciu o ciało i tak zwane jego talenty. W taki oto sposób w ludziach obficie pomnażały się prawdziwe talenty niebiańskiego złota. Ciało Chrystusa szybko rosło, a w nim sam Pan bez przeszkód mógł dalej poruszać się i niszczyć wpływy Wielkiego Babilonu. Dlatego uczniowie Pańscy przynieśli dla Boga wielki zysk i nie zmarnowali swojego życia. Ono w Chrystusie umarło, a z tego martwego nasienia wyrósł w nich piękny i obfity kłos Chwały Bożej, jaką jest Chrystus w nas. Czyż jest dziwnym, że otrzymali oni wielką pochwałę od swojego Pana? Apostoł Paweł jest takim przykładem użytecznego sługi, który otrzymał pięć talentów. Oto w drodze do Damaszku przeżył on niesamowite objawienie Jezusa Chrystusa. Mógł oglądać Jego postać i rozmawiać z Nim. Wielce chwalebne było to wydarzenie w życiu tego ucznia Pańskiego, który nie zakopał tych niebiańskich talentów, ale wydał swoje ziemskie życie na krzyż uznając wszystko za śmieci i straty, aby w taki sposób zyskać Chrystusa. I tak też się stało. Chrystus potężnie się manifestował w tym skruszonym naczyniu objawiając swoją Chwałę i zbawiając wiele tysięcy dusz. W taki oto sposób ten Boży sługa przyniósł swojemu Panu obfity plon. W jego obumarłym życiu objawiło się prawdziwe Życie, które pracowało w sercach wielu ludzi prowadząc ich ku niebiańskiej krainie.

 

        Przejdźmy zatem teraz do ostatniego sługi z podobieństwa o talentach. Ten człowiek okazał się bojaźliwy; bał się stracić cały majątek, zatem zakopał go w ziemi. Efektem tego było to, że ostatecznie stracił wszystko, nie tylko swoje własne życie, ale także samego Chrystusa. Ten obraz stanowi wielką przestrogę dla ludu Bożego, czyli dla nas. Każdy, kto otrzymuje swój dział w Chrystusie, jest zobligowany do wydania swojego życia na krzyż. Nie ma tutaj wyjątków. Tylko w taki sposób możemy przynieść Bogu obfity plon. Tylko kroczenie drogą krzyża, drogą śmierci swojego ciała, sprawia, że Chrystus może skutecznie manifestować w nas swoją Chwałę i moc. Jednak ten człowiek otrzymując swój talent, swój dział w Chrystusie, nie wydał swojego życia dla Zbawiciela. Bał się stracić swoje życie, nie chciał go utracić i nie chciał umierać dla tego świata oraz jego żywiołów. Nie chciał być może narażać się na pośmiewisko w oczach swojej rodziny oraz ludzi z najbliższego otoczenia. Chciał żyć pobożnie, ale śmierć dla swojego „ja” nie wchodziła tutaj w rachubę. To była dla niego zbyt duża strata i za duże ryzyko. Dlatego zakopał to Boże życie, które chce pochłonąć nasze ciała w śmierć, czyli żył życiem ziemskim bez Chrystusa, podobnie jak wszyscy religijni śmiertelnicy. Człowiek ten próbował służyć dwóm panom, dlatego Chrystus nie mógł w nim działać. Sługa ten chciał zachować swoje ziemskie życie, w efekcie czego nie tylko je stracił, ale stracił też samego Chrystusa. Jego dział w Drzewie Żywota został mu odjęty. Jakaż tragedia. Człowiek, który otrzymał Ducha Bożego, całe życie żył w ciele nie pozwalając, aby Bóg czynił w nim i poprzez niego swoje wielkie dzieła. A przecież zamysłem ciała jest śmierć! Tak też się stało. Ten sam problem dominował w Zborze Laodycei, do którego nasz Pan powiedział, że wypluje go z ust. Ta sama rzecz dotyczy także najprawdopodobniej wierzących, którzy kiedyś usłyszą: Idźcie ode mnie precz wszyscy, którzy czynicie nieprawość, nigdy was nie znałem. W historii tej czytamy, że zły sługa próbował się usprawiedliwić. W odpowiedzi usłyszał między innymi takie słowa swojego Pana:Powinieneś był dać pieniądze moje bankierom, a ja po powrocie odebrałbym, co moje, z zyskiem. W taki oto sposób Chrystus zwraca się do tego bojaźliwego człowieka, który nie widział lub nie rozumiał Drogi Pańskiej, że pomimo tego mógł jednak coś zrobić, aby przynieść Panu zysk. Cóż mógł on zrobić? Mógł zrobić bardzo prostą rzecz. Mógł zawierzyć swoje życie tym, którzy wiedzą, jak obracać Bożymi talentami. Bóg wskazuje temu człowiekowi, że mógł żyć według nauki i przykładu, który miał w innych wierzących, którzy kroczyli drogą krzyża. Mógł zwrócić się do bankierów, którzy potrafią szafować powierzonymi im pieniędzmi, przynosząc duży zysk. Zauważmy, że właśnie w taki sposób Pismo Święte mówi o apostołach. Apostoł Paweł tak oto powiada:Tak niechaj każdy myśli o nas jako o sługach Chrystusowych i o szafarzach tajemnic Bożych. A od szafarzy tego się właśnie wymaga, żeby każdy okazał się wierny. Podobnie pisze apostoł Piotr:Usługujcie drugim tym darem łaski, jaki każdy otrzymał, jako dobrzy szafarze rozlicznej łaski Bożej. Jeśli kto mówi, niech mówi jak Słowo Boże. Jeśli kto usługuje, niech czyni to z mocą, której udziela Bóg, aby we wszystkim był uwielbiony Bóg przez Jezusa Chrystusa. Jego jest chwała i moc na wieki wieków. Zatem szafarze rozlicznej łaski Bożej to są ci ludzie, w których przejawia się sam Chrystus i Jego potężna moc. To są ci chrześcijanie, w służbie których przejawia się potężna moc krzyża oraz moc zmartwychwstałego Chrystusa (na pewno nie dotyczy to usługiwania ludzi naturalnie uzdolnionych w ciele, na czym głównie opiera się religijne życie Laodycejczyków). Ta potężna Boża moc i Chrystusowy charakter przejawiały się w Pawle oraz w pozostałych apostołach. Ich zadaniem było wdrożenie innych wierzących do tego, aby byli użyteczni w Królestwie Bożym, aby przynieśli obfity plon dla Boga wydając swoje życie na krzyż. Warto także zauważyć, że nieużyteczny sługa z przypowieści mógł także zwrócić się do dwóch poprzednich mężczyzn, którzy bardzo dobrze radzili sobie z pomnażaniem powierzonych im pieniędzy. Oni byli bardzo dobrymi szafarzami i na pewno pomnożyliby dział swojego współsługi.

 

        Bardzo mnie porusza fakt, że dokładnie ten sam obraz znajdujemy w powszechnie znanym fragmencie listu do Efezjan (Ef.4,7-16). Na początku czwartego rozdziału apostoł wzywa Efezjan do jedności, kolejno wyliczając, czego ona ma dotyczyć. Najpierw mówi o jedności Ducha w spójni pokoju. Zbór jako Ciało Chrystusa łączy jeden Duch Boży napełniając serca ludzi tą samą nadzieją. Cały Kościół ma jednego Pana, Jezusa Chrystusa, ma jedną wiarę, czyli życie i łączność ze Stwórcą. Każdy przyjął ten sam chrzest, jak też każdy zna tego samego Boga i Ojca. Jakkolwiek prawdy składające się na Dobrą Nowinę są ważne, jednak porusza mnie fakt, że apostoł pomija w tym miejscu jedność wyznawanej nauki czy doktryny, do czego dzisiejsze chrześcijaństwo przykłada chyba największą wagę, tocząc nieustanne boje o czystość i prawowierność swojego tak zwanego wyznania wiary. Jednak apostoł w tym miejscu Słowa Bożego kładzie nacisk na żywą relację każdego członka Ciała Chrystusowego z Duchem Świętym, z Synem Bożym oraz z Bogiem Ojcem, czyli ze Świętym Jahwe, który sam siebie w taki sposób objawił. Z Bogiem, który sam poucza każdego wierzącego o różnych sprawach, zgodnie z tym, co jest napisane w I.Jana2,27: Ale to namaszczenie, które od Niego otrzymaliście, pozostaje w was i nie potrzebujecie, aby was ktoś uczył; lecz jak namaszczenie Jego poucza was o wszystkim i jest prawdziwe, a nie jest kłamstwem, i jak was nauczyło, tak w Nim trwajcie. Zatem widzimy, że uczniowie Pańscy nie prowadzili wierzących do jedności wyznawanych prawd biblijnych czy teologicznych. Oni nie dążyli do nadymania cielesnego rozumu ludzi teologicznymi prawdami, według których rzekomo mamy żyć, a które jedynie powodują pychę i rozłamy, ale wszystkich kierowali prosto w objęcia Żywego Boga, który był jawnie obecny w Zgromadzeniu. Dokładnie w takim tonie są napisane następne wersety czwartego rozdziału listu do Efezjan.

 

         W Ef.4,7 Paweł tak oto powiada: A każdemu z nas dana została łaska według miary daru Chrystusowego. Zauważmy, że to stwierdzenie żywo przypomina sytuację z podobieństwa o talentach, gdzie każdy otrzymał pewną część majątku zgodnie ze swoimi zdolnościami, zgodnie z tym, jak postanowił Pan, czyli według Jego miary. Każdy z nas w różnym stopniu doznał łaski Chrystusowej, ale wszyscy razem i z osobna mamy własny dział w Chrystusie, otrzymaliśmy swoją osobistą część niebiańskiego złota. Chrystus jest dany nam wszystkim. W dalszej części tego listu Paweł opisuje, w jaki sposób to niebiańskie złoto ma być pomnażane.

 

         W 10 wersecie czytamy, że Chrystus wstąpił wysoko ponad wszystkie niebiosa, aby napełnić wszystko. Rodzi się proste pytanie. Czym On chce wszystko napełnić? Chrystus chce cały wszechświat napełnić swoją śmiercią. On chce wszystko napełnić sądem krzyża Golgoty. Dla jednych, ludzi i demonów, jest to ku potępieniu wiecznemu. Dla nielicznych jest to ku żywotowi wiecznemu. Otóż On chce być wszystkim we wszystkim. On chce być jedyną rzeczywistością dla swojego ludu. On chce napełnić swoją Oblubienicę swoją śmiercią, aby przez to mogło objawić się w niej w pełni Jego życie. On dąży do tego, aby objawić się w nas w pełni swej mocy i Chwały. Dalej jest powiedziane, jak On to czyni. Nasz Pan w tym celu ustanowił apostołów, proroków, ewangelistów, pasterzy i nauczycieli. Są to szczególni słudzy Boży, w których krzyż Chrystusowy i śmierć Pańska wykonały swoją pracę oraz doszły do doskonałości, przez co moc zmartwychwstałego Chrystusa może objawiać się w nich w całej pełni. W tych ukrzyżowanych naczyniach Chrystus może poruszać się bez przeszkód, objawiając swój charakter, moc oraz swoje czyny. Ci słudzy mają za zadanie, działając w mocy Pana, przygotować świętych do dzieła posługiwania, do budowania Ciała Chrystusowego, czyli do „pomnażania swoich talentów, które otrzymali od Pana”. W jaki sposób ci Boży słudzy to czynią? Paweł zdradza nam to w liście do Koryntian: Mamy zaś ten skarb w naczyniach glinianych, aby się okazało, że moc, która wszystko przewyższa, jest z Boga, a nie z nas. […] Zawsze śmierć Jezusa na ciele swoim noszący, aby i życie Jezusa na ciele naszym się ujawniło. Zawsze bowiem my, którzy żyjemy, dla Jezusa na śmierć wydawani bywamy, aby i życie Jezusa na śmiertelnym ciele naszym się ujawniło. Tak tedy śmierć wykonuje dzieło swoje w nas, a życie w was. W I.Kor.1,17 apostoł napisał także, że w jego zwiastowaniu przejawia się moc krzyża. Zatem kiedy lud Boży będzie należycie przygotowany do budowania Ciała Chrystusowego? Nastąpi to wtedy, gdy dojdzie on do jedności wiary i poznania Syna Bożego wraz z apostołami i pozostałymi szafarzami rozlicznej łaski Bożej; gdy dorośnie on do wymiarów pełni Chrystusowej, która przejawiała się w apostołach. Inaczej mówiąc nastąpi to wtedy, gdy w wierzących objawi się taka sama moc krzyża, która działała w apostołach, oraz przejawi się w nich ta sama moc zmartwychwstałego Pana, która objawiała się na ciele apostołów. Dopiero wtedy lud Boży dojdzie do jedności wiary ze sługami Chrystusa, którzy są szafarzami tajemnic Królestwa Bożego. Dopiero wtedy lud Pański pozna w takim samym stopniu Chrystusa, jak znali Go apostołowie oraz dojdzie do takiej samej wiary, którą mieli uczniowie Baranka. Gdy to się stanie, wtedy wierzący będą mogli bez wahania wyznać wraz z Pawłem, że już nie oni żyją, ale żyje w nich Chrystus, że już nie są nadzy duchowo, ale są przyobleczeni w samego Chrystusa, że mają z Nim bliską oraz głęboką i rzeczywistą więź, że są przez Niego poznani. Dalej Paweł wyjaśnia, że dopiero taka wiara uchroni wierzących przed lada wiatrem podstępnej ludzkiej nauki, która prowadzi na bezdroża błędu odwodząc ludzi od szczerej miłości do Chrystusa. Czy myślimy, że chodzi tutaj o pogańskie lub świeckie nauki? Bynajmniej nie o to tutaj chodzi. Żyjemy w czasach, gdzie wyraźnie widać pojawienie się oraz rozwój różnych nauk i doktryn biblijnych, które sieją spustoszenie w Kościele. Cielesność ludzi przybrała pozór pobożności tworząc sobie różne prawdy wiary i wyznania wiary. Kościół zszedł z drogi krzyża na teologiczne manowce, dlatego jego miłość do Chrystusa oziębła. W miejsce tego pojawiła się cielesna religia oparta na martwej literze prawd biblijnych. Religia wyznawania i przywłaszczania sobie prawd Słowa Bożego, które tak naprawdę nie są dane Kościołowi, nie są jego udziałem, ponieważ jest nagi bez Chrystusa. Wydaje się więc, że apostoł Paweł wskazuje w tej wypowiedzi, iż nauczanie biblijne tak usilnie i gorliwie prowadzone przez cielesny Kościół oraz jego przewodników, to tylko nauki ludzkie, które prowadzą na bezdroża błędu. Takie są niestety owoce działalności współczesnego Zboru. Są one wielkim zagrożeniem dla wierzących, którzy jeszcze nie doświadczyli mocy krzyża Chrystusowego oraz potężnej mocy zmartwychwstałego Pana w takim stopniu, jak apostołowie. W dzisiejszych czasach szczególnie wyraźnie widzimy, jak ludzie wierzący są jak dzieci miotane różnymi falami chrześcijańskich nauk. Ludzie biegają od Zboru do Zboru jak owce bez Pasterza. Dlaczego tak jest? Dlatego, że chociaż spotkali kiedyś swojego Zbawiciela, jednak w ogóle Go nie znają. Nie dorośliśmy jeszcze do wymiarów pełni Chrystusowej na wzór apostołów; Kościół nie jest przyobleczony w Chrystusa i w Niego wkorzeniony. Ten Zbór jest już prawie wykorzeniony i nie jest w stanie wrastać pod każdym względem w Chrystusa, ponieważ w Zborze żyje grzeszne „ja”. Paweł objawia nam, że życie Kościoła w oparciu o teologiczne nauki ciała jest niczym i prowadzi do duchowej śmierci. Kościół jako Ciało Chrystusa może rosnąć i budować samo siebie w miłości Bożej jedynie w oparciu o moc krzyża, w oparciu o moc śmierci Pańskiej oraz w oparciu o moc życia zmartwychwstałego Chrystusa. Dotyczy to wszystkich członków Ciała Pańskiego, które otrzymały w zależności od Bożego przeznaczenia różną liczbę talentów. Każdy wierzący powołany jest do wydawania swojego życia na śmierć, czyli kroczenia cały czas drogą krzyża. Tylko w taki sposób przyniesiemy naszemu Panu zysk w postaci kolejnych talentów. Tymi talentami jest objawiony w nas w pełni swojej Chwały Pan Jezus Chrystus, Święty Bóg. Amen.

 

 

MARTWI DLA ŻYWIOŁÓW ŚWIATA

 

 

       W II.Kor.5,17 Słowo Boże tak oto powiada: Tak więc, jeśli ktoś jest w Chrystusie, nowym jest stworzeniem; stare przeminęło, oto wszystko stało się nowe. Zaiste, gdy wierzący wchodzą na drogę krzyża, gdzie już nikogo nie znają według ciała oraz powoli przestają żyć według ciała, wtedy wszystko staje się nowe. Człowiek zaczyna iść nową drogą wytyczoną przez Boga, na którą nie może wejść nic nieczystego z Wielkiego Babilonu oraz nikt z cielesnego Zboru Laodycei. Jest to całkiem nieznana droga tak dla świata, jak i dla Laodycei; na tej drodze już całkiem nie obowiązują prawa utarte przez trwającą długie wieki religijność Wielkiego Babilonu, do której także dostosował się i przyzwyczaił Zbór Laodycei. Kościół Boży został przeznaczony do tego, aby być całkowicie uwolnionym od związania przez świat i jego żywioły. Kto wszedł na tę Bożą drogę, ze zdumieniem zaczyna spostrzegać, że jest to faktycznie całkiem nowa droga, której stara i zastygła religijność ciała w ogóle nie zna. I wtedy w życiu takich ludzi uciekających od porządku cielesnego chrześcijaństwa, może pojawić się lęk przed nowym i nieznanym, niepewność, strach, presja otoczenia, samooskarżenia i inne podobne uczucia. Ostatnio mogłem coś podobnego doświadczyć, ale Pan jak zwykle przyszedł mi z pomocą posyłając swoje Słowo, które całkowicie zaczęło oddzielać mnie od religijności, w której jeszcze do niedawna tkwiłem. Jestem do głębi poruszony tym, jak stanowczo Bóg oddziela moje serce od systemu ciała, pokazując jednocześnie, jak bardzo laodycejskie chrześcijaństwo jest związane i przesiąknięte religią Babilonu. Tak! Jest to wielka prawda! Kto jest w Chrystusie, kto jest przyobleczony w Chrystusa, ten jest nowym stworzeniem i rzeczywiście wszystko stało się nowe. Ta droga jest wspaniała, jednak jest ona całkiem zakryta przed Laodycejczykami, których pobożność przypomina pociąg jadący po torach religijnych praw Wielkiego Babilonu. Ale Zbór Pański przyobleczony w Chrystusa jest jak pociąg, który nie tylko jedzie w przeciwnym kierunku niż cały świat i laodycejskie chrześcijaństwo, ale który nie ma nawet szyn. Duch Boży wieje tam, gdzie sam chce, dlatego, gdy wchodzimy na drogę krzyża, wtedy kończy się wzniosła teologia oraz piękna religia, a zaczyna się żywa więź z Panem i tylko to zaczyna się od tej pory liczyć, nic więcej! Amen.

 

        Apostoł Paweł tak oto pisze w swoim liście do Kolosan 2,16-17: Niechże was tedy nikt nie sądzi z powodu pokarmu i napoju albo z powodu święta lub nowiu księżyca bądź sabatu. Wszystko to są tylko cienie rzeczy przyszłych; rzeczywistością natomiast jest Chrystus. Oto Pan wyprowadzając lud Boży z Egiptu, ustanowił dla Izraela szereg obowiązujących świąt, przepisów i obrządków, które ludzie mieli skrupulatnie przestrzegać, aby Bóg mógł z nimi przebywać. Wszystkie te rzeczy ustanowione przez Jahwe wskazywały na mający wkrótce nastać duchowy porządek, który ustanowił sam Chrystus. To była ta rzeczywistość, którą Bóg zamierzał ostatecznie ustanowić. Jakkolwiek święta i przepisy Izraela wskazywały na Świątynię Ciała Pańskiego, jednak miały one naturę cielesną, zewnętrzną, czyli taką, jaką znały wszystkie pogańskie narody. W momencie, gdy Chrystus zmartwychwstał wprowadzając swój lud w tę nową duchową rzeczywistość swojego Ciała, rozpoczęło się prześladowanie nowonarodzonego Zboru. Żydzi, którzy nie chcieli porzucić przedawnionego starego porządku według ciała, zaczęli oskarżać chrześcijan, że nie przestrzegają ustanowień mojżeszowych, a przez to samego Boga. Wierzący byli przymuszani do powrotu ku religii ciała zewnętrznych świąt. Doznawali przy tym drwin, oskarżeń, a nawet cierpieli fizycznie. Po wielu latach Wielki Babilon okazał się bardzo przebiegły, ponieważ wiedział, jak zwieść wyznawców Pana. Szatan wiedział, że człowiek w swojej naturze miłuje zewnętrzne formy religijności i że Zbór, który stanie się cielesny, znowu chętnie wróci do martwych żywiołów świata odwracając się od Chrystusa. W samej rzeczy tak się stało. Religijność Wielkiego Babilonu, pochodzenia pogańskiego lub chrześcijańskiego, stworzyła na wzór starotestamentowego Bożego porządku swój własny system świąt i obrządków. I oto plan szatana powiódł się, a tym samym sąd Boży okazał się skuteczny. Zbór Laodycei rozpoczynając swoją cielesną i dostatnią religijność przejął wzorce przestrzegania przez religię Babilonu ustalonych dni i świąt. Apostoł Paweł w Gal.4,9-10 objawia, że Kościół taki zachowując dni, miesiące, pory roku i lata, zawraca do słabych i nędznych żywiołów oraz zaczyna ponownie im służyć! Zamiast służyć w wolności duchowej Chrystusowi, Laodycejczycy zaczęli zatem służyć w świątyni religijności Wielkiego Babilonu. Zbór ten swoją gorliwość religijną poparł nawet Słowem Bożym, wyciągając z Zakonu mojżeszowego przepisy o przestrzeganiu świętych dni, łącząc je z pojęciem dnia Pańskiego, czyli niedzieli. W taki oto sposób powstał kult niedzieli, który jest połączeniem sabatu oraz dnia Pańskiego. Wkrótce doszło do tego kilka stałych świąt rocznych ku upamiętnieniu ważnych wydarzeń z życia Chrystusa, później z życia Kościoła. Ważną rolę w tym zaczęła odgrywać uroczysta Wieczerza Pańska, która stała się zwykłym obrzędem religijnym pozbawionym mocy krzyża, oraz chrzest wodny. Doszło także święto plonów. Obecnie, aby zaspokoić cielesnych zborowników utrzymując ich w zborach, wprowadza się wiele innych form religijności ciała pochodzących już bezpośrednio ze świata, których już w nijaki sposób nie da się uzasadnić na podstawie Biblii (chociaż mam wrażenie, że ciało wszystko może biblijnie uzasadnić). Bardzo ważną rolę zaczęła też odgrywać muzyka. I tak oto Kościół odchodząc powoli od rzeczywistości, którą jest Chrystus, dostał w zamian piękną religię ciała, która jest nędzną imitacją tego, kim jest nasz Pan. Lud Boży stał się częścią współczesnego Wielkiego Babilonu, w centrum którego stoi cielec ciała. Zatem zauważmy, że Kościół, który traci rzeczywistość, jaką jest Chrystus, wraca do cieni rzeczy przyszłych, czyli do starotestamentowej religii ciała. Stary Testament ukazuje, jakie są duchowe efekty takiej religii, natomiast Nowy Testament ukazuje chwałę duchowej Świątyni Ciała Chrystusowego. Dlatego przy zwiastowaniu nie możemy odrzucić Starego Testamentu, ponieważ w większości opisuje on grzechy i upadek Izraela, który żył według cielesnej religii. Kościół, który zaczyna żyć według ciała i przestarzałej litery Prawa, wraca w pozycję cielesnego Izraela i niczym nie różni się od niego pod względem upadku duchowego. Jego stan duchowy może być jedynie gorszy niż Izraelitów, a na pewno nie będzie lepszy. Kościół taki w swoim postępowaniu bliźniaczo upodabnia się do ludu Bożego Starego Przymierza, dlatego Słowo Boże Starego Testamentu ze swoimi napomnieniami i groźbami jest nadal aktualne dla Laodycei. Znamiennym jest fakt, że wielu autorów ksiąg Biblijnych znosiło prześladowanie od swoich religijnych rodaków, których potomkowie w późniejszym czasie te święte księgi bardzo poważali i strzegli. Jednak ci ludzie postąpili podobnie, jak ich ojcowie z prorokami, a mianowicie prześladowali i ostatecznie ukrzyżowali Chrystusa. Podobnie jest ze współczesną Laodyceą. Jeżeli ktoś znowu wchodzi na Bożą drogę krzyża, czyli na drogę śmierci dla żywiołów świata martwej religijności, wtedy Zbór laodycejski robi to samo, co Żydzi, a mianowicie osądza i potępia śmiałków, którzy porzucają jedyno zbawczą religię ciała i jedyno zbawczego boga ciała. Kto mu nie będzie się kłaniał, musi liczyć się z potępieniem wiecznym – oto groźba, która wieje od cielesnego Zboru.

 

       Apostoł Paweł wiedział o tym bardzo dobrze. Wiedział, że w ludzkich sercach te dwie rzeczywistości, zewnętrzna i duchowa, często będą się przeplatać i że Pan, który jest osobistym nauczycielem każdego, będzie powoli prowadził Zbór do jedności wiary. Dlatego Paweł nie dramatyzuje w tych sprawach, ale jasno i jednoznacznie nakazuje: (Rzym.14,5-10) Jeden robi różnicę między dniem a dniem, drugi zaś każdy dzień ocenia jednakowo; niechaj każdy pozostanie przy swoim zdaniu. Kto przestrzega dnia, dla Pana przestrzega; kto je, dla Pana je, dziękuje bowiem Bogu; a kto nie je, dla Pana nie je, i dziękuje Bogu. Albowiem nikt z nas dla siebie nie żyje i nikt dla siebie nie umiera; bo jeśli żyjemy, dla Pana żyjemy; jeśli umieramy, dla Pana umieramy; przeto czy żyjemy, czy umieramy, Pańscy jesteśmy. Na to bowiem Chrystus umarł i ożył, aby i nad umarłymi i nad żywymi panować. Ty zaś czemu osądzasz swego brata? Albo i ty, czemu pogardzasz swoim bratem? Wszak wszyscy staniemy przed sądem Bożym. I oto okazuje się, że zewnętrzne formy pobożności, czyli martwe obrządki ciała, nie są w ogóle istotne. Czy różne święte czynności, czy święta, czy sabaty (czyli współczesne niedziele)… – wszystkie one utraciły swoją ważność. Dlatego nie jest też istotny stosunek wierzących do tych rzeczy i niech każdy pozostanie przy swoim przekonaniu bez potępiania lub pogardzania innymi wierzącymi. Zatem co jest w tym wszystkim najistotniejsze? W Zborze Apostolskim najważniejszym było to, że żył on dla Chrystusa, a nie dla swojego ciała, dla swojego „ja”. Wszystkie przejawy pobożności tych ludzi wynikały z głębokiej więzi z Panem, który był objawiony w tym Kościele. Dlatego przekonania osobiste poszczególnych chrześcijan już nie powinne były ich dzielić, bo już nikogo nie znano według ciała, ale Chrystus był wszystkim we wszystkim. Dlatego nikt nie musiał oddawać Panu dziesięciny, ponieważ wszystko, co mieli ci ludzie, należało do Chrystusa i nikt nie nazywał tego swoim. Bóg mógł dowolnie dysponować dobrami materialnymi swojego ludu. Podobnie wszystkie szczególne święta utraciły swoją ważność, gdyż to Chrystus stał się dla wszystkich wierzących prawdziwym świętem, sabatem, czyli odpocznieniem; On sam stał się dla każdego jego zmartwychwstaniem, czyli niedzielą. W centrum tego Zboru zasiadał Chrystus i to ukrzyżowany, dlatego ci ludzie byli wraz z Nim ukrzyżowani dla żywiołów tego świata, dla jego świąt i praw religijnych, a żyli już dla Boga. Zbór zgodnie z nauką Pańską był także poddany władzy zwierzchniej, czyli świeckiej, ale pod żadnym pozorem nie wdawał się on w politykę, a tym bardziej nie wykorzystywał jej w swojej działalności. Tam wszystkim, czyli jedyną rzeczywistością był nasz Pan, Jezus Chrystus, Baranek zabity. Jednak powyższy fragment Pisma wskazuje, że także pierwsi chrześcijanie nie byli wolni od pokus, aby wrócić do zewnętrznych obrządków ciała. Ich myśli były powoli odwodzone od szczerego oddania się Chrystusowi. I jak to się skończyło widoczne jest we współczesnych Kościołach Laodycei.

  

        Gdy patrzę dzisiaj na współczesne chrześcijaństwo, to jeszcze bardziej dostrzegam trafność nauki zawartej w Rzym.14,5-10. Otóż Kościół wchodząc na drogę babilońskiej religijności świętych dni utracił samego Chrystusa, przestał żyć dla Niego oraz przestał doświadczać Jego przyobleczenia. Zaczął natomiast czcić dni, święta i wszystko, co jest cielesne. Czyli tak naprawdę zaczął czcić swoje Zgromadzenia, a poprzez to samego siebie. Zbór odwrócił się tyłem do Chrystusa, który miał być wszystkim we wszystkim każdego dnia, wiecznym świętem Pana, a przylgnął do bałwochwalczego porządku swoich świąt. Czyż zatem dziwnym jest, że Kościół ten potępia ludzi lub pogardza nimi, gdy przestają poddawać się jego cielesnemu porządkowi świąt i niedziel? Właśnie takie zachowanie ludzi świadczy o tym, że Chrystus nie jest ich rzeczywistością. Wydzielili oni wybrane dni, które poświęcili Panu, ale pozostałe dni zachowali już wyłącznie dla siebie. W tych dniach żyją oni dla samych siebie, dla swojego „ja”. Podobnie wydzielili Bogu część swoich pieniędzy jak nakazuje Zakon, a pozostałe zostawili dla siebie. W taki sposób Kościół stracił nawet świadomość, że ma żyć w każdej minucie dla Pana, w Nim, w tym, który jest wszystkim we wszystkim. Gdyby Zbór tak żył, nie byłaby dla niego istotna liczba osób przychodzących do Zboru oraz znikłby kult niedzieli. Nikt nie pogardzałby ani nie potępiał przekonań innych wierzących. Kościół zapomniał, że nie trzeba iść w jakieś miejsce, aby stać się Kościołem i aby żyć z Chrystusem oraz dla Chrystusa, nie trzeba w szczególne dni robić jakiś pobożnych rzeczy, aby Pan był uwielbiony. Jeżeli Chrystus żyje w swoim Kościele, to Kościół prawdziwie duchowo żyje naturalnym życiem modlitwy, która jest społecznością z realnym Bogiem, z tym, który rzekł: JAM JEST, JESTEM, KTÓRY JESTEM. Natomiast, gdy Chrystus stoi na zewnątrz Zboru, wtedy wierzący uprawiają martwą religię ciała, w której modlitwa jest ciężkim do zrealizowania nakazem, ponieważ na twarzy Kościoła znajduje się zasłona cielesności, tak że Kościół nie widzi Pana oraz Jego Chwały. Zatem taki Zbór swoje życie z Bogiem stara się realizować w oparciu o literę Słowa, a nie w oparciu o Jego rzeczywistą obecność. Takie chrześcijaństwo jest jak twarda gruda dla ciała, dlatego, aby dalej funkcjonować, przewodnicy wprowadzają do Zborów coraz to nowsze rzeczy, które odżywiają znużoną oraz obciążoną cielesność ludzi. Tak żyje współczesny Kościół Laodycei, dlatego podobnie jak kiedyś Izraelici, tak teraz on potępia tych, którzy próbują wyzwolić się z religijności ciała. Jednak według nauki apostoła Pawła także dzisiaj nie powinno być problemem czy zgorszeniem, że chrześcijanie zbierają się oddzielnie w mniejszych grupach, w zależności od swoich potrzeb lub innych okoliczności, ponieważ dla każdego z nich powinno być najważniejszym to, że wszyscy mają żyć dla Pana, a nie dla samych siebie. To powinno łączyć wszystkich wierzących ze wszystkich Zborów, usuwając wszystkie różnice jakichkolwiek przekonań dotyczących życia z Bogiem. Najważniejszy w tych Społecznościach powinien być realnie objawiony Chrystus, który ma być ich jedyną rzeczywistością. Tak żył Zbór Apostolski, który znał Pana i był przyobleczony w Niego. Ten Zbór szedł drogą krzyża, drogą śmierci swojego „ja”, dla tego żył w nim Chrystus. Laodycea zapomniała o tej drodze i pozostała bez Chrystusa, dlatego żyjąc w babilońskiej pobożności potępia lud, który pozostał wierny Panu! Ale niech nikt nie ma cienia wątpliwości! Jeśli chcemy dojść do jedności wiary z apostołami, jeśli chcemy doświadczać Chrystusa tak, jak pierwsi uczniowie, jeśli chcemy widzieć Chwałę Pana zasiadającego na cherubach, musimy wejść na drogę krzyża, który zerwie z naszej twarzy zasłonę grzechu ciała tak, że przejrzymy i zaczniemy służyć Panu w Miejscu Najświętszym, tam gdzie jest obecny sam Jahwe, Bóg Żywy. Chrystus nigdy nie zmienia się, zawsze jest ten sam. On szedł drogą krzyża, On umarł także dla Przybytku Starego Testamentu, dla religii ciała. Dlatego ten, kto wejdzie na tę samą drogę śmierci, doświadczy także śmierci dla całego systemu religijności Laodycei oraz Wielkiego Babilonu. Człowiek ten doświadczy prawdziwego uwolnienia od wpływu żywiołów świata, przestanie im służyć oraz wejdzie w nową duchową rzeczywistość, którą jest Jezus Chrystus, nasz Pan. Amen. 

 

 

BĘDĘ WIECZERZAŁ

 

 

Zanim podzielę się tym słowem, chciałbym umieścić je w kontekście moich ostatnich przeżyć z Panem. Otóż w sercu moim żyje jeszcze bardzo mocno słowo mówiące o kulcie niedzieli, o jedynym dniu, który jest poświęcony Panu przez współczesny Kościół. Otóż Zbór nieświadomie żyje każdego dnia sam na własną rękę, bez społeczności z Chrystusem. Tylko ten jeden jedyny dzień został szczególnie oddzielony dla Boga, dzień ten stał się współczesnym idolem, czyli bożkiem chrześcijan. Rzeczą szczególną jest także to, iż nasz Zbór w tegoroczne wakacje przeżywał intensywne oczyszczenie poprzez działający w nas krzyż. Ta rzecz nie ominęła także i mnie. Pewnego dnia bardzo mocno przemówiło do mnie słowo z Izaj.29. W najbliższą niedzielę na naszym Zgromadzeniu usłużyłem z tego fragmentu Biblii. Jeszcze podczas zwiastowania Pan bardzo mocno ugodził w serce mojej starej grzesznej natury; było to jak mały wypolerowany żelazny hak, który został głęboko wbity w tkankę mojej cielesnej natury; ten przedmiot wyrwał bez litości duchowe serce mojego „ja”. W taki oto sposób Bóg stanowczo dał mi do zrozumienia, co On sam myśli o naszych tak zwanych nabożeństwach, w których moja dusza była rozmiłowana. Odbyło się to bez zbędnych uczuć. Operacja była szybka i bez znieczulenia, jednak później przez kilka dni dochodziłem do wewnętrznej równowagi. Tego niedzielnego poranka, gdy jeszcze miałem to słowo na ustach, Pan uderzył nim samym w moje „ja” używając do tego innej osoby. W taki sposób wypełnił się fragment z Izaj.29,4:Wtedy poniżony aż do ziemi mówić będziesz i z prochu pokornie odzywać się będziesz, twój głos dobędzie się z ziemi jak duch zmarłego, a twoja mowa z prochu jak szept. Tak! Bóg zabił we mnie miłość do naszych nabożeństw dając do zrozumienia, że one nie są Mu potrzebne, a wręcz ma do nich odrazę. On ich nie chce, On jedynie chce śmierci naszego „ja”. To, co Bóg powiedział do mojego serca, jest bardzo trafnie opisane w Izaj.1,13-14: Nie składajcie już ofiary daremnej, kadzenie, nowie i sabaty mi obrzydły, zwoływanie uroczystych zebrań - nie mogę ścierpieć świąt i uroczystości. Waszych nowiów i świąt nienawidzi moja dusza, stały mi się ciężarem, zmęczyłem się znosząc je. To całe wydarzenie wzbudziło we mnie wielką bojaźń Bożą. Zaprzestaliśmy wszelkich Zgromadzeń. Z lękiem czekałem na to, co będzie dalej. Co z nami będzie? Czy Bóg ożywi moje martwe serce? Co będzie z naszymi nabożeństwami? Bóg wszystkiego mnie pozbawił. Czułem się jak prawdziwy duchowy nieboszczyk, który w prochu ziemi oczekuje jedynie zmiłowania Bożego. Czułem się jak umarły, któremu zabrano nawet nadzieję, że nastąpi zmartwychwstanie. Jak w takich okolicznościach żyć z Bogiem? Czy zaprzestać w ogóle nabożeństw? Przecież Pan ma do nich odrazę, zatem po co je zwoływać? Byliśmy poza zorganizowanym chrześcijaństwem, osamotnieni i w dodatku bez możliwości organizowania Zgromadzeń. Dlatego bałem się najbliższej przyszłości. W takim stanie oczekiwałem końca wakacji. Niespodziewanie, gdy zbliżał się wrzesień, w moje wnętrze Bóg włożył to słowo, którym chcę się teraz podzielić. Wzbudziło ono we mnie znowu nadzieję i radość, a także pragnienie bycia w Zgromadzeniu dzieci Bożych. Pan jasno i wyraźnie wyjaśnił mi, dlaczego ma taką wielką odrazę do tak zwanych nabożeństw, które organizowane są przez współczesny Kościół. W tak wspaniały sposób Duch Boży ponownie uwalnia mnie od fałszywej religijności. Chwała naszemu Panu Jezusowi Chrystusowi. Amen.

 

Mottem przewodnim tego słowa jest werset z Obj.3,20. Chciałbym, abyśmy w świetle Słowa Bożego przyjrzeli się temu, co Pan ma na myśli mówiąc, że będzie wieczerzał z tymi, którzy pozwolą Mu wejść w swoje życie, przyjmując działający w nich krzyż.

  

Oto stoję u drzwi i kołaczę; jeśli ktoś usłyszy

głos mój i otworzy drzwi, wstąpię do niego

i będę z nim wieczerzał, a on ze mną.

  

Przeczytajmy fragment z Dz.2,42-47, który wspaniale oddaje klimat panujący w Zborze Apostolskim: I trwali w nauce apostolskiej i we wspólnocie, w łamaniu chleba i w modlitwach. A dusze wszystkich ogarnięte były bojaźnią, albowiem za sprawą apostołów działo się wiele cudów i znaków. Wszyscy zaś, którzy uwierzyli, byli razem i mieli wszystko wspólne, i sprzedawali posiadłości i mienie, i rozdzielali je wszystkim, jak komu było potrzeba. Codziennie też jednomyślnie uczęszczali do świątyni, a łamiąc chleb po domach, przyjmowali pokarm z weselem i w prostocie serca, chwaląc Boga i ciesząc się przychylnością całego ludu. Pan zaś codziennie pomnażał liczbę tych, którzy mieli być zbawieni (Biblia Brytyjska). Czytamy tutaj między innymi, że Zbór trwał we wspólnocie. Jednak, gdy Pan przemówił do mojego serca, użył słowa społeczność. Chcę to podkreślić, gdyż ten wyraz bardziej oddaje sens tego, co zostało mi pokazane. Przeglądając pod tym względem inne przekłady Pisma, które dla mnie są dostępne, stwierdziłem, że w tym miejscu Słowa Bożego jedynie Biblia Gdańska używa wyrazu społeczność. Zatem Zbór pierwotny trwał w nauce apostolskiej, w społeczności, w łamaniu chleba i w modlitwach. Bóg dopiero niedawno otworzył moje duchowe oczy na fakt, że dokładnie te cztery elementy składały się na Zgromadzenie ludu Bożego Dziejów Apostolskich. Wcześniej te rzeczy rozdzielałem. Dlatego chciałbym, abyśmy przyjrzeli się wnikliwiej temu, jak wyglądały spotkania chrześcijan opisane w Nowym Testamencie.

 

Gdy rozważałem powyższy fragment z życia pierwszych uczniów Pana i zastanawiałem się nad tą sprawą, wtedy bardzo mocno przemówiło do mnie słowo z Dz.5,42;6,1-7:Nie przestawali też codziennie w świątyni i po domach nauczać i zwiastować dobrą nowinę o Chrystusie Jezusie.A w owym czasie, gdy liczba uczniów wzrastała, wszczęło się szemranie hellenistów przeciwko Żydom, że zaniedbywano ich wdowy przy codziennym usługiwaniu. Wtedy dwunastu, zwoławszy wszystkich uczniów, rzekło: Nie jest rzeczą słuszną, żebyśmy zaniedbali Słowo Boże, a usługiwali przy stołach. Upatrzcie tedy, bracia, spośród siebie siedmiu mężów, cieszących się zaufaniem, pełnych Ducha Świętego i mądrości, a ustanowimy ich, aby się zajęli tą sprawą; my zaś pilnować będziemy modlitwy i służby Słowa. I podobał się ten wniosek całemu Zgromadzeniu, i wybrali Szczepana, męża pełnego wiary i Ducha Świętego, i Filipa, i Prochora, i Nikanora, i Tymona, i Parmena, i Mikołaja, prozelitę z Antiochii; tych stawili przed apostołami, którzy pomodlili się i włożyli na nich ręce. A Słowo Boże rosło i poczet uczniów w Jerozolimie bardzo się pomnażał, także znaczna liczba kapłanów przyjmowała wiarę. Zauważmy, że te dwa fragmenty Dziejów Apostolskich mówią zasadniczo o tej samej rzeczy. W obydwu jest między innymi mowa o tym, że Zbór zbierał się codziennie po domach i w Świątyni, a sam Pan pomnażał liczbę wierzących. Zatem obydwa te teksty stanowią opis tej samej rzeczy, to jest tego, jak wyglądało Zgromadzenie Kościoła. Ponieważ z czasem Żydzi całkowicie oddzielili się od chrześcijan, a Duch Pana odszedł w kierunku pogan, dlatego chcę skupić się tylko na domowych spotkaniach Kościoła. Zatem te dwa obrazy mówią nam o tym, że lud Pański codziennie zbierał się po domach. W tym samym czasie w różnych miejscach mogło odbywać się wiele Zgromadzeń, a kult niedzieli wtedy jeszcze nie istniał. Ludzie wspólnie zasiadali przy stołach, gdzie mogli ze sobą rozmawiać, wspólnie z weselem i w prostocie serca spożywać posiłki oraz chwalić Boga. Ciało Chrystusa trwało w społeczności ze sobą oraz ze Świętym Bogiem. Te Zgromadzenia miały formę uczty; było to analogiczne do tego, gdy Chrystus chodził w swoim własnym ciele po ziemi wchodząc do różnych domów, gdzie ucztował wraz z ich mieszkańcami oraz ze swoimi uczniami. Zatem widzimy, że pojawił się problem w Zborze nowotestamentowym, zakłócający przebieg Zgromadzeń. Dopiero niedawno Bóg otworzył mi oczy i zobaczyłem, że służba siedmiu przy stołach oraz pilnowanie przez apostołów Słowa i modlitwy dotyczyły tej samej rzeczy, a mianowicie chodziło o przebieg Zgromadzeń. Dlatego apostołowie powiedzieli, że niedobrym byłoby, gdyby oni sami podczas Zgromadzeń usługiwali przy stołach. Dlatego tę rzecz zlecili innym. A ponieważ w tamtym Zborze w Zgromadzeniu obecny był sam Chrystus, który aktywnie usługiwał Kościołowi, obficie zastawiając przed nim stół duchowej obfitości niebios i On sam dbał o porządek i właściwy przebieg spotkań wierzących, dlatego także kierujący służbą przy stołach musieli być pełni Ducha Chrystusa Pana oraz Jego mądrości, gdyż ta rzecz dotyczyła mówiąc dzisiejszym językiem nabożeństw. Nie mogli to być jedynie fachowcy do spraw organizacyjnych, ale musieli to być ludzie, w których Chrystus mógłby poruszać się tak samo swobodnie, jak to było w przypadku samych apostołów, gdyż jak już wcześniej powiedziałem, to sam Pan usługiwał pośród tamtejszego Zgromadzenia. I gdy wybrano właściwych ludzi do pracy przy stołach, Pan dalej mógł przyprowadzać do Domu Bożego kolejne dusze i pomnażać swoje Ciało, gdyż pośród ludu Pańskiego został ponownie zaprowadzony Boży porządek.

 

Zatem Zbór pierwotny trwał po pierwsze w nauce apostolskiej. Jak już zauważyliśmy, w centrum tych przemówień był Chrystusowy krzyż, jedyna prawdziwa mądrość Boża, w której jest potężna duchowa moc do niszczenia dzieł diabelskich i do umartwiania spraw ciała. Po wtóre trwali oni w modlitwach. To nie były modlitwy podobne tym, które słyszymy w dzisiejszych czasach, ale w nich wtedy przejawiała się potężna moc Ducha Bożego, który w swoim suwerennym działaniu czynił z chrześcijan jeden potężny i doniosły głos, na którego dźwięk czasami ziemia się trzęsła; działo się tak dlatego, ponieważ ich modlitwa docierała do samego nieba i była jawnie wysłuchiwana. Po trzecie trwali oni w społeczności, to znaczy mieli przy Stole Pańskim wspólną społeczność nie tylko z Chrystusem, ale także ze sobą nawzajem. W radości wspólnie spożywali posiłki chwaląc spontanicznie Chrystusa, który był od początku do końca Zgromadzenia wraz ze swoim ludem. Wreszcie po czwarte Kościół trwał w łamaniu chleba. Miało to miejsce przeważnie na koniec Zgromadzenia, czyli już wieczorem. Była to szczególna chwila w całym spotkaniu Zboru. Przypominała ona o tym, jak sam Chrystus osobiście przed swoją męką wziął chleb i wino, błogosławił i rozdawał innym. Ale było to czymś głębszym, niż tylko wspomnieniem. Wieczerza Pańska była realną społecznością ludu Pana z Chrystusem Ukrzyżowanym, podczas której Kościół w duchu napełniał się Ciałem i Krwią Pańską. Dlatego w tym wszystkim objawiało się także życie Zmartwychwstałego Chrystusa. Pomimo tego, że nikt nie miał wątpliwości, iż między nimi jest obecny sam Chrystus, jednak Wieczerza Pańska była szczególnym znakiem Jego obecności. W tym momencie wszyscy obecni przy stole skupiali szczególną uwagę na samym Panu, który w sposób szczególny przejmował inicjatywę podczas Wieczerzy zastawiając swój Stół przed swoją Oblubienicą. Zauważmy, że po zmartwychwstaniu naszego Pana, Jego uczniowie poznawali Go czasami dopiero w momencie wieczerzy, gdy łamał chleb. Tak było z dwoma uczniami idącymi do Emaus: (Łuk.24,29-31) I przymusili Go, by został, mówiąc: Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił. I wstąpił, by zostać z nimi. A gdy zasiadł z nimi przy stole, wziąwszy chleb, pobłogosławił i rozłamawszy, podawał im. Wtedy otworzyły się ich oczy i poznali Go. Lecz On znikł sprzed ich oczu. Oto przez całą drogę nasz Pan usługiwał dwóm swoim uczniom wykładając im wszystkie Pisma, ale dopiero, gdy z nimi zaczął wieczerzać, poznali Go po łamaniu chleba. Tak! Nasz Pan chce z nami wieczerzać, to znaczy między innymi, że On chce żyć w nas i poruszać się w nas o każdej porze dnia i nocy, we wszystkich okolicznościach naszego życia, a nie tylko w niedziele i różne święta. To On osobiście chce być cały czas naszym jedynym świętem i naszym zmartwychwstanie, ale jest to możliwe tylko wtedy, gdy całkowicie umrzemy dla tego świata, a on dla nas. Gdy nasze „ja” z jego pragnieniami, pożądliwościami, sprawiedliwością i fałszywą pobożnością całkowicie zostanie ukrzyżowane z Chrystusem. Tak! Łamanie Chleba było kiedyś w Zborze szczególnym momentem społeczności z samym Panem. Podobne przeżycie mieli kiedyś także dwaj mężowie Boży w czasach Starego Testamentu. Oto po uwolnieniu przez Abrahama jego bratanka Lota, na spotkanie z ojcem naszej wiary wyszedł Melchisedek – kapłan Boga Najwyższego. Wyniósł on na spotkanie z Abrahamem chleb i wino, i błogosławił mu mówiąc:Niech będzie błogosławiony Abram przez Boga Najwyższego, stworzyciela nieba i ziemi! I niech będzie błogosławiony Bóg Najwyższy, który wydał nieprzyjaciół twoich w ręce twoje! Tak! Ci Boży słudzy mieli wtedy szczególny czas społeczności ze sobą oraz z samym Chrystusem, z ich Panem.

 

Zatem Nowy Testament ukazuje Zgromadzenia ludu Bożego jako domowe uczty ludzi i Chrystusa, podobnie jak to było, gdy Pan chodził po ziemi w swoim własnym ciele. Jednakże z biegiem czasu z jakiegoś powodu Kościół wyłączył Mesjasza ze swojej społeczności i potraktował Go jak bożka pogańskiego używanego do obrządków kultowych, aby On spełniał życzenia ludzi i aby im żyło się dostatnio oraz bezproblemowo. Dlaczego tak się stało, spróbuję odpowiedzieć na to pytanie później. Jednakże zauważmy, że Zbór rozłączył stół społeczności Ciała Chrystusowego na dwie części. Głowę Ciała Pańskiego, to jest Chrystusa, posadzono przy osobnym stole i zrobiono z tego sztywne nabożeństwo, na które składa się kazanie, modlitwa i łamanie chleba. Po tym wszystkim Kościół pozostawia swojego Pana i sam idzie do innego stołu, aby mieć także ze sobą samym społeczność. Tak to wyglądałoby w duchowej rzeczywistości, gdyby Chrystus był dzisiaj obecny w Zborach. Ale Go tam nie ma. Jednakże nasz Pan według swoich odwiecznych planów chce być obecny na ucztach Kościoła przez cały czas, od rana aż do wieczora. I dopiero wtedy, późnym wieczorem, nasz Pan chce łamać chleb przejmując całkowicie inicjatywę w Zgromadzeniu, zastawiając obficie swój Stół przed Zborem. On chce to czynić także i dzisiaj poprzez ręce swoich wiernych sług, poprzez swoje Ciało, podobnie, jak to czynił kiedyś, gdy osobiście zasiadał w swoim ciele z uczniami. On chce z nami wieczerzać, jak kiedyś. Jednakże Kościół wyłączył Go ze swojej społeczności.

 

Teraz bardzo dobrze rozumiem odrazę naszego Pana do naszych tak zwanych nabożeństw. Chrystusa na nich nie ma, ponieważ gdyby był z nami, czułby się na pewno bardzo źle. Czułby się osamotniony i odrzucony, a jedyne kontakty Kościoła z Nim samym miałyby na celu wykorzystanie Jego potężnej mocy dla zachcianek i pożądliwości ludu. Można to nieco zobrazować na sposób ziemski, bardzo dla nas bliski, na zasadzie pewnego podobieństwa. Czasami na uroczystościach w różnych zakładach pracy, zestawiane są stoliki w jeden długi stół, przy którym mają zasiąść pracownicy, dyrekcja oraz na przykład ktoś z władz państwowych. I oto, gdy wszyscy się schodzą, dyrekcja oraz władze siadają na honorowym, centralnym miejscu, ale pozostali, to jest zwykli pracownicy, często krępują się przy nich usiąść, dlatego skupiają się na krańcach stołu w swoim własnym towarzystwie. Później rozmawiają ze sobą, śmieją się – mają bardzo dobry czas wspólnych rozmów. Tymczasem osoby z kierownictwa siedzą samotnie w samym centrum stołu. Ich miejsce siedzenia bardzo uwypukla ich osamotnienie i oddzielenie od innych. Nikt z nimi nie chce zbytnio rozmawiać i przebywać. Nieraz ludzie ci mają zakłopotane i zmieszane miny, gdyż okazuje się, że są tak ważni, iż wszyscy ich unikają. Są to ludzie wpływowi, do których być może wielu zwraca się z prośbą o pomoc, ale przy stołach ci ważni ludzie często zasiadają samotni i opuszczeni. W bardzo podobny sposób Zbór dzisiaj traktuje Chrystusa. A przecież On sam rozdarł zasłonę kamiennego Przybytku i wyszedł z Miejsca Najświętszego do swojego ludu oraz osobiście zasiadł z nim przy wspólnym stole. On pragnął być ze swoim ludem w jego społeczności, w jego codziennych życiowych trudach i radościach. Stało się to możliwe dzięki Golgocie. Nasz Pan tak bardzo chciał być z nami, że był gotowy cierpieć i umrzeć na krzyżu. Był gotowy na to, aby obrzydliwy grzech ciała ludzkości został złożony na nim samym i potępiony w Jego ukrzyżowanym ciele. Dzięki temu sam Święty mógł zamieszkać w ludziach czyniąc ich przez to tak świętymi, jak sam jest święty. Ale Laodycea jest cielesna, a nie święta, ponieważ w niej już nie zamieszkuje Święty Bóg, ale grzech ludzkiego „ja”. Kościół Laodycei wyrzucając Chrystusa ze swojej społeczności tak naprawdę usunął Go ze swojego codziennego życia. Poprzez to Zbór wrócił w to samo miejsce, w którym znajdował się kiedyś Izrael. Zanim Chrystus umarł na krzyżu, a zasłona w Przybytku została rozerwana, nasz Pan chodząc ze swoimi uczniami czuł się bardzo skrępowany, czuł się uciśniony i związany w swoim działaniu. On o tym jawnie mówił w taki sposób: (Łuk.12,49-51) Ogień przyszedłem rzucić na ziemię i jakżebym pragnął, aby już płonął. Chrztem mam być ochrzczony i jakże jestem udręczony, aż się to dopełni. Czy myślicie, że przyszedłem, by dać ziemi pokój? Bynajmniej, powiadam wam, raczej rozdwojenie.  Chrystus pragnął być wolny w swoim duchowym poruszaniu się wśród ludu Bożego, dlatego rzucił na ziemię ogień krzyża, aby związać cielesność swojego Kościoła. Zanim to jednak nastąpiło, Bóg czuł się związany w swoim działaniu, udręczony, gdyż Jego Chwała była zamknięta w Miejscu Najświętszym Przybytku, czy to ziemskiego, czy niebiańskiego. Wydaje się, że Chrystus bardzo tęsknił za uwolnieniem Go, aby mógł zamieszkać w nowej Świątyni, w Świątyni Ciała swojego, to jest w ludziach. On pragnął być pośród swojego umiłowanego stworzenia. I gdy na Golgocie w ciele Chrystusa został potępiony grzech ciała, czyli zasłona oddzielająca nas od Pana, Chwała Boża została uwolniona, a jej potężny podmuch rozerwał od góry do dołu grubą zasłonę Przybytku. Od tej pory Pan został uwolniony w swoich dziełach i zaczął swobodnie poruszać się w swoich uczniach, gdyż ich grzech ciała został w Nim ukrzyżowany, umartwiony. On umarł za nas, ponieważ bardzo pragnął z nami przebywać dzieląc nasze radości i smutki. On tak bardzo nas umiłował. I to się dokonało. Dlatego Chrystus nie chce, abyśmy Mu znowu budowali wielkie domy modlitwy lub wzniosłe świątynie, gdyż On nie po to wyszedł z Miejsca Najświętszego, abyśmy znowu mieli odbudowywać kamienną Świątynię. On nie chce od nas ofiary, ale chce z nami wieczerzać. On nie chce, aby lud do Niego przychodził, ale to nasz Pan chce przyjść do swoich sług i pośród nich przechadzać się. On chce być stale pośród ludu Bożego. Baranek chce stale mieszkać ze swoim ludem w jego siedzibach, chce być bez przerwy pośród nas. Świadczą o tym całe Dzieje Apostolskie. Tymczasem współcześni chrześcijanie znowu zamknęli swojego Pana w Miejscu Najświętszym oddzielając Go od siebie grubą zasłoną cielesności, zasłoną grzechu, gdzie nikt nie ma prawa wstępu, a sami zajęli się swoimi doczesnymi zajęciami uprawiając jednocześnie zakonną religijność. Bóg znowu stał się dla nich odległą osobą, która z ich codziennym życiem nie ma nic wspólnego, a Jego miejsce zajęło ludzkie „ja”, które zaczęło się wreszcie czuć bardzo przez chrześcijan doceniane i karmione nawet literą Słowa Bożego. Dzięki temu stary Adam poczuł się wreszcie zaakceptowany przez Boga, poczuł się on prawdziwym dzieckiem  Boga. Czy to może się udać? Nie! Bóg potępił naszego starego człowieka na krzyżu i czeka go jedynie sąd i śmierć. Amen!

 

Zauważmy też, że takie nowotestamentowe Zgromadzenie nigdy nie musiało zabiegać o ilość biesiadników i nigdy tego nie robiło, ta liczba była nie istotna. Nie zabiegano także o piękne wielkie budynki oraz nie szukano środków na ich budowę i utrzymanie, gdyż nie były potrzebne takie wielkie budowle. Wszystko odbywało się przeważnie w domach prywatnych oraz w miejscach publicznych. Tamte Zgromadzenia były wolne od kultu niedzieli, ponieważ chrześcijanie zbierali się codziennie. Dla tych wierzących życiem był Chrystus, dlatego mieli niebiańskie priorytety podczas pielgrzymowania po ziemi. Także zbędne w tym wszystkim było poparcie jakichkolwiek władz czy wpływowych ludzi z Wielkiego Babilonu. Zatem było tak, jak powiedział nasz Pan, gdzie dwaj albo trzej w imię Jego zasiadali przy wspólnym stole, tam On zawsze był z nimi. Zatem tamten Zbór zbierał się wokół Chrystusa i Jego krzyża. Wszystko było skupione na Panu i wokół Niego, i tylko to się liczyło, gdyż On był z nimi realnie, a nie tylko teologicznie. Czy Bóg się zmienia? Bynajmniej nie! To Kościół się zmienił! Czy dzisiaj nasz Pan nie mógłby tak samo wspaniale poruszać się w swojej Oblubienicy?  Mógłby i chce tego, ale tego nie czyni, gdyż współczesna Oblubienica stała się duchową nierządnicą. Jakże daleko odszedł współczesny Zbór Pana od tego, jakim był kiedyś. Zamiast pokutować i zabiegać o powrót Mesjasza do swojej społeczności, Kościół zaczął cudzołożyć z Wielkim Babilonem i działać w oparciu o jego środki. Pieniądze, ludzie, budynki zborowe i inne dobra stały się kościelnymi bogami, a Pana Jezusa potraktowano jak pogańskiego bożka, przeznaczonego jedynie do kultu zaspokajania ludzkich pragnień i pożądliwości, oddzielając Go od społeczności ludu Bożego. Ale nie łudźmy się! Chrystus jest Panem! Gdy On przychodzi, wtedy umiera ludzkie „ja” z jego pragnieniami i pożądliwościami. Lecz Laodycea nie chce takiego Chrystusa. Ona nie chce umierać za Chrystusa i Jemu służyć jako Panu i Królowi. Ona chce, aby to Chrystus jej służył zaspakajając jej pożądliwości i wizje, ona chce, aby Chrystus trzymał się z dala od jej pobożnych oraz życiowych planów, z dala od jej dążeń i wygodnego życia dla siebie samej. Takiego Chrystusa współczesny Zbór poznał i takiego zwiastuje. Chrystusa, który podobnie jak inne bóstwa nie wymaga, aby człowiek szedł drogą krzyża, ale szeroką drogą jak cały świat idzie. Taką kłamliwą ewangelię dzisiaj głosi i przyjmuje wielu ludzi, i według niej żyje. Jednak nie łudźmy się! Chrystus powiedział, że takiego chrześcijaństwa nie przyjmie, ale je wypluje ze swoich ust. Amen! Przyjdź Panie Jezu!

 

Chciałbym, abyśmy teraz wrócili do pytania, które wcześniej sobie postawiliśmy. Co mogło być przyczyną tego, że Zbór odsunął ze swojej społeczności swojego Pana? Albo Inaczej mówiąc, jak mogło do tego dojść? Spróbujemy sobie o tym powiedzieć w oparciu o listy apostoła Pawła.

 

Między innymi dzięki problemom w Zborze korynckim Duch Boży słowami apostoła Pawła wymalował w jego listach wspaniały obraz Zgromadzeń, jakie miały miejsce w Kościele Nowego Testamentu. Rzeczą jednak godną uwagi jest to, że współczesna Laodycea wielokrotnie czytając te wspaniałe opisy z życia Zboru pierwotnego nie dostrzega swojej duchowej nędzy. Można powiedzieć, że obecna teologia listów apostolskich wręcz kwitnie, jednak dzisiejszy Kościół jest ślepy i nie widzi, że jest pozbawiony wspaniałej obecności Chrystusa oraz Jego Świętego Ducha, który kiedyś w sposób przepiękny objawiał na chrześcijańskich ucztach obecność samego Chrystusa Pana, który jest Głową Kościoła. Jak to wyglądało? W oparciu głównie o pisma Pawła spróbujemy zrekonstruować przebieg Zgromadzeń ludu Bożego w czasach apostolskich i zobaczymy, że Chrystus naprawdę był wtedy realnie obecny na ucztach swojego ludu. On z nimi wieczerzał, zastawiając obficie stół niebiańskiego błogosławieństwa.

 

Otóż zauważmy, że w pierwszym liście do Koryntian cała nauka Pawła o darach Ducha Świętego jest napisana w kontekście Zgromadzeń Kościoła. Jego słowa nie są teologią zawieszoną w próżni, ale mówią one o tym, jak ma wyglądać chrześcijańskie Zgromadzenie. Czy dzisiaj współczesne tak zwane nabożeństwa wyglądają podobnie, niech każdy sam sobie odpowie na to pytanie. Także nauczanie apostoła o drodze doskonałej z I.Kor.13, którą jest Chrystusowa miłość, jest napisane w kontekście Społeczności Ciała Chrystusowego. W tamtym Zborze Chrystus był przeważnie w całej swojej pełni objawiony. W tych wierzących przejawiał się On zarówno poprzez potężne swoje nadnaturalne działanie, objawiające moc Bożą, jak też objawiał się w nich Jego charakter; była to między innymi wspaniała Chrystusowa miłość, którą Paweł mógł obserwować w swoim życiu oraz inne owoce Ducha Świętego. Dlatego apostoł pisał o tym Koryntianom, ponieważ Pan nie mógł objawiać w nich swoich wspaniałych cnót. Było to spowodowane cielesnością tego Zboru. Dlatego też w tym liście wyjątkowo dużo miejsca było poświęcone mądrości Chrystusowego krzyża, który był aktywny w życiu apostołów Baranka, gdyż jedynie z niego płynie moc do ujarzmienia cielesności Zboru. Tylko poprzez moc krzyża Koryntianie mogli na nowo całkowicie przyoblec się w Chrystusa, a poprzez to w Jego cnoty i charakter.

 

A oto wzorzec Zgromadzeń Kościoła, jaki mniej więcej maluje Nowy Testament. W jakimś prywatnym domu, w przestronnym pomieszczeniu lub w dużej jadalni, stopniowo schodzili się ludzie przynosząc najprawdopodobniej ze sobą własne jedzenie i stawiali je na wspólnym stole. W odpowiednim czasie wszyscy zasiadali do wspólnej uczty. Z Pisma Świętego można wnioskować, że to Duch Pański sam ustalał porządek Zgromadzenia i czuwał nad tym, aby wszystko przebiegało godnie i po Bożemu, dlatego także osoby nadzorujące usługiwanie przy stołach musiały być poddane Panu, czyli pełne Ducha Bożego, gdyż ta rzecz dotyczyła Społeczności. I tak spośród zgromadzonych jeden otrzymywał przez Ducha mowę mądrości, drugi przez tego samego Ducha mowę wiedzy, inny dar wiary w tym samym Duchu, inny dar uzdrawiania, jeszcze inny dar czynienia cudów, inny dar proroctwa, inny dar rozróżniania duchów, ponieważ na te spotkania przychodzili także ludzie z zewnątrz, jeszcze inny różne rodzaje języków, inny wreszcie dar wykładania języków. Pośród zebranych byli także tacy, którzy otrzymali od Pana szczególne dary niesienia pomocy oraz kierowania. Jeszcze inni pobudzeni przez Ducha Pana sprzedawali swoje mienie, a pieniądze przynosili do Zboru, kładąc je u stóp apostołów. Wszystko to zaś sprawiał jeden i ten sam Duch Pana, rozdzielając każdemu poszczególnie, jak sam chciał. Oprócz tego Duch Boży używał według swojej woli szczególnych Chrystusowych pomazańców, którzy piastowali pięć urzędów Chrystusowych. I tak apostołowie pilnowali modlitwy oraz zwiastowali Chrystusa i to ukrzyżowanego. Poprzez tę mowę w ludziach pracowała moc Chrystusa zmartwychwstałego. Ich mowa przynosiła do serc ludzkich obecność żywego Chrystusa. Prorocy z kolei służyli mowami prorockimi przepowiadając czasami przyszłość, a nauczyciele wyłuszczali ważne prawdy Boże, które Pan chciał przekazać dla danego Zgromadzenia. Do Zboru przychodzili też ludzie niewierzący, lecz w Kościele bardzo intensywnie przejawiał się Duch proroctwa. Wielu uczniów Pańskich prorokując badało i osądzało przybyszów z zewnątrz, ujawniając skrytości ich serc. W tym samym czasie Duch Święty osobiście i bezpośrednio przekonywał niewierzących oraz letnich chrześcijan o grzechu, o sądzie i o sprawiedliwości, co prowadziło tych ludzi do prawdziwej pokuty i upamiętania. Nikt nie musiał błagać ludzi, aby nawrócili się i nikt na siłę lub podstępem nie ciągnął ich do zbawienia. Ale w taki sposób sam Pan bardzo intensywnie przydawał do Zboru nowe dusze. Temu wszystkiemu towarzyszyło śpiewanie psalmów, hymnów i pieśni duchowych, które ze szczerego serca, z dziękczynieniem wdzięcznie śpiewano Bogu. W taki sposób Zgromadzenie samo siebie nauczało i napominało we wszelkiej Bożej mądrości. Dzięki temu każdy miał osobistą społeczność nie tylko z innymi biesiadnikami, ale także z samym Chrystusem. A nasz Pan znając potrzeby oraz serce każdego człowieka, który był obecny przy Jego Stole, w swojej mądrości, wszechwiedzy i miłości dotykał się go osobiście lub poprzez innych wierzących. Każdy obecny w tym miejscu przeżywał realne działanie Pana i wychodził posilony oraz umocniony w wierze, umocniony w bliskiej więzi ze swoim Zbawicielem i Bogiem. Tamten Zbór nie znał teologii wyznawania obietnic Pisma, ale znał żywego Boga i w Nim stale umacniał się, w Jego łasce i potężnej mocy. Następnie, przeważnie późnym wieczorem, pod koniec Zgromadzenia, odbywało się łamanie chleba, które było zwiastowaniem śmierci Pańskiej. Był to znak, że Zbór zgromadzony jest wokół krzyża Chrystusowego, że Kościół jest ukrzyżowany z Chrystusem dla tego świata, a świat jest ukrzyżowany dla Kościoła. Dzięki temu, że stara grzeszna natura wierzących była ujarzmiona poprzez działający w ludziach krzyż, Chrystus mógł realnie objawiać się swojej Oblubienicy. Wyrazem tego był cały przebieg Zgromadzenia ludu Bożego. W Psalmie 23,5 Dawid tak oto mówi:Zastawiasz przede mną stół wobec nieprzyjaciół moich. Namaszczasz oliwą głowę moją, kielich mój przelewa się. Tak, nasz Pan zastawia swój stół przed nami wobec naszych nieprzyjaciół, wobec szatana, świata i ciała. Ten stół jest suto zastawiony Bożym pokarmem. Jest nim Ciało i Krew Pańska. Cielesny Zbór, który służy Bogu w oparciu o rzeczy zewnętrzne, a nie w oparciu o krzyż, nie ma prawa spożywać z tego ołtarza. Kielich takiego Zboru nie przelewa się, ale jest pusty, a jego głowa nie jest namaszczona olejem Ducha Świętego, ale jest sucha. Rzeczą znamienną jest, że właśnie Zbór koryncki powoli stawał się takim cielesnym Kościołem. W Pieśni nad pieśniami 1,12 oblubienica wypowiada takie oto słowa:Dopóki król jest przy stole biesiadnym, mój nard wydaje swą woń. Inaczej mówiąc, dopóki Chrystus zasiada przy stole z Kościołem, Duch Boży objawiając w ludziach Chrystusową woń utrzymuje na Zgromadzeniach Boży porządek. Wszystko dzieje się godnie i po Bożemu, ponieważ ciało nie może robić tego, czego chce. Można tu się znowu posłużyć ludzkim podobieństwem z życia jakiegoś zakładu pracy. Gdy pracownicy podczas jakiejś okolicznościowej uroczystości przez dłuższy czas przebywają bez kierownictwa, wtedy czasami atmosfera panująca tam trochę rozluźnia się, co powoduje zamieszanie i ogólny chaos. Jednakże w momencie pojawienia się dyrekcji sytuacja zmienia się diametralnie. Od tej pory wszyscy zaczynają zwracać baczną uwagę na swoje własne zachowanie. Nikt nie musi pouczać drugiego, aby przestał błaznować lub wygłupiać się, ponieważ wystarczy sama obecność kierownictwa tej firmy. Jest to bardzo niedoskonały obraz tego, co dzieje się w Kościele, gdy przy jego stole zasiada Zmartwychwstały Chrystus. Dlatego widzimy, że nieprzypadkowo Koryntianie mieli problemy z zachowaniem porządku podczas Społeczności. Ci wierzący bardzo szybko po swoim nawróceniu zaczęli lekceważyć obecność samego Chrystusa, który zasiadał z nimi przy wspólnym stole. Apostoł Paweł poświęcił bardzo wiele uwagi temu zagadnieniu, pisząc do tego Kościoła. Zbór ten nie potrafił w porządku Bożym przyjąć od Pana posługi darami Ducha Bożego, nie potrafił godnie zachowywać się przy stołach oraz godnie przystępować do Wieczerzy Pańskiej. Wiele napomnień było skierowanych także bezpośrednio do kobiet, które mocna uchybiały podczas Zgromadzeń w swoim ubiorze oraz zachowaniu. Niektórzy wierzący jawnie zaprzeczali zmartwychwstaniu Pańskiemu. Byli też tacy, o których sam apostoł Paweł powiedział, że nie znają Boga. Dlaczego tak było? Ponieważ powoli ten Zbór stawał się cielesny, wypierając przez to ze swojego Zgromadzenia samego Chrystusa. Koryntianie powoli, ale sukcesywnie, zaczęli bliźniaczo upodabniać się do Laodycei. Jednakże do momentu, gdy Święty zasiadał przy wspólnym stole z Koryntianami, Bóg ich srogo sądził, gdyż wielu chorowało lub umierało. To świadczy o tym, że, pomimo uaktywniającego się coraz bardziej ciała, wtedy Chrystus był jeszcze obecny w tym Zborze. Dzisiaj, gdyby nasz Pan wrócił nieoczekiwanie do swojego laodycejskiego Kościoła, wielu z tych, którzy beztrosko biorą udział w łamaniu chleba, musiałoby także umrzeć lub zachorować. Tak! Nasz Pan chce wieczerzać ze swoim ludem, jednak musimy pamiętać, że On jest święty, a Jego świętość objawia się najbardziej na Jego domownikach. Po śliskim gruncie chodzą ci, którzy próbują spoufalać się ze Świętym Jahwe lub kusić Jego Ducha. I tak oto Kościół zaczął tracić Chrystusowe przyobleczenie, jego nard przestawał wydawać swoją woń, a olej zaczął schnąć. Zamiast tego coraz intensywniej zaczął rozchodzić się smród ciała. Żyjąc w takim stanie i nie pokutując Zbór Pański z biegiem lat stał się całkiem nagi. Nastały czasy Laodycei, gdzie ciało na dobre zaczęło dominować, przez co także na spotkaniach wierzących wkradł się bezład i spory. Jednak nadal Zbór nie chciał pokutować. Pomimo tego Kościół tęsknił za obecnością Pana oraz za Bożym porządkiem. Wkrótce Bóg stał się bardzo odległy dla ludzi, a ciało dalej niszczyło ład Zgromadzeń. Wierzący byli świadomi, że Bóg jest Bogiem porządku, dlatego być może wpadli z czasem na pomysł, aby ucywilizować cielesność wiążąc ją zakonem. W tym celu oddzielono luźną społeczność ludzi, ich swobodne rozmowy, posiłki oraz wspólne spędzanie czasu od społeczności przy Stole Pańskim, przy którym stary Adam nie był w stanie godnie zachować się, a chrześcijańskie spotkania zaczęto organizować znowu w specjalnych do tego budynkach, zwanych później świątyniami, kościołami, kaplicami lub domami modlitwy. Wszyscy odetchnęli z ulgą, ale do czasu. Okazało się, że dzieci, starcy oraz osoby słabsze nie były w stanie sprostać narzuconym rygorom, panującym na długich Zgromadzeniach, które wkrótce ze względu na ich charakter nazwano nabożeństwami. Miało to na celu podkreślenie tego, że zbierając się przed Bogiem należy zachować powagę sytuacji oraz nabożny szacunek wobec Pana. Zatem Kościół zamiast wydać swoje ciało na krzyż, związał je zakonem, stanowczym i powszechnym rygorem, którego jednak nie każdy był w stanie przestrzegać. Jednak i w tym względzie wkrótce znaleziono rozwiązanie. Dzieciom zorganizowano w czasie nabożeństw odrębne zajęcia, nazywając je z czasem religią, szkółką niedzielną, nabożeństwem młodzieżowym lub dziecięcym, a niemowlętom i ich matkom zbudowane tak zwane akwaria. Starsi natomiast poradzili sobie sami pozostając w domach, dzięki czemu duszpasterze znaleźli dalsze pole dla swojej owocnej działalności. I znowu wszyscy odetchnęli, nastał upragniony porządek i ład. Być może w taki oto sposób Kościół rozdzielił stół społeczności Ciała Pańskiego na dwie części. Panie! Wybacz nam nasz grzech i wróć do naszej Społeczności! Bardzo tęsknimy za Tobą i także pragniemy, abyś z nami zaczął wieczerzać, a my z Tobą. Amen.

 

W Zborze Apostolskim Chrystus nadal wchodził pod strzechy wielu mieszkań, w których zbierało się na ucztach wokół Niego mnóstwo ludzi, a On wieczerzał z nimi. Przychodziły tam również dzieci. Kiedyś apostołowie uważali, że Chrystus jest zbyt ważną i wielką osobą, aby poświęcać swój czas maluczkim. Zatem ci pierwsi uczniowie Pańscy mieli także pokuszenie, aby oddzielić swojego Pana od społeczności z najmłodszymi. Lecz Pan ich zganił i powiedział, aby nie zabraniali dzieciom przychodzić do Niego, gdyż do takich należy Królestwo Boże. I tak się stało. W Zgromadzeniu apostolskim przy Stole Pana było miejsce dla niemowląt i dla dzieci. Wszyscy siedzieli przy stołach i jak rodzina ucztowali ze swoim Panem. Było to zgodne z tym, co jest powiedziane w Psalmie 148,12-13:Młodzieńcy, a także dziewice, starcy razem z dziećmi. Niech chwalą imię Pana, bo samo Jego imię jest wzniosłe, Chwała Jego jest nad ziemią i niebem! Zatem dla wszystkich było miejsce w Społeczności Ciała Chrystusowego. Wtedy jeszcze Zbór nie znał podziału na społeczności młodzieżowe, dziecięce i dla seniorów, ale wszyscy razem radośnie chwalili Pana. Dzieci mogły czuć się swobodnie przy Stole Pańskim. Mogły one mieć społeczność z dorosłymi, jak i z samym Chrystusem, który osobiście poprzez swojego Ducha usługiwał i obficie zastawiał stół duchowym bogactwem niebios. Spontaniczność i radość Ducha Świętego panujące tam sprawiały, że dzieci nie nudziły się, ale chętnie przebywały z Bożą Rodziną. Wierzę, że dzieci nie były problemem pierwotnego Zboru. Jednak ten problem pojawił się we współczesnej Laodycei. Gdy Zbór oddzielił Chrystusa od braterskiej społeczności, wchodząc w tak zwane nabożeństwa, pełne powagi, gdzie obowiązuje duża dyscyplina, skupienie i pełna cisza, wtedy dzieci zaczęły być uciążliwe w Zborze. Zakon nie był w stanie przez dłuższy czas uspokoić i uciszyć maluczkich. Dlatego wkrótce zorganizowano dla nich tak zwane szkółki niedzielne i ludzie odetchnęli z ulgą, a dzieci uradowały się, że minęła nuda. I gdy Zbór założył maskę faryzejskiej pobożności w postaci współczesnej celebry, dzieci zostały odsunięte od społeczności Ciała Chrystusowego, ponieważ one jeszcze nie potrafią tego robić, co ich rodzice, nie potrafią długo i sztucznie się skupiać. Dzieci są spontaniczne oraz wolne od cielesnej i sztucznej pobożności, i do takich należy Królestwo Boże. I oto w taki sposób współczesny Kościół zabronił maluczkim przychodzić do Chrystusa, naszego Pana. Kto ma uszy niech słucha, co Duch mówi do Zboru. Amen.

 

Chrystus stoi u drzwi naszych prywatnych domów 

oraz mieszkań i kołacze. Nasz Pan chce, abyśmy 

wpuścili Go do środka, aby mógł z nami wieczerzać, 

zasiadając z całą Bożą Rodziną przy wspólnym stole.       

  

<< powrot