<< powrot

 

Słowo z Edmonds

 

 

I. LISTY DO SIEDMIU ZBORÓW - DUCHOWY UPADEK KOŚCIOŁA.

  

1. Relacje między siedmioma Zborami a Chrystusem.

 

       Zauważmy, że każdy z siedmiu Zborów opisanych w Apokalipsie możemy określić tylko jed­nym słowem, które zasadniczo oddaje sytuację danego Kościoła w odniesieniu do samego Chry­stusa. Te cechy poszczególnych Społeczności mówią o relacjach panujących między nimi a na­szym Panem. Przedstawiłem to w poniższej tabelce.

 

Zbór

Kościół

Smyrna

Bogaty w Chrystusa

Filadelfia

Wytrwały z Chrystusem

Efez

Oziębły dla Chrystusa

Pergamon

Podzielony w Chrystusie 

Tiatyra

Podzielony w Chrystusie 

Laodycea

Nagi bez Chrystusa

Sardes

Martwy dla Chrystusa

 

         Opisując sytuację tych siedmiu Społeczności, rozpoczniemy od Zboru w Smyrnie. Widzimy, że wierzący ci żyli w wielkim ucisku i nędzy materialnej, wręcz w skrajnie trudnej sytuacji. Ktoś mógłby powiedzieć, że była to dla nich kara. Jednak nasz Pan nazywa ten Kościół bogatym! Sam list nie wyjaśnia nam, co jest bogactwem tego Kościoła, ale możemy o tym dowiedzieć się na zasadzie kontrastu, czytając list do Zboru w Laodycei, który był z perspektywy Bożej Kościo­łem biednym. Zatem Kościół w Smyrnie nie był nagi, jego cielesność była ukrzyżowana w ogniu Bożego ołtarza. Zbór ten był przyobleczony w samego Chrystusa, który bez przeszkód poruszał się w swojej Oblubienicy. W centrum tego Zgromadzenia stał krzyż, przez co Bóg Ojciec był uwielbiony w dziełach swojego Syna. Zatem bogactwem tamtych wierzących był sam Bóg. Oni byli zdani jedynie na Niego, nic innego nie umieli i nie potrzebowali. Nasz Pan objawiał się wśród nich potężnie. Kościół ten nie musiał trzymać się kurczowo Bożych obietnic, nie musiał stale wyznawać i przypominać sobie literalnych obietnic Słowa Bożego. Zbór ten nie musiał być stale podtrzymywany w wierze za pomocą jedynie kroplówki litery Słowa, ale obietnice Pańskie każdego dnia wypełniały się w życiu ludu Bożego, a zwiastowane Słowo było cały czas żywe i skuteczne, ostrzejsze niż miecz obosieczny. Zbór ten nie musiał stale miotać się w chwytaniu się obietnic danych przez ukrywającego się Boga, nie musiał stale opierać się na intelektualnej wie­rze w wierność Boga, ponieważ nasz Pan nie ukrywał się przed tym ludem. Wręcz odwrotnie. Bóg stale objawiał tam swoją obecność poprzez między innymi wypełnianie w życiu poszcze­gólnych wierzących swoich obietnic. Dlatego pomimo wielkiego ucisku ludzie ci żyli w niepoję­tej duchowej wolności, a ich serca wypełniał pokój Chrystusowy. Kościół ten nie uprawiał jedy­nie teologii tego, co mamy w Chrystusie, ale on żył doświadczając cały czas tego duchowego bogactwa, gdyż Bóg był stale pośród nich. Tak! Oni byli naprawdę bogaci w Panu. On był stale z nimi, a z Nim były wszystkie Jego obietnice.

 

       Następny Zbór, Kościół w Filadelfii, możemy nazwać wytrwałym. Określenie to stanowi jeden z aspektów wierności Bogu. Jednak nie chodzi tutaj o unikanie duchowego nierządu. Pomimo tego temat ten także dotyczy tajemnicy jednego Ciała, którym jest Chrystus i Jego Kościół. Nasz uwielbiony Pan spytał się kiedyś Saula z Tarsu: Czemu mnie prześladujesz? Zatem dzisiaj ten sam Chrystus, który porusza się w swoim nowym Ciele, jest tak samo prześla­dowany i znieważany jak kiedyś. To tak naprawdę Chrystus jest nadal atakowany przez szatana, a nie sam Kościół, gdyż bez Pana Zbór powoli staje się martwym siedliskiem wszelkiego nieczy­stego ducha. I oto widzimy, że Zbór w Filadelfii posłusznie wytrwał przy swoim prześladowa­nym Panu. Ci ludzie nie zaparli się prześladowanego i zhańbionego Chrystusa w obawie o swoje życie, ale wytrwali przy Nim, pomimo, że dotknęły ich te same cierpienia. Podobnie jak Mojżesz woleli znosić ucisk wespół z Ciałem Chrystusa, aniżeli zażywać przemijającej rozkoszy grzechu, uznając hańbę Chrystusa za większe bogactwo niż skarby Wielkiego Babilonu.Byli oni podobni Hebrajczykom, którzy wiernie stali przy współbraciach wystawionych publicznie na zniewagi i udręki, podobni ludziom, którzy cierpieli wespół z więźniami, doznając przez to z radością gra­bieży swojego mienia (Hebr.10,33-34).Zatem Kościół ten wiernie trwał przy swoim Panu, który nadal idzie drogą krzyża. Ten Zbór uczestniczył w cierpieniach Chrystusa, stając się podobnym do Niego w Jego śmierci (Filip. 3,10). 

 Kolejnym Zgromadzeniem jest Zbór w Efezie. Ten Kościół miał wytrwałość i także cierpiał dla imienia Pana, a nie ustał. Wierzący ci nawet nienawidzili jawnych uczynków duchowych nierządników, ale z jakiegoś powodu porzucili swoją pierwszą miłość do Pana. Ten Zbór stał się oziębły.Na zewnątrz wszystko wyglądało tak samo, ale w sercach ludzi pojawił się religijny legalizm i przyzwyczajenie, nastąpił wielki wewnętrzny duchowy upadek ludu Bożego. Nastąpiła niewidoczna detronizacja naszego Pana w sercach Oblubienicy Baranka i takie były jej uczynki. Taka sytuacja nie mogła trwać długo. Coś wkrótce musiało zasiąść na pustym tronie serc ludz­kich.

 

Następne dwa Zbory, w Pergamonie oraz w Tiatyrze, były w bardzo podobnym do siebie stanie duchowym. Stanowiły one Kościół podzielony. Oba Zbory wiernie trwały przy Panu w Jego cierpieniach, ale pojawili się w ich Zgromadzeniach duchowi nierządnicy, czyli ludzie kła­niający się Prawdziwemu Bogu, a także innym bogom i spożywający poświęcone im pokarmy. Jest tylko jedna różnica między tymi Kościołami. Wersety Obj.2,15.24 wydają się sugerować, że w Pergamonie większość stanowili ludzie wierni Bogu, a nierządnicy duchowi byli mniejszością, natomiast w Tiatyrze sytuacja była odwrotna. Więcej było tam duchowych wszeteczników, a mniej chrześcijan, którzy nie ulegli bałwochwalstwu.

 

        Następny Kościół, którym jest Zbór w Laodycei, otrzymał miano nagiego. Praktycznie prawie cały Zbór zaczął uprawiać połowiczne chrześcijaństwo. Na zewnątrz ten Kościół służył Bogu, ale w sercach swoich kłaniał się innemu bożkowi, swojemu, ja", swojemu ciału. Ta ciele­sność ludzka poczuła się bogata i dostatnia, zaspokojona. Wierzący służyli swojej pożądliwości oczu i ciała oraz pysze życiowej. Wszyscy zaczęli wraz z całym pogańskim światem służyć ciału i cudzołożyć duchowo. Bez żadnych skrupułów Kościół zaczął uczestniczyć w różnych pogań­skich praktykach. To ukryte i nieświadome powszechne duchowe cudzołóstwo sprawiło, że Zbór nawet nie dostrzegł faktu, iż Pan odszedł z Jego Zgromadzenia i stanął na zewnątrz. Kościół przez to stał się nagi. Już nie był przyobleczony w Chrystusa, w szaty Jego sprawiedliwości, ale grzech mieszkający w ciele ludzi stał się jawny przed Bogiem i Jego aniołami. Zatem lud Pana utracił całe swoje bogactwo, to znaczy samego Boga objawionego w Kościele. Ale o zgrozo, ci wierzący myśleli o sobie całkiem inaczej. Wystarczyły im w ich życiu literalne obietnice Boże, możliwości ludzkiego ciała i rozumu oraz nieliczne przejawy łaski Bożej. Ich bogactwem już nie był objawiony Bóg, ale inne między innymi pobożne rzeczy. Pomimo, że Zbór ten był wszcze­piony w Chrystusa, jednak możemy śmiało nazwać go Kościołem umierającym, gdyż Chrystus powiedział do niego: Wypluję cię z ust moich. Ten Boży lud w swojej pysze i arogancji ducho­wej powoli i nieświadomie umierał duchowo, podobnie jak żaba powoli gotowana w wodzie. Dla niego nagość duchowa i fizyczna nie były już haniebne, gdyż oczy tych ludzi były ślepe. Oni byli przyzwyczajeni do nagości podobnie, jak ta przysłowiowa żaba do gorącej wody.

 

Ostatni Kościół, Zbór w Sardes, był martwy. Miał imię, że żyje, ale był odcięty od Drzewa Żywota, którym jest Chrystus. Dzisiaj jest wielu, którzy określają się jako chrześcijanie, ale ilu z nich jest żywych w Chrystusie? W Sardes ostało się zaledwie kilka osób, które nie skalały swo­ich duchowych szat przez ciało (por.Obj.3,4 i Judy l,23). Tylko kilka osób nie chodziło przed Bogiem nago, nie kłaniając się swojemu ciału, dlatego Chrystus nie wypluł ich ze swoich ust i nie wymazał ich imion z księgi żywota. Kto ma uszy, niechaj słucha, co Duch mówi do Zborów.

 

   Łatwo możemy zauważyć, że przedstawiłem sytuację tych siedmiu Kościołów w innej kolej­ności, niż opisuje to Biblia. Uczyniłem to jednak w taki sposób, ponieważ jak zapewne wielu z nas spostrzegło, pozwoli nam to ujrzeć, w jaki sposób następuje duchowy upadek Zboru Pań­skiego. Duch Boży w tych siedmiu listach objawia nam ku przestrodze drogę duchowego upadku Kościoła. Jednak zanim to opiszę, chcę byśmy przyjrzeli się temu w oparciu o analogię związku małżeńskiego dwóch osób. Jest to bardzo wymowne dla nas jako Kościoła, gdyż Zbór Pański oraz Chrystus stanowią Boże Małżeństwo. 

2. Podobieństwo o małżeństwie. 

Oto dwoje zakochanych ludzi wchodzi w związek małżeński ślubując sobie dozgonną wier­ność małżeńską w chwilach dobrych, jak i złych. Ich jedynym bogactwem jest ich wzajemny związek, któremu służy wszystko inne. Czyli oni sami są dla siebie tym bogactwem, najcenniej­szą rzeczą, wokół której wszystko się obraca. Ludzie ci wspierają się nawzajem w najcięższych dla siebie chwilach. Są tak w sobie zakochani i tak sobą zaabsorbowani, że nawet nie dostrzegają swoich problemów natury egzystencjalnej. Lecz po pewnym czasie w sercu kobiety wygasają te głębokie uczucia. Jej mąż przestaje być już dla niej najważniejszy. Żona zaczyna więc ukrywać to i udaje, że nic się nie stało. Wszystko na zewnątrz w ich związku wydaje się takie same, ale w sercu kobiety następuje wielka zmiana. Porzuca ona swoją pierwszą miłość do męża, nie przy­znając się do tego i nie próbując temu zaradzić. Jej serce powoli zaczyna jednak odczuwać pust­kę. Po pewnym czasie to niespełnienie daje o sobie znać. Dlatego ta kobieta zaczyna budować swój własny wewnętrzny świat, niezależny od jej męża. Następuje pewien rozdźwięk w ich mał­żeństwie. Jest to jeszcze ledwo dostrzegalny podział w ich życiu na sfery wspólne dla ich obojga, jak też na sfery niedostępne dla mężczyzny, który powoli zaczyna odczuwać w swoim sercu to, co stało się w sercu jego żony. Jednak kobieta nadal maskuje się i wypiera się przed mężem swo­jego postępowania, gdy ten delikatnie próbuje z nią porozmawiać na dany temat. Z biegiem cza­su tę kobietę łączy z jej mężem już tylko łoże małżeńskie, dzieci, dom i inne rzeczy materialne. Jej serce jest już całkowicie oddzielone od małżonka. I oto kobieta ta poznaje innego mężczyznę. Od tej pory żyje w ukrytym cudzołóstwie z tym człowiekiem; często naga wchodzi do jego łóżka i obcując z nim, już nie tylko duchowo, ale też fizycznie zdradza swojego męża. Gdy on próbuje odbudować utracone z nią więzi, w swojej zatwardziałości kobieta ta całą winą za nieudany związek zaczyna obarczać swojego męża. Wkrótce grzech niewiasty wychodzi na jaw, ale ona nadal nie chce z niego zrezygnować, pomimo, że mężczyzna przez długi czas próbuje ratować swoje małżeństwo, każdego dnia wybaczając liczne grzech swojej żony. Dlatego jej mąż po pewnym czasie z wielkim smutkiem występuje o rozwód. Od tej pory jego żona staje się dla nie­go jakby martwa, przestaje być już formalnie jego żoną. 

3. Proces duchowej śmierci Kościoła. 

Zauważmy, że taki mniej więcej obraz przedstawia te siedem listów do Zborów Bożych, jeśli chodzi o Chrystusa i Jego Kościół.

 

Zbory w Smyrnie i Filadelfii nie otrzymały od Pana żadnego napomnienia i stanowią one uzupeł­niający się żywy obraz Zboru Apostolskiego, który poślubił nasz Pan i w którym zacząłsię On poruszać. Ten Zbór był naprawdę bogaty, jeśli chodzi o obecność samego Chrystusa. Nikt nie miał żadnych wątpliwości, co do Jego obietnic i wierności. Ale każdy mógł liczyć na Jego jawną pomoc tu i teraz, a nie tylko w dalszej, bliżej niesprecyzowanej przyszłości. Jednak także każdy musiał się liczyć z Jego stanowczym napomnieniem. Lud Boży żył w bojaźni Bożej. Relacje Bo­ga z Jego ludem były bardzo bliskie. Kościół z wielką wytrwałością niósł hańbę Chrystusową, trwając przy swoim Panu. Ten Zbór naprawdę kochał swojego Mistrza i żył już całkowicie dla Niego. Dlatego szedł wytrwale za swoim Nauczycielem drogą krzyża, drogą prób i doświadczeń. Ale oto czytamy o Zborze w Efezie, który podobnie miłował Pana oraz cierpiał wraz z Nim i był w tym wytrwały, że nagle porzucił swoją pierwszą miłość do Chrystusa. W sercach ludzi nastąpił wielki duchowy upadek, który był zasadniczym powodem dalszego odstępstwa ludu Bożego. Chrystus przestał być niepodzielnym władcą w sercach Efezjan, za co zostali oni stanowczo napomniani. Sytuacja wydawałoby się nie była aż tak groźna, gdyż ci wierzący nienawidzili jaw­nych uczynków duchowych nierządników. Podobnie żona z powyższego podobieństwa, pomimo utraty swojej miłości do męża, na samym początku mogła nienawidzić jawnego cudzołóstwa. Jednak z biegiem czasu sama dopuściła się zdrady. Zauważmy, że taki właśnie obraz przedsta­wiają dwa kolejne listy do Zborów w Pergamonie i Tiatyrze. Tak właśnie stało się z oziębłym Kościołem. Obj.2,13.19 pokazuje, że także te Zbory miłowały Pana i wiernie trwały w Jego cier­pieniach. Jednak w Ciele Chrystusa nastąpił podział. W Pergamonie pojawili się już nieliczni duchowi cudzołożnicy. Oblubienica Chrystusa zaczęła wewnętrznie oddzielać się od Pana i zdradzać Go z innymi bożkami. Przewodnik dał pozwolenie, aby to zjawisko nasilało się. Ko­ściół nie pokutował, nie przyznał się do tego przed Panem i nie zwrócił się do Niego z prośbą o odnowienie relacji z Bogiem. Dlatego widzimy, że w Tiatyrze duchowi nierządnicy stanowią już większość. Kościół nadal oddala się w swoim cudzołóstwie od Pana, a przewodnicy nadal nie przeciwdziałają temu. I oto taka sytuacja prowadzi do tego, iż w Laodycei widzimy Zbór, który już nie pamięta lub nawet nie zna drogi krzyża,nie zna bliskiej relacji z Panem objawionej w wiernym trwaniu w Jego prześladowaniach. Ten Zbór już praktycznie w całości oddany jest cu­dzołóstwu duchowemu i nawet nie jest tego świadomy. Kościół ten jest nagi; zasiadł on w po­gańskiej świątyni kłaniając się wraz z poganami ich ohydnemu posągowi: ciału. Dlatego prawie całkiem zostały zerwane bliskie więzi między Chrystusem a Kościołem, ponieważ nasz Pan od­dalił się od tego niewiernego Zgromadzenia, nad którym zawisła groźba duchowej śmierci. Jed­nak Bóg chce uratować swój lud przed swoim sądem, dlatego próbuje wprowadzić w życie Ob­lubienicy Pańskiej ogień krzyża, który jedynie ma moc, aby zniszczyć wszeteczną cielesność Kościoła, aby przyoblekł się on ponownie w Pana Jezusa. Ale w liście do Zboru w Smyrnie wi­dzimy już Kościół, który nie przyjął Bożego napomnienia, nie przyjął ognia krzyża, ale nadal żył poddany swojemu ciału. Ten Zbór był już martwy dla Boga. Kościół ten otrzymał od swojego Oblubieńca list rozwodowy. Pozostało tylko kilka osób, które otrzymały od Pana białe szaty i których imion Bóg nie wymazał z księgi żywota. I w taki oto sposób, niegdyś żywy, wierny i pełny Bożej Chwały Kościół umarł duchowo. Został odcięty od Drzewa Żywota. Oby Bóg nie dopuścił do tego, aby współczesny Kościół spotkał ten sam los. Zostało mi wyraźnie pokazane, że dzisiaj Zbór Pański zmierza w kierunku duchowej śmierci. Panie! Zawróć nas z tej drogi i przyprowadź ponownie swoją Oblubienicę pod zbawienny krzyż Golgoty. Amen. 

4. Podobieństwo o synu ogrodnika.

  

        Pewien sędziwy ogrodnik miał syna, któremu zlecił wykarczowanie lasu i zasadzenie w jego miejsce wielkiego sadu. Młodzieniec był zdrowy, silny i chętny do pracy. Niezwłocznie zabrał się do swojego dzieła. Sukcesywnie wycinał mniejsze obszary lasu i od razu obsadzał je drze­wami owocowymi. Z biegiem lat trochę osłabł fizycznie, ale nadal był zdrowy i posłusznie z wielkim zaangażowaniem kontynuował powierzone mu zadanie. Jednakże pewnego pięknego poranka poczuł się trochę osłabiony. Tego dnia jego praca szła mu nieco wolniej niż zwykle. Od tego czasu nie był on już taki chętny do dzieła, które zlecił mu jego ojciec. Pomimo to dalej po­słusznie wykonywał powierzone mu obowiązki. Okazało się wkrótce, że człowieka tego zaata­kował wirus pewnej choroby wrzodowej. Ojciec mówił synowi, aby poszedł do lekarza zbadać się, jednak ten lekceważył swojego ojca, dalej pracując w lesie. Po pewnym czasie na ciele mło­dego mężczyzny pojawiły się nieliczne czerwone plamy. Choroba zaczęła dalej postępować. Oj­ciec znowu upomniał syna, ale ponownie bez rezultatu. Upór syna sprawił, że pewnego dnia obudził się z nielicznymi bolesnymi wrzodami. Ogrodnik tym razem bardziej stanowczo zwrócił się do syna. Ten pozornie wysłuchał go, ale nadal nie przejmował się swoim stanem zdrowia i starał się dalej ciężko pracować, chociaż efekty tego były teraz znikome. Wkrótce nadszedł czas, że tego młodego mężczyznę pokryły na całym ciele bolesne i cuchnące wrzody. Teraz już tylko leżał półprzytomny w łóżku, a ojciec poprzez intensywną kurację starał się uratować syna od śmierci. Na próżno. Ciało tego człowieka nie poddało się zabiegom leczniczym i po pewnym czasie syn umarł. Ojciec był bardzo smutny, a dzieło karczowania lasu nie zostało ukończone.

 

Tak! Chrystus zlecił swojemu Kościołowi karczowanie Wielkiego Babilonu, a w jego miej­sce zasadzanie Bożego Ogrodu. Na początku Zbór z wielkim zapałem wiernie wypełniał polece­nie swojego Pana, chociaż czasem miał mniejszą moc, niż zwykle, ale nadal był zdrowy, kochał swojego Zbawiciela. Jednak wkrótce podupadł na zdrowiu. Zaatakował go wirus oziębłości do Chrystusa i już nie był tak bardzo chętny i pilny w pracy Bożej, pomimo to dalej ją kontynuował. Jednak nie zwrócił się z prośbą o pomoc do Pana, dlatego wkrótce na jego ciele pojawiły się nie­liczne plamy wrzodowe, czyli duchowi nierządnicy, z którymi Pan walczył osobiście mieczem swoich ust. Ale Zbór nie upamiętał się. Dlatego później pojawiły się także wrzody, martwe i gni­jące części ciała, czyli dzieci fałszywej prorokini Izebel, które nasz Pan postanowił zabić. Na próżno. Zbór nie poddał się napomnieniom i zabiegom Chrystusa. Oziębłość serc ludzkich prze­szła w końcowy stan choroby całego Kościoła, który prawie w całości zaczął cudzołożyć du­chowo. Całe ciało Zboru było czerwone od nierządu duchowego i pokryte odrażającymi wrzo­dami. Nawet ogniowa kuracja krzyża nie pomogła. Wkrótce Kościół duchowo umarł. Stał się częścią duchowego Babilonu.

 

5. Słowo do starszych Kościoła.

  

Łatwo możemy zauważyć, że w tych siedmiu listach Pan Jezus zasadniczo zwraca się do starszych Kościoła, od których w największej mierze zależy duchowa sytuacja Zboru. Dlatego to, co napisałem powyżej, krotko odniesiemy do słów skierowanych bezpośrednio do aniołów Zborów.

 

       Zatem widzimy, że aniołowie Zborów w Smyrnie i Filadelfii byli bogaci w społeczność z Bogiem i Jego wspaniałą obecność. Ci przewodnicy szli wytrwale za swoim Panem poprzez do­świadczenia, cierpienia a nawet śmierć. Tacy właśnie byli pierwsi przewodnicy Zboru Pańskie­go. Pan objawiał się im pośród ognia doświadczeń. Ale oto w liście do Zboru w Efezie czytamy, że przewodnik idący odwieczną drogą krzyża za swoim Panem, drogą bezkompromisowej miło­ści, nagle porzucił swoją pierwszą miłość do Pana. To był jeden zasadniczy zarzut Baranka Bo­żego do przewodnika tego Kościoła. Jakie były tego konsekwencje dla ludu Bożego, czytamy o tym w listach do Pergamonu i Tiatyry. Oto przewodnicy, którzy kiedyś z miłości szli z determi­nacją za Panem, utraciwszy swoją gorliwość dla Pana i bezkompromisowe staranie o Jego Dom Boży, pozwolili, aby w Zborze pojawili się duchowi nierządnicy. Przewodnicy pozbawieni swo­jej pierwszej gorliwej miłości do Pana nie posłuchali napomnień swojego Mistrza i pozwolili, aby Zbór zaczął uprawiać nierząd duchowy, czyli zdradzać swojego Oblubieńca. Były dwa na­pomnienia Baranka do starszych. Pierwsze na początku, gdy było jeszcze niewielu nikolaitów, oraz drugie, gdy nierządnicy stanowili już większość w Zborze, ale przewodnicy nie przyjęli żadnego z napomnień. Ich oziębłe serca bardziej ceniły sobie ludzi. Za cenę większej liczby zborowników sprzedali swojego Pana i nie upamiętali się. W dzisiejszych czasach to zjawisko jest na porządku dziennym. W konsekwencji tego cały Kościół żyje w duchowym cudzołóstwie ze światem. Martwa mucha prawie całkowicie zepsuła olejek aptekarza. Zasiadamy we współcze­snych świątyniach pogańskich (TV, rozrywka, kultura, religijność,...) i kłaniamy się ciału, w którym mieszka grzech. Ta sytuacja jest ukazana w liście do Laodycei. Bóg w tym liście już nie gani przewodników, ale jedynie przedstawia ich upadek duchowy. Oni już nie tylko są oziębli, ale już nie pamiętają, albo wręcz nie znają, drogi krzyża, drogi miłości i wytrwania przy Panu w Jego cierpieniach. Mało tego! Przewodnicy żyją w całkowitej symbiozie ze światem, z jego wła­dzą i religijnością, nie przeszkadza im też, że Chrystus odszedł z ich Zgromadzeń i stoi na ze­wnątrz. Pomimo tego oni czują się nawet zaspokojeni duchowo, bogaci, chociaż jest całkiem in­aczej. Bóg ukrył się! Prawdziwe i jedyne bogactwo ludu Bożego, Chwała Pana, odeszła od star­szych Kościoła. Przewodnicy w oparciu o możliwości ciała zaczęli sami dokonywać podboju świata. Ale Pan powiedział do anioła Zboru w Laodycei: Wypluję cię z ust moich. I oto widzimy tę sytuację w liście do Zboru w Sardes, gdzie Pan zwraca się do anioła Kościoła: Masz imię, że żyjesz, ale jesteś umarły. W taki sposób nasz Pan osądził niewierność i zatwardziałość serc swo­ich sług. On wielokrotnie ich napominał, nawet sam osobiście z pominięciem starszych Zboru walczył z duchowym nierządem w swojej Świątyni, ale oziębłość serc przewodników postępo­wała dalej, ponieważ nie chcieli pokutować, nie chcieli przyznać się do grzechu, który umiłowa­li. Oni oszukiwali samych siebie i myśleli, ze Bóg to zaakceptuje. Ale Pismo mówi, że za grzech jest śmierć. I tak też przewodnicy, którzy nie pokutowali, zostali odcięci od Drzewa Żywota i stali się martwi dla Boga. Ale miłosierdzie Boże jest niewyczerpane. Jahwe nawet martwego anioła Zboru w Sardes wzywa do upamiętania i naprawienia tego, co można jeszcze uratować. Nasz Zbawiciel jest Panem życia i śmierci. On ma moc ożywić nawet martwych przywódców i martwe Kościoły oraz odwrócić ich od religijności Wielkiego Babilonu. On działa bez względu na jakiekolwiek denominacje czy wyznania. On panuje i włada. On jest sędzią całego stworze­nia. To On, nasz Pan, Baranek Zabity, a jednak żyje i panuje na wieki wieków. Amen.

  

II. SŁUŻBA BOŻA W PRZYBYTKU NOWEGO TESTAMENTU.

 

Na początku chciałbym wyraźnie zaznaczyć, że poniższe słowo nie będzie dotyczyć drogi zbawienia człowieka, która ukazana jest w symbolice Przybytku Mojżeszowego. To słowo nie będzie mówiło o tym, jaka droga wiedzie do Miejsca Najświętszego, to znaczy do Boga. Nie. Chcę w oparciu o służbę kapłańską w Przybytku Pana, w Świątyni, ukazać, jak powinna wyglą­dać duchowa służba Kościoła wszystkich wieków, a zatem także współczesnego nam Zboru. Za­tem to wszystko, co napiszę, będzie dotyczyło prawie w całości dzieci Bożych, ludzi, którzy w duchu weszli do Miejsca Najświętszego, do samego nieba. Ludzi, których życie ukryte jest w Chrystusie zasiadającym w niebie po prawicy Boga Ojca.

 

        W starotestamentowej Świątyni Izraela było miejsce, gdzie także poganie mogli oddawać cześć Bogu Żywemu. Ten fakt wskazuje na to, że Bóg jest władcą wszystkich ludzi. On troszczy się także o pogan nieznających Jego. On jest także Zbawicielem pogan, nie tylko narodu wybra­nego. To z kolei ma swoje odzwierciedlenie w sercach samych ludzi, którzy mają podświadomą potrzebę oddawania czci Bogu Najwyższemu, chociaż Go w ogóle nie znają. Ludzie tacy upra­wiają martwą religię czcząc różne bóstwa, a nawet samego Boga, chociaż nie mają w Nim żad­nego udziału. Ich pokarmem duchowym są różne wierzenia i podania ludzkie, filozofia tego świata, oraz inne tym podobne rzeczy, niejednokrotnie pomieszane z Pismem Świętym lub nawet na nim oparte. Jednak człowiek, który doznaje łaski zbawienia w Chrystusie, wchodzi do Przy­bytku Pana w całkowicie nowy duchowy świat. Gdy przyglądam się służbie ludu Bożego, który jest kapłaństwem powszechnym, to mam wrażenie, że głównym naszym zajęciem we współczesnym Przybytku Pana są uczynki rąk oraz uprawianie chrześcijańskiej kultury i sztuki. Czyli jest to jakby zapełnianie pustki i nudy chrześcijańskiej. Przecież nawróceni ludzie muszą coś robić w Przybytku Pana. Są oni kapłanami Boga Prawdziwego. Ale gdy patrzę na służbę kapłanów w Przybytku starotestamentowym, to widzę, że mieli oni tam wiele pracy. Ich służba uwielbienia Pana była zdominowana czynnościami wydawałoby się mało praktycznymi dla codziennego ży­cia ówczesnego ludu Pana. Ale miało okazać się, że te mało praktyczne czynności w dawnej Świątyni miały być zasadą codziennego życia kapłanów Przybytku Ciała Chrystusowego. Wy­przedzając fakty trzeba ze smutkiem stwierdzić, że współczesny Kościół zaprzestał niektórych czynności w Przybytku Bożym, a skupił się na mało znaczących rzeczach.

  

W Mojżeszowym Przybytku Pana znajdowały się trzy zasadnicze elementy, które służyły do czynności kultowych kapłanów. Oczywiście było tych elementów więcej, ale ja chcę skupić się tylko na trzech głównych, które mają największe znaczenie dla Zboru nowotestamentowego. Za­raz za wejściem na teren święty stał ołtarz całopaleń, na którym składano w ofierze zwierzęta. Najdalej, w głębi, stał właściwy Przybytek z Miejscem Najświętszym, a po środku, między nim a ołtarzem stała wielka kadź z wodą do obmywania. Kapłani, gdy przystępowali do ołtarza lub gdy wchodzili do Przybytku, za każdym razem musieli dokładnie obmywać się w kadzi. W przeciw­nym razie groziła im śmierć. Kościół Chrystusa został powołany do pełnienia służby w oparciu o te trzy zasadnicze elementy Świątyni.

 

       Pierwszym z nich, w którym ma udział każdy chrześcijanin, jest kadź z wodą oczyszczenia. Ta woda jest symbolem Słowa Bożego. Każdy chrześcijanin narodził się ze Słowa Bożego i jest dla niego czysty. Ono staje się żywe w codziennym życiu wierzących i to ono staje się jedynym prawdziwym pokarmem duchowym dla zbawionych dusz, a nie nauki ludzkie czy filozofia świa­ta. Treść Pisma Świętego zaczynabyć zrozumiała dla nowonawróconych i zaczyna do nich przemawiać, gdyż to Duch Pana ożywia je w sercach ludzi. Kościół cały czas pełni swoją służbę w oparciu o tę wodę. Cały czas zwiastowane jest Słowo Pana. Kościół pilnuje też codziennego czytania Pisma i wgłębiania się w jego wspaniałą treść. Ono objawia wielkość Boga oraz tajem­nicę Jego planu zbawienia ludzkości, którą jest Chrystus w nas. W tej kadzi z wodą każdy z nas przegląda się jak w duchowym lustrze. Ono mówi nam i ukazuje, jakim jest Bóg i jakimi jeste­śmy my. Ono dzięki mocy Ducha Świętego przenika do naszych wnętrz penetrując najgłębsze pokłady naszej osobowości i rozdzielając jak ostry miecz obosieczny to, co jest cielesne, duszewne i duchowe. To Słowo stawia przed naszymi oczami wszystkie nasze grzechy, ale ono nie mo­że zniszczyć w nas mocy tego zła. Nożyce ogrodnicze służą do przycinania krzewów winorośli, do oddzielania złego od dobrego, ale to nagromadzone zło może zniszczyć jedynie ogień. Z sa­mym grzechem może rozprawić się jedynie płomień Bożego ołtarza. Gdy Kościół próbuje jedy­nie poprzez Słowo zwyciężać moc swoich grzechów, wtedy znowu popada w zakon martwych przepisów i praw, które powodują, że upadki pomnażają się, a Zbór jest zniechęcony i żyje w niewoli uczynków ciała. Zatem gdy Słowo dokona swojego dzieła, wtedy musimy podejść do ołtarza, gdzie cielesność i duszewność ludzi muszą być wydane na ofiarę całopalną dla Boga, aby ich miejsce mógł zająć sam uwielbiony Pan. Kościół żyjący jedynie w oparciu o kadź oczyszczenia, czyli Słowo Boże, żyje poddany swojemu ciału. Przejawia się to na dwa różne sposoby. Część Zboru, jak to już wcześniej zaznaczyłem, jest nieszczęśliwa, ponieważ doznaje w sposób świadomy niewoli grzechu, próbując walczyć z nim w oparciu o literę Słowa, czyli zako­nu. Ale upadki przez to pomnażają się. Ludzie są rozgoryczeni i na krawędzi życia z Bogiem. Jest to dla nich prawdziwa wielka próba wiary. Natomiast druga część Zboru jest bardzo szczę­śliwa i wiedzie radosne i bezproblemowe chrześcijańskie życie, w którego centrum stoi jednak ludzkie „ja", a nie Bóg. To wydawałoby się wspaniałe i zwycięskie życie służy cielesności Ko­ścioła, a nie Panu. Dlatego sielankowy i błogi czas w życiu prawdziwych chrześcijan, którzy mi­łują Pana zaczynapowoli mijać. Bóg chcąc ich zbliżyć do siebie, prowadzi swój lud w kierunku ołtarza. Wierzących zaczyna palić ogień prób i doświadczeń, które uderzają w cielesność Kościoła. Ten ogień przetapia całą istotę ludzi podobnie jak ogień przetapia złoto w tyglu, wydo­bywając z wierzących ukryty brud grzechu ich egoistycznej cielesności, grzech ciała, które do­minuje w życiu chrześcijan. Chrystus przede wszystkim dąży do tego, byśmy już żyli dla Niego, a nie dla siebie samych. Bóg oczekuje, że Jego lud będzie cały czas wydawał tą swoją ujawnianą w ogniu doświadczeń cielesność, swoje egoistyczne życie i jego uczynki, na ofiarę całopalną na Bożym ołtarzu. Tym ołtarzem Kościoła jest krzyż Golgoty. On jest cały czas aktywny i skutecz­ny w duchowej rzeczywistości.

 

Zatem służba wydawania swoich ciał na ukrzyżowanie jest bardzo praktyczna i musimy ją wykonywać każdego dnia. W zasadzie codziennie spotykamy się z wydarzeniami w naszym ży­ciu, które wywołują w nas złość, gniew, grzeszne myśli, lęk, strach, nienawiść, niewiarę, niepo­hamowanie, itp. Bóg oczekuje, że Kościół z wdzięcznością przyjmie te niesprzyjające okoliczno­ści z Jego rąk, wydając swój grzech, swoją cielesność na ukrzyżowanie, ale my zasadniczo za­miast to czynić, w swojej zawziętości przeciwstawiamy się tym okolicznościom i ludziom, któ­rych spotykamy na swojej drodze. Nasza cielesność protestuje, a my jej ulegamy. Dlatego poja­wiają się w naszym życiu lęki, strachy, nerwice, a w końcu nawet głębokie depresje. Rodzi się w nas niewiara. Wołamy do Boga o usunięcie tych okoliczności, ale w swojej ślepocie nie dostrze­gamy, że to sam Pan za nimi stoi. On to czyni, aby nasze życie nie obracało się cały czas wokół naszego „ja", aby nasza cielesność nie była naszym bogiem i abyśmy z czasem nie upodobnili się do świata. Gdy z wiarą i dziękczynieniem wydamy siebie na ofiarę całopalną Panu, to ujrzy­my moc Bożą płynącą z krzyża Golgoty, na którym umrą nasze wszystkie grzechy ciała. Gdy to się stanie, gdy umrzemy z Chrystusem, wtedy zacznie ożywać w nas sam Chrystus Zmartwych­wstały. Ujrzymy Jego miłość, cierpliwość i dobrotliwość nawet do naszych nieznośnych znajo­mych lub bliskich. Doświadczymy wtedy tego, że to już nie my żyjemy, ale Chrystus żyje w nas, a my jesteśmy ukrzyżowani z Nim. Kościół musi wreszcie kiedyś przestać uświęcać się w opar­ciu o zakon, psychologię i inne ludzkie wynalazki. Musimy uświęcać się w oparciu o moc Bożą, która płynie z Golgoty. Po to jest w Świątyni ten odwieczny ołtarz. Kto zacznie pełnić swoją służbę w Przybytku Pana w oparciu także o niego, ten odkryje nowy prawdziwy pokarm i napój dla swojej duszy. Jeśli krzyż odzyska moc w naszym życiu, to doświadczymy tego, że Ciało i Krew Pana Jezusa Chrystusa są dla nas prawdziwym pokarmem z nieba, gdyż to właśnie w Ciele Chrystusa został potępiony grzech, nasza cielesność, nasze ciało, nasz stary człowiek, nasze „ja", czy jak chcemy jeszcze inaczej to nazwać. Gdy uczestniczymy w Wieczerzy Pańskiej, wtedy w duchowej rzeczywistości między innymi spożywamy Ciało Pańskie, w którym potępiony został grzech żyjący w naszych członkach. W taki między innymi sposób napełniamy się sądem Bożym naszej cielesności i jej grzechu. Dlatego tracą one moc w naszym życiu; przykrywa je sprawie­dliwość Baranka Bożego. Dzięki temu nie chodzimy przed Bogiem nago, ale jesteśmy przyoble­czeni w białe duchowe szaty, w samego Pana Jezusa Chrystusa. Wtedy krew Baranka, która jest także prawdziwym duchowym napojem, oczyszcza nasze niebiańskie szaty ze wszelkiego brudu grzechów, które nam się przytrafiają. Po to Pan zostawił nam Stół Wieczerzy Pańskiej z praw­dziwym pokarmem dla naszych dusz.

 

       Gdy Kościół zaczyna regularnie służyć Panu także w oparciu o ołtarz ofiar całopalnych, wtedy Bóg zaczyna wprowadzać swój Zbór do służby w Miejscu Najświętszym. Do tego miejsca nigdy nie było można wejść bez złożenia ofiary, czyli z pominięciem ołtarza. Tak też jest obec­nie. Z tym, że nowotestamentową ofiarą całopalną jest cielesność (ciało) Zboru. Gdy Kościół prowadzi tę służbę regularnie, wtedy może w szatach sprawiedliwości Baranka, pokropionych Jego krwią, przystąpić do służby w Miejscu Najświętszym. Nasza praca w Królestwie Bożym musi także opierać się o to miejsce przebywania Bożej Chwały. Powiem dobitniej. Służba mi­syjna Zboru Pańskiego musi opierać się wyłącznie o to Najświętsze Miejsce. Dlaczego tak musi być? Otóż w tym pomieszczeniu znajdowała się Arka Przymierza z wiekiem, na którym były dwie rzeźby aniołów. W niej było Słowo Pana zapisane na dwóch kamiennych tablicach. Zatem w służbie Kościoła musi być objawione żywe Słowo Boże, czyli osobiście sam Chrystus. Arka symbolizuje Chrystusa, któremu usługują aniołowie. To On, nasz Pan, ma na imię Słowo Boże. Przez Niego wszystko powstało i o Nim świadczy woda Słowa Bożego. A przecież to Słowo sta­ło się Ciałem. Ono musi ucieleśniać się cały czas w służbie Kościoła. A przecież to Zbór Pański jest Ciałem Chrystusa. Nasz Pan chce ucieleśniać się, czyli objawiać się osobiście w swojej Ob­lubienicy. On chce dzisiaj tak jak kiedyś uzdrawiać chorych, uwalniać zniewolonych i wypędzać demony. On chce dzisiaj osobiście w swoim nowym Ciele sądzić w sercach ludzi ten Wielki Ba­bilon. On także dzisiaj chce, aby w Jego służbę na ziemi byli zaangażowani także aniołowie. Oni będą służyć tylko Jemu, gdy będzie objawiony w Kościele. O tym właśnie mówi symbolika Arki Przymierza. Tak też wyglądała służba Kościoła Apostolskiego. On służył w oparciu o Miejsce Najświętsze. W służbie apostołów oraz innych uczniów Pana przejawiał się osobiście sam Chry­stus, dokonując wielkich znaków, cudów i innych dzieł. Nasz Pan objawiał się osobiście także w widzeniach swoim sługom. On nie był Bogiem ukrytym w wodzie Słowa, ale objawiał się także osobiście jako Słowo wcielone, Słowo, które stało się Ciałem i zamieszkało wśród nas. Zatem pierwsi uczniowie Pana mieli także stale duchowy pokarm, którym jest sam Zmartwychwstały Chrystus. On był objawionym pośród nich Bogiem. Widzimy też w Dziejach Apostolskich ob­jawionych aniołów Pana, którzy aktywnie byli zaangażowani w służbie Ciała Chrystusowego. To nie były przypadki sporadyczne, ale regularna współpraca aniołów i ludzi w osobistej służbie samego uwielbionego Chrystusa. Wierzę, że tak ma wyglądać normalna służba Kościoła, nie inaczej.

 

Zatem widzimy, że Zbór Apostolski służył Bogu zasadniczo w oparciu o te trzy rzeczy. Zwiastował Słowo Boże, którego symbolem jest woda w kadzi i wydawał swoje ciało na ukrzy­żowanie, co obrazuje składanie ofiar całopalnych na ołtarzu. Dlatego sam Pan i Jego aniołowie byli żywo zaangażowani w tę pracę, czego symbolem jest służba kapłańska w Miejscu Najświęt­szym, gdzie stała Arka Przymierza. Czy Bóg się zmienia? Dlaczego dzisiaj nasza służba jest w dużej mierze tylko karykaturą tego, co czynił Pan poprzez pierwotny Kościół?

 

       Otóż zauważmy, że Kościół może pozostać w służbie Bożej na płaszczyźnie samej kadzi do obmywania, o czym już częściowo wspominałem. Początki takiego Zboru są prawidłowe. Ludzie rodzą się z Boga, doznają ożywienia i oczyszczenia przez Słowo Boże. Doznają głębokiej świa­domości istnienia Boga, a Biblia staje się dla nich Księgą otwartą i zrozumiałą, w której znajdują świeży pokarm dla swoich zgłodniałych dusz. Jednak, gdy Zbór poprzestaje na zwiastowaniu Słowa Bożego i zaniedbuje służbę ołtarza, wtedy cielesność Kościoła zaczyna dominować w życiu i służbie Zboru, a Chrystus powoli usuwa się ze Zgromadzenia, a wraz z Nim orszak Jego aniołów. Wtedy to żywe Słowo Boże, ta żywa woda, staje się powoli martwą literą i teologią, która nadyma jeszcze bardziej cielesność Kościoła. Zbór powoli popada w pychę i zaczyna uży­wać Pisma jako miecza do cielesnej walki między skłóconymi grupami, z których się składa. Za­tem niewłaściwe odżywianie się chrześcijan, czyli zaniechanie służby ołtarza i Miejsca Naj­świętszego, sprawia, że Słowo Boże traci w ich życiu swoje właściwości, stając się martwą literą i doktryną, która zabija duchowe życie, a ożywia i umacnia cielesność, czyli grzech mieszkający w ciele. W takich warunkach Zbór nieświadomie zaczyna służyć Panu także w oparciu o dzie­dziniec pogan. Świat i Wielki Babilon wkradają się do Domu Bożego, przez co powoli zaczyna on ulegać zniszczeniu. Dlatego Pan odsuwa się od takiego Kościoła, gdyż Chrystus nie ma nic wspólnego z szatanem i jego królestwem. Nawet ciało fizyczne naszego Pana jest już inne, gdyż zmartwychwstał. W tym uwielbionym ciele Mesjasza nie ma już ani odrobiny skażenia, zatem Wielki Babilon nie ma już w nim nawet punktu kontaktowego. Dlatego Zbór Pański, aby być zdrowym, musi oprócz Słowa Bożego spożywać również Ciało i Krew Pańską, a także żywe ucieleśnione Słowo Boże, którym jest sam Zmartwychwstały Chrystus. Tak żył i służył Panu Zbór Apostolski. Do tego także i my jesteśmy powołani. Wierzę, że Pan w tych ostatecznych czasach chce doprowadzić służbę swojego Ciała, Kościoła, do pierwotnego stanu. On chce odbudować Przybytek swojego Ciała i jego służbę. Niech imię Pana będzie uwielbione na wieki wieków. Amen.

  

III. NOWE ŻYCIE W CHRYSTUSIE - DROGA ZWIĄZANYCH RĄK.

  

        Apostoł Paweł napisał kiedyś do Koryntian między innymi takie oto słowa: Tak więc, jeśli ktoś jest w Chrystusie, nowym jest stworzeniem, stare przeminęło, oto wszystko stało się nowe (II Kor. 5,17). Cytat ten, pozbawiony kontekstu, stanowi sielankowy obraz życia wierzących w Chrystusa. Wydaje się, ze Kościół jest całkiem oddzielony od wpływów starego grzesznego ży­cia, a żyje już całkowicie w błogim niebiańskim klimacie, bez trosk i bez walki. Jednak werset ten można porównać do kosztownej perły położonej na przytłaczającym nasze uczucia czarnym aksamicie, do nowonarodzonego Dziecka Bożej Obietnicy leżącego w żłobie odpychającej i nie­przyjemnej stajni. To Słowo samo w sobie, bez tego nieprzyjemnego otoczenia, powoduje cza­sem w ludzie Bożym fałszywe poczucie bezpieczeństwa i wolności duchowego życia. Czujność ludu Pana zostaje przez to uspana. Przeczytajmy jednak inny fragment listu adresowanego do tych samych ludzi: Ja tedy tak biegnę, nie jakby na oślep, tak walczę na pięści, nie jakbym w próżnię uderzał; ale umartwiam ciało moje i ujarzmiam, bym przypadkiem będąc zwiastunem dla innych, sam nie był odrzucony (I Kor.9,26-27). Czy zauważamy, jaki wielki kontrast stanowi ta wypowiedź tego samego apostoła do jego poprzednich słów? Odczuwamy w tym zdaniu klimat dramatyzmu i wielkiego niebezpieczeństwa. Zatem jaką naukę powinniśmy przyjąć dla siebie z tych dwóch tak skrajnie różnych zdań pod względem panującego w nich emocjonalnego klima­tu? Co to oznacza dla naszego życia? Otóż okazuje się, że to nasze całe nowe życie w Chrystusie może być na zewnątrz czymś pozornym. Niestety, może okazać się, że nasz nowy człowiek, ja­kim jesteśmy w Chrystusie, jest w wielkim uciśnieniu, i że to raczej nasza stara grzeszna natura rozpoczęła swoje nowe moralne chrześcijańskie życie, co jest tylko marną imitacją tego, kim powinniśmy być jako nowe stworzenie w Chrystusie. Wszystko dla nas stało się nowe: nowe pragnienia, nowe poznanie Słowa, nowy Kościół i nowi przyjaciele. Wreszcie nowe duchowe życie w służbie zborowej. Wszystko się stało nowe. Ale może okazać się, że to nasze nowe życie jest skupione nadal wokół naszego grzesznego „ja”, które teraz realizuje się na wyższym pozio­mie moralnym. Nasz stary człowiek, który powinien być ukrzyżowany z Chrystusem, nadal żyje i ma się bardzo dobrze. Ma on bardzo wysokie morale i pod względem życia zakonnego w opar­ciu o przykazania wydaje się być bez zarzutu. Zauważmy, że przeważnie ludzie niewierzący też mają o sobie bardzo dobre zdanie, jeśli chodzi o moralne życie, chociaż w ogóle nie znają Boga. Zatem w tym naszym nowym życiu możemy być podobni do Ewy, która sięga po nowy owoc, godny uwagi i pożądania przez ciało i przez oczy. Wydaje się jej, że nie robi nic złego, jedynie sięga po coś, co jest cenne. Ale niestety ta matka wszystkich ludzi zapomina, że swoim czynem wymawia posłuszeństwo Bogu, usuwając Go z tronu swojego serca. Czyli dopuszcza się grze­chu. Od tej pory w ludziach zamiast Boga mieszka grzech. Tym grzechem jest egoistyczne życie dla samych siebie, a nie dla Boga. Ta skażona grzeszna natura ludzi nigdy nie poddaje się Panu Wszechświata. Ona do nas przylgnęła raz na zawsze i staliśmy się jej niewolnikami. Ona jest naszym panem i dyktatorem, czy tego chcemy, czy nie. Ona jest dominującą i nierozerwalną częścią nas samych. Ten żywy grzech mieszka w członkach naszych ciał i przenika całą naszą istotę. Jest w niej wielka sprzeczność. Z jednej strony, tylko Bóg może zaspokoić głębię naszej istoty, gdyż zostaliśmy stworzeni dla Niego, ale z drugiej strony my nie chcemy Go znać. Pra­gniemy żyć niezależnie od Boga. Ten bunt przeciw Niemu jest tak wielki, że nawet sami chcemy zająć miejsce naszego Stwórcy. Nasza potrzeba Boga jest tak samo potężna, jak bunt przeciw Niemu. Dlatego człowiek dąży do pozyskania całego świata, aby w taki sposób bez Boga zaspo­koić swoje pragnienia i potrzeby. Dlatego pożądliwość naszych ciał i oczu oraz pycha życia roz­palają nasze wnętrza jak ogień rozpala wnętrze potężnego wulkanu. Nikt nie jest w stanie zatrzymać lawy pożądliwości wypływającej z naszych wnętrz, jedynie może to uczynić krzyż Golgoty. Jednakże, pomimo naszego duchowego odrodzenia w Chrystusie, ten grzech dalej mieszka w naszych ciałach i niestety często nadal dominuje w naszym życiu. Wierzący często żyją nie dla Chrystusa (II Kor.5,15), ale dla siebie samych i nawet nie są tego świadomi, że grzech ich ciała jest obnażony przed Bogiem. Tak było właśnie w Zborze w Laodycei, gdzie Pan chciał zakryć nagość swojego ludu, On chciał wprowadzić w ich życie moc krzyża Golgoty.

  

Gdy wsłuchujemy się w nauczanie samego Pana Jezusa, to niejednokrotnie może nam wy­dawać się, że właśnie tak ma wyglądać nasze nowe życie w Chrystusie. To znaczy, że teraz po­winniśmy już tylko pełnić dobre uczynki i ewangelizować wszelkimi sposobami świat. Nasze „ja” ma teraz nowe pole do realizowania się. W oparciu o naukę Pana budujemy sobie nowy za­kon przykazań i staramy się wszystkimi swoimi siłami według niego żyć. Przeczytajmy poniższy fragment nauczania Mesjasza z Łuk.6,29...:

 

                               1.Temu, kto cię uderzy w policzek, nadstaw i drugi.

2.Temu, kto ci zabiera płaszcz i sukni nie odmawiaj.

3.Każdemu, kto cię prosi, daj.

4.Od tego, kto bierze, co twoje, nie żądaj zwrotu.

  

        Celowo zapisałem to słowo w formie małego zakonu, który wielu ludzi stara się zachowywać. I wszystko byłoby dobrze, ale okazuje się, że w praktyce wymagania tego przykładowego zakonu Chrystusa nie są możliwe do wypełnienia dla zwykłego człowieka, nawet pomimo jego nowych pragnień i doznań. Przykazania te są o wiele trudniejsze, niż zakon Mojżesza, a przecież Pismo powiada, że jarzmo Pana jest miłe i lekkie. Zatem okazuje się, że Chrystus mówił ludziom, jak mają postępować, ale tylko w nielicznych miejscach swojego nauczania zdradzał tajemnicę ta­kiego życia, o jakim mówił. Takim jednym z miejsc objawiających, w jaki sposób możemy spro­stać wymaganiom Chrystusa, jest między innymi fragment z Łuk.9,23, w którym nasz Pan mówi tak: Jeśli kto chce pójść za mną, niechaj się zaprze samego siebie i bierze krzyż swój na siebie codziennie, i naśladuje mnie. Zatem droga za Panem jest drogą związanych rąk, drogą poddawa­nia się powolnej nieuniknionej śmierci, drogą bolesnej agonii naszego ciała, naszej cielesności. Każdy, kto szedł na ukrzyżowanie, dźwigał osobiście swoją ciężką belkę krzyża, do której były przywiązane jego ręce. Końcem tej drogi była całkowita śmierć ciała. Wtedy duch człowieka uwolniony od ciała ulatywał do swojego Stwórcy. Zauważmy, że wcześniejszy zakon, który za­pisałem, jest możliwy do spełnienia wtedy, gdy nasze ręce są związane. To nasze ręce instynk­townie bronią naszego życia, gdy ktoś nas uderzy. To nasze ręce wszystko ciągną do siebie, aby zapewnić nam bezpieczeństwo i przetrwanie, zapewnić żywność, odzienie i schronienie. Gdy ktoś nam to zabiera, wtedy nasze ręce bronią naszej własności i niechętnie dzielą się z innymi swoimi rzeczami. Zauważmy też, że nasze ręce chcą także zapewnić nam zbawienie przed Bo­żym sądem poprzez dobre uczynki. Ale nasz Pan objawia, że kto chce iść za Nim, czyli żyć we­dług Jego nauczania, musi mieć skrępowane ręce. Jego ciało musi być bezradne. Cielesność człowieka i jego zabiegi, czyli grzech mieszkający w ciele, musi być związany i przyciśnięty ciężarem, i ostatecznie musi umrzeć. Zatem Chrystus zachęca nas, abyśmy pozwolili uśmiercić się, abyśmy całkowicie puścili ze swoich rąk nasze życie. Gdy stracimy je, zyskamy Chrystusa. Dlaczego tak musi być? Dlatego, że nikt nie jest w stanie wypełnić przykazań Chrystusa, tylko On sam. Tylko Chrystus może tak żyć, jak sam nauczał. Żaden człowiek nie może temu sprostać. Człowiek, jego cielesne możliwości i zabiegi, muszą być ukrzyżowane, związane, aby sam Chrystus mógł żyć w chrześcijaninie świętym Bożym życiem. Tylko wtedy będziemy już praw­dziwie żyć dla Boga, czyli w wolności od grzechu. Dlatego apostoł Paweł każdego dnia brał na siebie swój krzyż, czyli umartwiał i ujarzmiał ciało swoje. On walczył ze swoim ciałem jak bok­ser, który bije swojego przeciwnika, aby go obezwładnić. On wydawał siebie, swoje ludzkie cielesne życie na ofiarę całopalną na Bożym ołtarzu, na krzyżu. Dlatego mógł śmiało powiedzieć, że żyje już nie on, ale żyje w nim Chrystus. I właśnie to jest prawdziwe nowe życie, prawdziwa nowa rzeczywistość, do której zostaliśmy powołani. W Chrystusie jesteśmy nowym stworze­niem; wszystko staje się nowe, gdy On sam zaczynaporuszać się i objawiać w nas, a ręce naszej cielesności, naszego „ja”, naszego starego człowieka, są już związane. Wtedy to nasze Boże jarzmo jest naprawdę dla nas miłe i lekkie, ponieważ dźwiga je osobiście sam Chrystus, a nie my. Ta droga jest drogą cudów, a nie drogą naszych wysiłków. Jest to droga nadnaturalnego ob­jawiania się Chrystusa w nas. Amen.

  

IV. NIEOBRZEZANY KOŚCIÓŁ.

  

W pierwszym rozdziale listu do Rzymian jest zapisana główna przyczyna rozmnażania się jaskrawych grzechów w życiu ludzi. Każdy człowiek ma możliwość poznania swoim umysłem Boga poprzez oglądanie Jego dzieł objawionych w świecie przyrody, w stworzeniu. Zatem to, co o Bogu wiedzieć można, jest dla ludzi jawne, gdyż Jahwe im to objawił. Jednak pomimo takiego poznania człowiek nie uwielbił Stwórcy jako Boga i nie złożył Mu dziękczynienia, nie uważał za wskazane uznać Boga, lecz znikczemniał w myślach swoich i zaczął czcić stworzenie, zamiast Stwórcę, który jest błogosławiony na wieki wieków. Amen. Dlatego Pan wydał ludzi na pastwę niecnych zamysłów ich ciała, ich grzesznej buntowniczej natury, odziedziczonej po pierwszych rodzicach. Zamysłem jej jest śmierć, czyli wieczne oddzielenie od Boga. Zauważmy, że zasadni­czą przyczyną wszystkich obrzydliwych grzechów ludzi jest nieuznanie Boga, Jego samego i Jego suwerennej woli jako Stwórcy i Pana. To jest korzeniem wszelkiego zła, który ciągnie się od Raju Bożego, gdzie Adam i Ewa nie uznali Boga i znikczemnieli w myślach swoich zrywając zakazany przez Boga owoc. Zatem ciało, stary Adam, z własnej woli nigdy nie poddaje się Bogu. Ta natura człowieka jest grzechem, który mieszka w ludzkim ciele. Z niego biorą się wszyst­kie inne ohydne grzechy i uczynki ciała. Pismo powiada, że wszyscy zgrzeszyli i nie ma ani jed­nego sprawiedliwego. Nie masz, kto by rozumiał, nie masz, kto by szukał Boga; wszyscy zbo­czyli, razem stali się nieużyteczni, nie masz, kto by czynił dobrze, nie masz ani jednego. Zatem wszyscy ludzie stali się niewolnikami swojego ciała i są pod wpływem tej buntowniczej ich natury, która stale odrzuca istnienie i panowanie Boga oraz popycha człowieka do popełniania grzechów wymienionych między innymi na początku listu do Rzymian.

  

Jednak apostoł Paweł w drugim rozdziale tegoż samego listu wspomina o ludziach, którzy pomimo upadku całej ludzkości, trwali w dobrych uczynkach, dążąc do chwały, czci i nieśmier­telności, za co Bóg nagrodził ich żywotem wiecznym. W tym fragmencie czytamy, że Bóg dał ludziom dwie rzeczy,aby ograniczyć w nich moc ciała, aby grzech nie mógł ponad miarę nad nimi panować. Jest to ludzkie sumienie oraz Zakon Bożych przykazań. Jednak Pismo wydaje się wskazywać, że są one skuteczne tylko wtedy, gdy człowiek w którymś momencie swojego życia w jakiś sposób uznaje swojego Stwórcę za Boga. Wtedy Jahwe, posługując się sumieniem i pra­wem, osłania ludzi od niszczycielskiej mocy grzechu mieszkającego w ciele.

 

        Po pierwsze czytamy tutaj o poganach, którzy bez poznania Zakonu Bożego postępowali tak, jakby go znali. Takim wyznacznikiem ich moralnego postępowania były myśli ich sumienia. Oni dążyli do tego, aby być czystymi dla swojego sumienia, aby ono ich nie oskarżało. W tym miejscu rodzi się pytanie, na które już sobie odpowiedzieliśmy. Dlaczego ci ludzie byli inni od pozostałych, którzy żyli wbrew sumieniu w jawnych i wielkich grzechach? Przecież jedni i dru­dzy mieli sumienie. Dlaczego zatem niektórzy trwali w dobrych uczynkach, a inni nie? Wcze­śniejszy tekst wydaje się jasno odpowiadać na to pytanie. Ci pierwsi ludzie w którymś momencie swojego życia musieli uwielbić swojego Stwórcę i uznać Go za Boga, dlatego On uchronił ich od pożądliwości ciała i nie wydał na łup jego zamysłów. Bóg okazał się wierny dla tych, którzy Go uznali i w dużym stopniu zachował ich od mocy grzechu mieszkającego w ludzkim ciele. Ten tok rozumowania potwierdza także Stary Testament, w którym czytamy o poganach, którzy wbrew skażeniu grzechem całej ludzkości, służyli Bogu Żywemu. Byli to między innymi Henoch, Abram, Melchizedek i Naaman. Oni w którymś momencie swojego życia uznali swojego Stwórcę za Boga, w jakiś sposób Go poznali lub doświadczyli. Dlatego Pan osłaniał ich przed mocą grzechu ciała. Zatem zauważmy, że główną przegrodą między Bogiem a ludźmi jest nasza grzeszna buntownicza natura, która ciągnie nas do grzechu. To ona oddziela stworzenie od Stwórcy i to ona jest głównym obiektem, który Bóg zamierzał zniszczyć. Jednak to nie ona sta­nowi największą przeszkodę w zbawieniu ludzkości. Największą przeszkodą dla Boga jest wy­bór człowieka. Pierwsi ludzie byli bezgrzeszni, ale dokonali niewłaściwego wyboru. Zatem naj­tragiczniejszą rzeczą w życiu ludzi, która ściąga na nich gniew Boży, jest to, że oni nie chcą uznać Pana, nie chcą uwielbić Go jako Boga.

 

Jednak Pan pragnął tych, którzy Go w jakiś sposób uznali, zbliżyć jeszcze bardziej do siebie, uwalniając w jeszcze większym stopniu od uczynków ciała. W tym celu Bóg zawarł z Abraha­mem przymierze, a później po wielu latach przekazał jego potomkowi, Mojżeszowi, swój Zakon. To prawda, że prawo pojawiło się po to, aby grzechy pomnożyły się, aby w ten sposób wyszła na jaw ohyda i moc grzechu mieszkającego w ludzkim ciele. Ale widzimy, że dzięki temu prawu i łasce Bożej wielu ludzi mogło żyć jeszcze świętszym życiem, wolnym od grzechów ciała, po­nieważ sumienie ludzkie jest w dużym stopniu wypaczone. Cóż to byli za ludzie, którzy wyrodzili się z tej skażonej grzechem ludzkości? Byli to ci, którzy mieli to prawo w jakiś sposób wy­pisane na sercach. Oni byli Żydami także wewnątrz, nie tylko na zewnątrz. Oni mieli obrzezane serca, nie tylko ciała. W Piśmie czytamy, że nie cały naród wybrany jest Izraelem Bożym. Także nie u wszystkich Hebrajczyków wielkie cuda Boże były połączone z ich wiarą w Pana. Zatem wielu ludzi, którzy widzieli manifestację Bożej mocy, nie uznało Boga, nie uwierzyło Mu. Wielu było Żydami tylko z nazwy, obrzezanymi na ciele, ale nie znali Pana i pomimo litery Zakonu żyli w wielkich grzechach. Dlatego Paweł powiada, że Bóg obrzezanie takich ludzi poczyta za nieobrzezanie, a nieobrzezanie pogan, którzy czynią dobre uczynki, zostanie poczytane jako ob­rzezanie ku żywotowi wiecznemu. Zatem jeszcze raz zwróćmy uwagę na to, że uznanie przez ludzi Pana jako Stwórcy i Boga, czyli poznanie Go w jakiś sposób, czy to przez pogan, czy to przez Izraelitów, powodowało duchową obrzezkę serc, czyli w pewnym stopniu oddzielenie lu­dzi od ich zdeprawowanej grzesznej natury, od wpływu na ich postępowanie grzechu mieszkają­cego w ciele.

 

         Jednak to nie załatwiało sprawy. Człowiek dalej był oddzielony od swojego Stwórcy przez grzech i podlegał nadal Bożemu sądowi potępienia, a ciało często w dużym stopniu dalej domi­nowało w życiu także tych, którzy znali Pana. Jest to wyraźnie opisane w I.Mojż.6,1-7, gdy Bóg postanowił zgładzić wszelkie ciało przez potop, skracając życie ludzi do 120 lat. I rzekł Pan: Nie będzie przebywał duch mój w człowieku na zawsze, gdyż jest on tylko ciałem [...] wielka jest złość człowieka na ziemi i wszelkie jego myśli i dążenia jego serca są ustawicznie złe. Zatem wi­dzimy, że nawet serca ludzi uznających w jakiś sposób Boga były pod wpływem ciała. Dlatego Pan zawierając przymierze z Abrahamem, który uwierzył Mu jako Bogu, nadał obowiązkowe prawo obrzezki wszystkich mężczyzn należących do jego plemienia. Każdy spośród potomków i domowników Abrahama, kto nie był obrzezany, miał być wytracony spośród ludu, ponieważ ten znak był zapowiedzią tego, co Bóg zamierzał uczynić w przyszłości przez swojego Syna Jezusa Chrystusa. W Jer.31,31-34 czytamy, że przyjdą dni, iż Pan zawrze nowe przymierze ze swoim ludem. W jego wnętrzu złoży swój zakon i wypisze go na jego sercu, tak, że każdy będzie znał Boga osobiście. To przymierze obietnicy danej Abrahamowi miało obejmować cały lud Boży, czyli ludzi spośród narodu wybranego jak i spośród pogan. I tak też się stało, gdy nasz Pan Jezus Chrystus przyszedł na ten świat. W wyniku Jego męczeńskiej śmierci i zmartwychwstania zosta­liśmy przyjęci do rodziny Bożej, narodziliśmy się z Boga, przez co Jego prawo zostało wypisane na naszych sercach. On dokonał swoją ręką prawdziwej obrzezki naszych serc. Od tej pory lud Boży zaczął cieszyć się wspaniałą bliskością Boga oraz swoimi nowymi pragnieniami, które go mocno pociągają do naszego Ojca w niebie. Jednak sam obraz obrzezki Starego Testamentu za­wiera w sobie głęboką prawdę dotyczącą nowotestamentowego przymierza, o której współcze­sny Kościół wydaje się, że zapomniał. Żydowskie obrzezanie polegało na obcięciu napletka mę­skiego organu rozrodczego ciała. A zatem Bóg zapowiadał w taki sposób, że w tym nowym przymierzu panowanie cielesności ludzi, ich grzechu mieszkającego w ciele, będzie zasadniczo ukrócone, w dużej mierze ucięte. Ciało straci swoją suwerenną moc rozrodczą, straci swoją nieujarzmioną i niezależną moc ekspansji w naszym życiu. Ono utraci status pana i dyktatora, a sta­nie się niewolnikiem i poddanym ludzi. Dlatego wyznawcy Pana będą już mogli żyć uwolnieni od swojego egoistycznego „ja”. Będą już mogli żyć całkowicie dla Boga. Lud Boży otrzyma moc, aby każdego dnia świadomie panować nad zamysłami ciała i umartwiać je na Bożym ołta­rzu. Dlatego serca ludzi wierzących już będą mogły być wolne od skażenia grzechu mieszkają­cego w ich ciałach. Tak też się stało, gdyż Słowo Boże powiada, że w ukrzyżowanym ciele na­szego Pana Jezusa Chrystusa został potępiony grzech, ta stara buntownicza natura, która jest ko­rzeniem wszystkich grzechów. Zatem Bóg dokonał podwójnego wspaniałego dzieła. Dał nam nowe żywe serca, które Go znają i kochają, które już żyją całkowicie dla Pana, a także wyzwolił nas z niewoli grzechu mieszkającego w naszych ciałach, który jest największym wrogiem na­szych obrzezanych serc. Dzieło zbawienia jest doskonałe i pełne! Ta moc niszcząca wpływ ciała w naszym życiu płynie z Golgoty. Ta moc Chrystusowego krzyża powoduje, że myślimy już o tym, co duchowe, a nie o tym, co cielesne, ponieważ żyjemy już według Ducha (Rzym.8,5). Amen?! Ale zastanówmy się przez moment nad tym, co napisałem przed chwilą. Czy my, dzi­siejszy Kościół, naprawdę myślimy o tym, co duchowe? Czy nasze serca są już wolne od docze­snych spraw i żyjemy perspektywą nieba? Czy codziennie tęsknimy za społecznościami ludu Bożego, dla którego modlitwa jest jak powietrze, a sprawy niebiańskie są już naszą prawdziwą rzeczywistością? Gdzie w ogóle dzisiaj można znaleźć takich ludzi? Myślę, że są to w większo­ści pytania retoryczne. Dlaczego tak jest? Dlaczego bogactwa Wielkiego Babilonu są dla nas Bożym błogosławieństwem? Czy kiedykolwiek nasz Pan powiedział: Błogosławieni, którzy mają wiele złota i srebra,lub: Błogosławieni, którzy codziennie poszukują majętności i pieniędzy?A może powiedział: Błogosławieni, którzy z przejęciem troskają się o swój byt i o swoje jutro, o swoje bezpieczeństwo?A przecież my w większości tak żyjemy. Zatem przez chwilę zastanów­my się, czy nasze serca są rzeczywiście obrzezane? Czy może sami siebie zwodzimy? Kościół, który porzuca krzyż Chrystusowy i nie wydaje swojej cielesności na ukrzyżowanie znowu pod­daje się pod panowanie ciała, czyli w moc grzechu ukrytego w naszych członkach. Dlatego grzech zaczyna rozmnażać się w życiu Zboru, a serce ludu Bożego zwraca się znowu ku światu, ku dawnemu staremu życiu. Chrześcijanie zaczynają żyć w kompromisie, a ich uczynki świadczą przeciw nim samym. Kościół upodabnia się we wszystkim do pogan i nawet tego nie dostrzega. I tak oto obrzezanie Zboru staje się powoli jego nieobrzezaniem. Tak było w Laodycei. Wierzący poddali się ciału i ulegli całkowicie duchowemu nierządowi. Dlatego serce Kościoła poszło za bogactwami Babilonu. Lud Pana upodobnił się do pogan i zaczął pełnić jego uczynki. I oto Bóg poczytał temu ludowi jego poprzednie obrzezanie za nieobrzezanie. A przecież każdy nieobrzezany miał być wytępiony spośród ludu Pana. I widzimy, że to dokładnie stało się ze Zborem w Sardes, który został odcięty od Drzewa Żywota, którym jest Chrystus. Dzisiaj znowu Pan woła do swojego ludu: Obrzeżcie swoje serca, gdyż nie przyjmę z waszych nieczystych rąk żadnej ofia­ry! Obrzeżcie swoje cudzołożne serca, dopóki jeszcze słyszycie głos mojego Ducha, dopóki mój sąd nie spadł na was całkowicie! Ludu Pana! Dzisiaj nie jest czas na radosne i zwycięskie pienia ku czci Boga Prawdziwego, gdyż On tego nie przyjmie. Dzisiaj jest najwyższy czas na pokutę i post, na szukanie w płaczu i zawodzeniu Oblicza Pana, aby Jego Chwała wróciła do naszych Zgromadzeń i okryła naszą duchową nagość, aby nasze cudzołożne serca zostały na nowo obrze­zane. Amen.

 

<< powrot