<< spis rzeczy

ŚWIADECTWA DUCHA ŚWIĘTEGO

 

 Pragnę podzielić się dwoma moimi świadectwami chodzenia z Panem Jezusem w Jego Duchu Świętym. Wierzę, że naturalnym owocem unikania przez nas kompromisu (odstępstwa od Słowa Bożego) będzie aktywne życie naszego nowego człowieka, jakim stajemy się po narodzeniu się z Boga w Jezusie Chrystusie. Wierzę, że jeśli żyjemy długo w kompromisie z tym upadłym światem, o czym pisałem poprzednio, naszym udziałem będą przeważnie płytkie przeżycia na płaszczyźnie duszewnej i cielesnej. Dotyczyć one będą głównie uczuć, emocji i pragnień. Nie będą one różnić się zasadniczo od przeżyć osób nieodrodzonych, nieznających Pana. Jeśli jednak w swoim życiu podejmiemy walkę z usidlającym nas grzechem, jakim jest kompromis, Pan wprowadzi nas w naturalny sposób w sferę głębokich duchowych przeżyć. Wyraźnie doświadczymy, że posiadamy w sobie duchowe głębiny naszej osobowości, a także będziemy mieli głęboką świadomość, że one nie tylko żyją, ale żyją już dla Boga, w Bogu i z Bogiem.

 

Jednym ze świadectw Słowa Bożego o istnieniu takich głębin jest Psalm 42:

Jak jeleń pragnie wód płynących, tak dusza moja pragnie ciebie, Boże! Dusza moja pragnie Boga, Boga żywego. Kiedyż przyjdę i ukażę się przed obliczem Boga? Łzy moje są mi chlebem we dnie i w nocy, gdy mówią do mnie co dzień: Gdzie jest Bóg twój? Wspominam to z wielkim rozrzewnieniem, jak chodziłem w tłumie, pielgrzymując do domu Bożego wśród głosów radości i dziękczynienia tłumu świętującego, czemu rozpaczasz, duszo moja, i czemu drżysz we mnie? Ufaj Bogu, gdyż jeszcze sławić go będę: On jest zbawieniem moim i Bogiem moim! Dusza moja smuci się we mnie, dlatego wspominam cię z krainy Jordanu i szczytów Hermonu, z  gór Misar. Głębina przyzywa głębinę w odgłosie wodospadów twoich: Wszystkie nawałnice i fale twoje przeszły nade mną. Za dnia wyznacza Pan łaskę swoją! A w nocy śpiewam mu pieśń, modlę się do Boga życia mego. Mówię do Boga: Skało moja, dlaczego zapomniałeś o mnie? Dlaczego posępny chodzę, gdy trapi mnie nieprzyjaciel? Jest mi tak, jakby kruszono mi kości, gdy mnie lżą wrogowie moi, mówiąc do mnie co dzień: Gdzież jest Bóg twój? Czemu rozpaczasz, duszo moja, i czemu drżysz we mnie? Ufaj Bogu, gdyż jeszcze sławić go będę: On jest zbawieniem moim i Bogiem moim!

Dziwnym może wydawać się fakt, że człowiek, który już znalazł jedyną prawdziwą drogę, prawdziwe życie, prawdziwą prawdę tzn. Pana Jezusa Chrystusa, może przeżywać dosłownie to, co jest opisane w powyższym psalmie. Są to bardzo silne i intensywne przeżycia. Doświadczam często (a czasem w tym żyję) wielkiego i nieugaszonego pragnienia bycia w szczególnej obecności naszego cudownego Pan Jezusa Chrystusa, który jest Bogiem Żywym. Jest to wielkie pragnienie, które niepohamowanie wyrywa się z najgłębszych pokładów mojego jestestwa. Głębina we mnie przyzywa głębinę, gdzie przebywa sam Bóg. Jest to przeżycie bolesne, które można określić zwrotem z „Pieśni nad pieśniami" jako „choroba z miłości". Mogę śmiało wyznać, że wszystkie uczucia zawarte w powyższym psalmie były moim udziałem w czasie chodzenia z Panem. Pociesza mnie jedynie świadomość, że źródłem tego pragnienia jest sam Chrystus. Żadne wody tego świata nie są w stanie ugasić tego ognia miłości i tęsknoty, tak mówi Słowo Boże, gdyż pochodzi to od samego Stwórcy, Boga nad bogami. Nie raz doświadczałem rzeczy, które chciały zdusić we mnie ogień społeczności z Panem, ale za każdym razem odczuwałem w sobie nadnaturalną rękę, która jeszcze bardziej pociągała moje serce w Bożym kierunku. Wiem, że na tej drodze człowiek nieodrodzony nie wytrwałby przy Bogu ani chwili. 

I. DUCHOWE CIERPIENIA CHRYSTUSA.

Pierwsze świadectwo opowiada o rozdzierającym duchowym bólu, którego kiedyś doświadczyłem. Był on spowodowany atakiem szatan, który posłużył się osobą darzoną przeze mnie przyjaźnią.

 

Już od dawna zastanawiałem się nad cierpieniem naszego Pana na krzyżu Golgoty. Przeżywałem nie raz głębię Jego męki. Zauważyłem przy tym, że my jako ludzie z prochu ziemi, często spłaszczamy wielkość agonii naszego Mistrza, redukując ją do cierpienia fizycznego i psychicznego. Nie zaprzeczam temu, że Chrystus strasznie cierpiał w ciele i w duszy. Wystarczy przeczytać Psalm 22 i Psalm 69, aby o tym się przekonać. Ja jednak zacząłem dostrzegać w męce Pana niewymowne cierpienia duchowe. Święty Pan wziął na siebie wszystkie brudy grzechu - myślę, że to nie jest przenośnia. Uważam, że w duchowej rzeczywistości grzech istnieje realnie tak jak realnie w naszym świecie istnieją różne przedmioty materialne. Można ich dotknąć. Podobnie jest z grzechem w duchowym świecie. Oprócz tego cierpiący Chrystus doznał szyderstwa i drwin z ust tych, których stworzył, umiłował i za których właśnie umierał. Ale kto tak naprawdę z Niego drwił? Czy ci ludzie? Nie. Uważam, że ich ustami szydził z Niego sam Szatan. Oni byli w nieświadomości swojej narzędziami tortur szatana. Chrystus będąc czystym przyjął na siebie całą ohydę grzechów ludzkości, dlatego nawet Ojciec w Niebie odwrócił od Niego swoją twarz. Ale ci, za których nasz Pan umierał, jeszcze z Niego drwili. Wydaje mi się, że szatan w znacznym stopniu pomnożył duchowe cierpienia Mesjasza, posługując się przy tym ludźmi oraz wykorzystując miłość Stwórcy do swojego stworzenia. Ale pomimo to, w swojej udręce Pan Jezus powiedział: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią".

 

Z łaski Bożej zasmakowałem odrobinkę tego duchowego cierpienia, o którym pisałem powyżej. Trudno jest dostrzec przy czytaniu Ewangelii to niesamowite duchowe cierpienie naszego Mistrza, o którym napisałem powyżej. Aby to trochę przybliżyć nam wszystkim, posłużę się moim niedawnym przeżyciem z Panem. Wierzę, że to świadectwo pomoże nam dostrzec głębię Chrystusowych cierpień.

 

Podczas wakacji w 2005 roku miałem możliwość uczestniczenia w wyjeździe do Niemiec, zorganizowanym przez mój zakład pracy.

 

Dzisiaj wiem, że gdybym miał jeszcze raz uczestniczyć w czymś takim, to jako chrześcijanin długo bym się nad tym zastanawiał i najprawdopodobniej nie pojechałbym. Jednak bardzo przyjazna atmosfera pracy, jaką stworzyła dyrekcja, sprawiła, że bardzo zaprzyjaźniłem się z moimi kolegami. Było to tym bardziej spotęgowane, że w poprzednich zakładach pracy miałem bardzo negatywne doświadczenia z kierownictwem. Przeżycia te nie były związane bezpośrednio z moją wiarą w Pana Jezusa. W obecnej pracy zostałem zaakceptowany nawet pomimo mojej odmienności wyznaniowej. Dlatego miałem pozytywne oczekiwania, co do tego wyjazdu. Nie miałem żadnych podejrzeń, co do etycznej i moralnej strony tego przedsięwzięcia. Jednak trochę zawiodłem się. Świat jest światem i takim pozostanie.

 

Szczególnie jedno wydarzenie pozostanie chyba do końca mojego życia w mej pamięci. Siedzieliśmy wszyscy razem wraz z dyrekcją przy stole. Generalnie z punktu widzenia zwykłego człowieka nic złego się nie działo. Wszyscy byli weseli, ale z umiarem. Co pewien czas wznoszono jakiś toast lub ktoś powiedział jakiś niesmaczny żart, co powodowało mój niesmak. Wewnątrz i na zewnątrz oddzielałem się od złych rzeczy, a skupiałem swoją uwagę na pozytywnych. Czułem się jednak momentami bardzo źle. Chyba wszyscy znali moje głębokie przekonania chrześcijańskie, jednak z wyjątkiem mojego poważanego przez wszystkich kolegi informatyka. W pewnym momencie wziął on ze stołu kilka kawałków z potraw, złożył je na kształt narządów rodnych mężczyzny, wyciągnął z tym swoją rękę w moim kierunku pytając się głośno, co mi to przypomina. Miała to być taka zabawa na zasadzie kojarzenia kształtów figur geometrycznych z pewnymi rzeczami. Wybrał mnie z racji tego, że miałem w tym gronie najwięcej styczności z matematyką. Nastał moment głębokiej ciszy. Wszyscy jakby wstrzymali oddech czekając na moją reakcję. W tej samej chwili w moim umyśle pojawiła się jak śmiercionośne żądło diabelska myśl. Szatan szydził z mojej wiary w Pana, wystawiając to na publiczne pośmiewisko wobec ludzi, których darzyłem przyjaźnią i sympatią. Zanim mój kolega zorientował się, co się stało, było już za późno. Trudno opisać, co się działo wtedy w moim sercu. Z mego wnętrza (nie z umysłu) wydobywał się rozdzierający duchowy ból, jakby dym i ogień z głębokiego krateru. Szatan zaatakował moje serce, mojego ducha. Chciałem krzyczeć, wręcz wyć z bólu, ale obecność innych ledwie mnie powstrzymywała. Myślałem, że za chwilę wybiegnę z tego pomieszczenia. Czułem się jak zakorkowana butelka z winem, która zaraz wybuchnie. Tętno moje bardzo się podniosło i zacząłem głęboko oddychać. Kolega, którego bardzo poważam i lubię uczynił coś tak obrzydliwego dla mnie. Przez niego szatan szydził ze mnie. Wiedziałem, że ten człowiek czynił to nieświadomie, ale ból był nie do zniesienia. Szatan mówił: „Dla nich tutaj przyjechałeś, a oni tak cię traktują, tak ci odpłacili się za twoją przyjaźń. Także i w ich oczach jesteś pożałowania godny z tą twoją wiarą." Takie przesłanie jak jad wniknęło w moje wnętrze. To był brutalny szatański atak. W efekcie końcowym nic nie odpowiedziałem mojemu koledze. Siedziałem, patrzyłem w jego oczy, milczałem i bardzo cierpiałem. Wiedziałem, że wszyscy odczuwają moje cierpienie, a najbardziej nasz informatyk. Gdy wszyscy trochę się rozluźnili, mój kolega próbował mnie publicznie przepraszać, aby załagodzić cały incydent. Ja jednak machnąłem tylko ręką i nic nie powiedziałem. Nie mogłem powiedzieć, że wszystko jest OK! i że nic się nie stało, bo to byłoby kłamstwo. Poza tym nie byłem w stanie niczego powiedzieć. Oprócz bólu czułem wielki niesmak i zakłopotanie w stosunku do innych. Oni czuli, że coś się dokonało w jakiejś rzeczywistości i już do końca tego spotkania nie było spontaniczności i śmiechu. A też jak potem zauważyłem, do końca naszego wyjazdu ucichły nieczyste żarty i dwuznaczne rozmowy.

 

Następnego dnia po południu poszedłem porozmawiać z moim kolegą o całym tym zajściu. Wyjaśniłem, że nie żywię do niego urazy, a też wiem, że uczynił to nieświadomie. Wyjaśniłem także, że wtedy nie byłem wręcz w stanie z nim rozmawiać, nie mogłem kłamliwie spłycić swojego przeżycia zdawkowym OK. Miałem możliwość zwiastować mu Chrystusa. Jednak nie zapomnę jednego zdania, które on wypowiedział. Jego treść brzmiała mniej więcej tak: „Przez całe swoje życie nie spotkałem się z tym, aby taka błaha rzecz mogła kogoś tak bardzo zasmucić". Ten człowiek mi sam potwierdził, że odczuwał w swoim wnętrzu mój wielki ból i był tym wstrząśnięty do głębi. Obaj spotkaliśmy się ze świętością Chrystusa, który mieszka w sercu człowieka.

 

Wkrótce miałem możliwość znowu uczestniczyć w takim wspólnym wakacyjnym wyjeździe, tym razem do Czech i Austrii. Jednak dzięki łasce Bożej i z radością z tej możliwości nie skorzystałem. Chwała naszemu Panu. Amen.

 

W taki oto sposób odczułem na sobie tylko okruszynkę tego, co mógł przeżywać w swoim wnętrzu Pan Jezus, gdy umierał na krzyżu za tych, których umiłował. On umierał także za tych, którzy Go krzyżowali i z niego naśmiewali się. On specjalnie dla tych ludzi przyszedł na ten skażony świat. Jego serce wypełniał wielki ból i smutek. Przeżywał dotkliwe cierpienia duchowe, których jak mniemam nikt nigdy nie pojmie, gdyż nikt nie wziął na siebie wszystkich grzechów i przekleństw wynikających z nich, jak tylko Pan Jezus Chrystus. Jako grzesznicy jesteśmy Mu winni wielką wdzięczność i podziw. On uczynił to dla nas.

  

II. „MNIE TUTAJ NIE MA!”.

  

Przeżycie to, które opiszę teraz, przez długi czas, gdy o nim rozmyślałem, wprawiało mnie w zakłopotanie. Łączyłem je bezsprzecznie z działaniem Ducha Świętego. Jednak z drugiej strony wydawało mi się ono zbyt mocne.

 

Kiedyś przez pewien czas byłem członkiem jednego z większych Zborów. Na początku czułem się tam w miarę dobrze. Zauważałem jednak pewne rzeczy, które były dla mnie kompromisem ze światem. Gdyby tylko na tym to się zakończyło, byłoby dobrze. Jednak jak wierzę, sam Pan przez swojego Ducha Świętego zaczął mi ukazywać, jak On sam to wszystko widzi. Mało tego. On wkładał w moje serce swoje uczucia, a tego już nie mogłem zbyt długo wytrzymać. Nie pamiętam jak to się zaczęło i kiedy. Ale od pewnego czasu zacząłem odczuwać wielki smutek podczas modlitw wstawienniczych o potrzeby zborowników. Czułem, że Bóg nie może wysłuchać tych modlitw. Wiedziałem, miałem świadomość, że jako Kościół powinniśmy najpierw szukać oblicza Pana i pokutować ze swoich grzechów. Mój smutek, wielki wewnętrzny ból, a nawet oburzenie na bezbożność, coraz bardziej nasilały się szczególnie podczas modlitw o uzdrowienie z namaszczeniem olejem, które miały miejsce po każdej Wieczerzy Pańskiej. Uczucia te były bardzo intensywne. Ból, smutek i rozgoryczenie. Na zewnątrz wszystko wyglądało dobrze, ale moje wnętrze paliło się. Było to nie do zniesienia. Wiedziałem w głębi ducha swojego, że to doznanie pochodziło z serca Pana. On dzielił się ze mną swoimi uczuciami objawiając stan Zboru, ja jednak nie wiedziałem, co z tym wszystkim zrobić. Nie umiałem się w tym odnaleźć. Nie byłem świadomy biblijnej nauki dotyczącej mego przeżycia. Dlatego było mi z tym bardzo ciężko. Nadeszła pewna niedziela z Wieczerzą Pańską, podczas której nastąpił zenit moich doznań. Już nie pamiętam, w jakim momencie nabożeństwa doświadczyłem tego, co opiszę poniżej. Pamiętam jedynie, że poczułem się tak bardzo źle w swoim duchu, jak nigdy dotąd. Poczułem, że Chrystus został znieważony i wręcz przez zatwardziałość serc ludzkich wyparty z Kościoła. Uczucie głębokiego smutku i bólu, które rozlało się w moim wnętrzu, było tak silne jak nigdy do tej pory. Chciałem krzyczeć z bólu i wołać: „Ludzie, co robicie?! Tutaj przecież nie ma Boga!" Myślę, że wszystko inne byłoby jeszcze do wytrzymania. Jednak świadomość jednej rzeczybyła nie do zniesienia. Tutaj nie ma Pana! On jest na zewnątrz Kościoła! W mgnieniu oka podjąłem decyzję i ją wykonałem. Spiesznie wyszedłem ze Zboru na zewnątrz do Pana. Przed drzwiami Domu Modlitwy poczułem ulgę. Był ładny słoneczny poranek. Czułem się jak człowiek, który wydostał się z jakiś nieczystości i teraz ostatecznie otrząsa się z nich. Tak, jeśli gdzieś jest Bóg, to On tutaj był! Dlatego mogłem uspokoić swoje wnętrze przed Panem, pomimo że nie odczuwałem Jego szczególnej obecności.

 

Może ktoś pomyśleć, że miałem jakieś uprzedzenia do tego Zboru lub do jego kierownictwa. Nie! Według ciała żywiłem oraz nadal żywię wielki szacunek dla tych ludzi. Błogosławiłem i nadal ich błogosławię jako braci w Panu, choć jak już pisałem, dostrzegałem i nadal dostrzegam kompromis w ich postępowaniu. Jednak moje doświadczenia, o których powyżej napisałem, były niezależne od czegokolwiek. Intensywność ich sprawiała we mnie wielką bojaźń Bożą i bałem się, aby nie zgrzeszyć w sercu swoim przeciw tym ludziom. Jednak nie mogłem się wyprzeć tego, co przeżywałem z Panem w tej społeczności. Z czasem zauważyłem, że najtrafniej moje przeżycia opisuje list dozboru w Laodycei z Apokalipsy, gdzie Pan zwraca się do tamtejszego kościoła: „(Obj.3,20) Oto stoję u drzwi i kołaczę; jeśli ktoś usłyszy głos mój i otworzy drzwi, wstąpię do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną". Tak! Chrystus stoi na zewnątrz Kościoła, który wzbogacił się, poczuł się tak pewnie, że poprzez swoje działania odsunął od siebie swojego Pana. Jakaż duchowa tragedia! Jakież wielkie chybienie celu! Jaki wielki smutek w Bożym sercu!

 

Po pewnym czasie od tego przeżycia zacząłem czytać kazania Dawida Wilkersona. W jednym z nich zatytułowanym „Świadek Ducha" znalazłem opis jego przeżyć, które odzwierciedlały żywo to, czego niedawno sam doświadczałem. Pozwoliło mi to wtedy lepiej zrozumieć to, co Pan czynił w moim życiu. Zobaczyłem to wyraźniej w świetle Słowa Bożego.

 

          Ostatnio Bóg w kontekście nauki o drodze krzyża pokazał mi w swoim Słowie sytuację tamtego zboru i przez to jednoznacznie potwierdził też poprzez Pismo to, co wtedy pokazywał mi Duch Święty. Chwała naszemu Panu. Amen.

 
<< spis rzeczy